Nie do przecenienia jest wkład Lecha Wałęsy w obalenie systemu, który łamał charaktery i wymuszał zło Nikt nie zaszkodził wizerunkowi Lecha Wałęsy tak bardzo jak on sam. Wraz z wieloma innymi bohaterami naszej walki z komunizmem po odniesieniu zwycięstwa zrobił dużo, by je zmarnotrawić i nadszarpnąć swoją zasłużenie zdobytą reputację. Lech Wałęsa jednak bez względu na to, co zrobi, pozostanie w powszechnej historii osobowym symbolem "Solidarności". A był to jeden z najwspanialszych ruchów w XX wieku, jednoczący ogromną część polskiego narodu w walce o wolność i sprawiedliwość.
Przywódca specjalnego typu
Lech Wałęsa jako szczególny przywódca charyzmatycznego typu zupełnie nie nadawał się na czasy demokracji. Jego postawa sugerowała, że nie tyle uważa się za reprezentanta narodu, ile za jego wcielenie. Procedury demokratyczne krępowały go. Jego niezwykła siła porywania zbiorowości i tworzenia w niej poczucia wspólnoty zupełnie nie przekładała się na zdolności stopniowego budowania stabilnego ładu. Z pewnością wpływ na to miały również braki teoretycznej wiedzy i jej lekceważenie, z czym wiązała się nieufność lidera wobec środowisk intelektualnych.
Za błędy polityczne Lech Wałęsa zapłacił polityczną marginalizacją. Niestety, nakłada się na nią sprawa ukrywanych przez Wałęsę fragmentów swojego życiorysu, co siłą rzeczy musi budzić podejrzenia, wzmacniane jeszcze przez kompromitujące zachowania dawnego bohatera. Bo trudno inaczej zakwalifikować publiczne apelowanie do gen. Jaruzelskiego, by pomógł Wałęsie w oczyszczeniu wizerunku.
Deklaracja małego znaczenia
Wiemy niemal na pewno, że Wałęsa podpisał jakąś deklarację współpracy z SB w 1971 r. Po pojawieniu się w Sejmie tzw. listy Macierewicza prezydent w pierwszej wypowiedzi dla PAP przyznał się do "podpisania czegoś", zanim w tym samym dniu temu zaprzeczył. Czy można było młodego robotnika, jednego z przywódców strajku grudniowego, obwiniać o tego typu akt? Trzeba wziąć pod uwagę, że zagrożone było jego życie (kilku przywódców strajkowych zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach), że żył pod ciśnieniem terroru, w próżni społecznej, z poczuciem wszechmocy władzy, a zwłaszcza aparatu bezpieczeństwa.
W tamtych czasach, zwłaszcza dla zwykłego robotnika, wymuszony podpis niewiele znaczył. Obywatele PRL bez przerwy byli zmuszani do podpisywania absurdalnych, w innych warunkach kompromitujących dokumentów. W tym kontekście nikt nie ma prawa czynić Wałęsie zarzutów wyłącznie z powodu podpisania deklaracji współpracy. Czym innym są opisane przez Sławomira Cenckiewicza z gdańskiego IPN donosy, które wyrządzały krzywdę konkretnym ludziom. Jeśli rzeczywiście są one autorstwa Wałęsy, to stanowią ciemną plamę w jego życiorysie. Winniśmy jednak ważyć je na szali jego dokonań.
Widma przeszłości
Problemem jest to, że swoją przeszłość Lech Wałęsa usiłował za wszelką cenę ukryć. Tak można tłumaczyć jego zaangażowanie przeciw lustracji i matactwa - choćby te z 1992 r. Niestety, kontekst ten prowokuje do podejrzeń również w odniesieniu do innych działań Wałęsy: otaczania się podejrzanymi typami, "wzmacniania lewej nogi" czy kunktatorskich zachowań podczas puczu Janajewa. Trudno poważnie traktować wizję, w której Wałęsa wespół z SB obala komunizm, aby potem uniemożliwiać jego rozliczenie w III RP. Natomiast zachowanie lidera "Solidarności" daje jakieś uzasadnienie dla snucia hipotez na temat "haków", którymi go szachowano.
Ataków Radia Maryja na Wałęsę nie sposób usprawiedliwić. Nie sposób jednak usprawiedliwić również czynienia arbitra z Jaruzelskiego. Co więcej, Wałęsa dopraszający się cenzurki od komunistycznego generała urealnia strategię, którą już od jakiegoś czasu próbują zastosować przeciwnicy lustracji. Ma ona polegać na akceptacji oświadczeń esbeków, którzy już na procesach lustracyjnych przyznają, że na potęgę fałszowali dokumenty sporządzane dla siebie. Przestępstwo fałszerstwa przedawniło się, a występowanie w roli arbitra stwarza funkcjonariuszom dodatkowe możliwości nacisku, nie mówiąc już o osiągnięciu podstawowego celu, jakim jest uniemożliwienie lustracji.
Historia Lecha Wałęsy pokazuje, jakie fatalne konsekwencje - również dla samych zainteresowanych - ma unikanie prawdy, choćby bolesnej. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie to dłużej możliwe.
Lech Wałęsa jako szczególny przywódca charyzmatycznego typu zupełnie nie nadawał się na czasy demokracji. Jego postawa sugerowała, że nie tyle uważa się za reprezentanta narodu, ile za jego wcielenie. Procedury demokratyczne krępowały go. Jego niezwykła siła porywania zbiorowości i tworzenia w niej poczucia wspólnoty zupełnie nie przekładała się na zdolności stopniowego budowania stabilnego ładu. Z pewnością wpływ na to miały również braki teoretycznej wiedzy i jej lekceważenie, z czym wiązała się nieufność lidera wobec środowisk intelektualnych.
Za błędy polityczne Lech Wałęsa zapłacił polityczną marginalizacją. Niestety, nakłada się na nią sprawa ukrywanych przez Wałęsę fragmentów swojego życiorysu, co siłą rzeczy musi budzić podejrzenia, wzmacniane jeszcze przez kompromitujące zachowania dawnego bohatera. Bo trudno inaczej zakwalifikować publiczne apelowanie do gen. Jaruzelskiego, by pomógł Wałęsie w oczyszczeniu wizerunku.
Deklaracja małego znaczenia
Wiemy niemal na pewno, że Wałęsa podpisał jakąś deklarację współpracy z SB w 1971 r. Po pojawieniu się w Sejmie tzw. listy Macierewicza prezydent w pierwszej wypowiedzi dla PAP przyznał się do "podpisania czegoś", zanim w tym samym dniu temu zaprzeczył. Czy można było młodego robotnika, jednego z przywódców strajku grudniowego, obwiniać o tego typu akt? Trzeba wziąć pod uwagę, że zagrożone było jego życie (kilku przywódców strajkowych zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach), że żył pod ciśnieniem terroru, w próżni społecznej, z poczuciem wszechmocy władzy, a zwłaszcza aparatu bezpieczeństwa.
W tamtych czasach, zwłaszcza dla zwykłego robotnika, wymuszony podpis niewiele znaczył. Obywatele PRL bez przerwy byli zmuszani do podpisywania absurdalnych, w innych warunkach kompromitujących dokumentów. W tym kontekście nikt nie ma prawa czynić Wałęsie zarzutów wyłącznie z powodu podpisania deklaracji współpracy. Czym innym są opisane przez Sławomira Cenckiewicza z gdańskiego IPN donosy, które wyrządzały krzywdę konkretnym ludziom. Jeśli rzeczywiście są one autorstwa Wałęsy, to stanowią ciemną plamę w jego życiorysie. Winniśmy jednak ważyć je na szali jego dokonań.
Widma przeszłości
Problemem jest to, że swoją przeszłość Lech Wałęsa usiłował za wszelką cenę ukryć. Tak można tłumaczyć jego zaangażowanie przeciw lustracji i matactwa - choćby te z 1992 r. Niestety, kontekst ten prowokuje do podejrzeń również w odniesieniu do innych działań Wałęsy: otaczania się podejrzanymi typami, "wzmacniania lewej nogi" czy kunktatorskich zachowań podczas puczu Janajewa. Trudno poważnie traktować wizję, w której Wałęsa wespół z SB obala komunizm, aby potem uniemożliwiać jego rozliczenie w III RP. Natomiast zachowanie lidera "Solidarności" daje jakieś uzasadnienie dla snucia hipotez na temat "haków", którymi go szachowano.
Ataków Radia Maryja na Wałęsę nie sposób usprawiedliwić. Nie sposób jednak usprawiedliwić również czynienia arbitra z Jaruzelskiego. Co więcej, Wałęsa dopraszający się cenzurki od komunistycznego generała urealnia strategię, którą już od jakiegoś czasu próbują zastosować przeciwnicy lustracji. Ma ona polegać na akceptacji oświadczeń esbeków, którzy już na procesach lustracyjnych przyznają, że na potęgę fałszowali dokumenty sporządzane dla siebie. Przestępstwo fałszerstwa przedawniło się, a występowanie w roli arbitra stwarza funkcjonariuszom dodatkowe możliwości nacisku, nie mówiąc już o osiągnięciu podstawowego celu, jakim jest uniemożliwienie lustracji.
Historia Lecha Wałęsy pokazuje, jakie fatalne konsekwencje - również dla samych zainteresowanych - ma unikanie prawdy, choćby bolesnej. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie to dłużej możliwe.
Więcej możesz przeczytać w 22/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.