Big Boss zastępuje Big Brothera Jesteś zatrudniona" (you are hired) - usłyszała 26-letnia Kendra Todd od amerykańskiego miliardera Donalda Trumpa. Teraz będzie zarządzała renowacją jego posiadłości w Palm Beach na Florydzie i zarobi 250 tys. dolarów rocznie. Kendra jest zwyciężczynią trzeciej edycji biznesowego reality show "The Apprentice" (stażysta, terminator), który okazał się popularniejszy od zgranych już programów typu Big Brother. Każdą edycję "Terminatora" śledziło co tydzień 20 mln Amerykanów.
Rolę Big Bossa odgrywał Trump. Co tydzień jeden z uczestników musiał się pogodzić z jego decyzją: "Jesteś zwolniony" (you are fired). Jesienią walkę o spełnienie menedżerskiego marzenia rozpocznie kolejna grupa wyłonionych w eliminacjach Amerykanów. W środy pod okiem Trumpa, w czwartki - Marthy Stewart, jednej z najpopularniejszych kobiet Ameryki, która właśnie wyszła z więzienia. Na fali popularności "The Apprentice" powstają podobne programy. Wśród prowadzących jest m.in. ekscentryczny miliarder Richard Branson.
Ciekawsze niż futbol?
Na początku maja zakończyła się pierwsza edycja sklonowanego "The Apprentice" w Wielkiej Brytanii. Podobnie jak w USA w rolę prowadzącego wcielił się rekin biznesu - multimilioner sir Alan Sugar, który jak Trump sławę i fortunę zdobył w latach 80., w czasach triumfu liberalnego kapitalizmu spod znaku reaganomiki i thatcheryzmu. I w Wielkiej Brytanii program bił rekordy oglądalności. Ostatni odcinek brytyjskiej wersji "The Apprentice" przykuł do telewizorów prawie 4 mln widzów. W finale decydowano, kto dostanie wartą 100 tys. funtów rocznie posadę w firmie komputerowej Amstrad: świetny psycholog, mistrz motywacji i pracy zespołowej, jakim okazał się Tim Campbell, czy też dynamit energii i "maszyna do sprzedawania" z azjatycką skłonnością do targowania się o wszystko, chwilami jednak zbyt konfliktowa Saira Khan? Oboje pokonali wcześniej dwunastu konkurentów.
Finałowy pojedynek Tima z Sairą, którzy rywalizowali o to, kto urządzi lepsze przyjęcie na statku, miał większą oglądalność niż serial "Desperate housewives" - ulubiony program Laury Bush, żony prezydenta USA. Rozstrzygnięcie biznesowej potyczki obejrzało w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie futbolu, pięć razy więcej widzów niż półfinał piłkarskiej Ligi Mistrzów między AC Milan a PSV Eindhoven, a więc mecz, który wyłonił rywala dla FC Liverpool. W rozgrywce o pracę wygrał Tim, ale Sugar zaproponował zatrudnienie też Sairze.
- Odwołujemy się do wrażliwości Brytyjczyków na ambicję i gromadzenie bogactwa - twierdzi Peter Moore, jeden z producentów. - Program sprawdza zdolności i umiejętności biznesowe, a w dodatku nagradza zwycięzcę fantastyczną posadą. Tak czy siak, program uznano za sukces, a wręcz nawet narodziny nowego gatunku telewizyjnej rozrywki. Był nadawany przez publiczny kanał BBC 2, który już przygotowuje kolejne wydanie.
Lustro biznesu
"The Apprentice" zerwał z nudą ogarniającą dotychczasowe reality show, a jednocześnie nie zastąpił jej wydumaną egzotyką czy kaskaderskimi popisami. Uczestnicy nie lądują na bezludnej wyspie ani nie czekają ich karkołomne zadania. Zamiast tego zaoferowano im kilkunastotygodniową rozmowę kwalifikacyjną. Zwycięzcę wybiera nie irytująco fikcyjny Big Brother, ale przedsiębiorca z krwi i kości, rzeczywisty Big Boss. Siła programu tkwi w ukazywaniu w sugestywny sposób realnych dylematów, z jakimi mierzy się współczesny człowiek w zachodnim świecie, dla którego najważniejsza jest praca.
Uczestnicy programu musieli sprostać takim zadaniom, jak wymyślenie marketingowej strategii sprzedaży kwiatów na ulicy, występ w tv-shop czy organizowanie przyjęć. Widzowie obserwowali postawy i charaktery osób poddanych próbie, ich inteligencję, zdolność do konkurencji z innymi, ale także do współdziałania w grupie i odporność na stres. Widownia mogła się przejrzeć w tym programie jak w lustrze. Nic dziwnego, że nie było gazety, która nie zabrałaby na ten temat głosu. "Na początku milczałem na temat mojej obsesji na punkcie tego serialu" - pisał na łamach "The Times" Richard Morris, wyjaśniając, że skłonność do oglądania programu - bądź co bądź z gatunku reality show - jest równie wstydliwa jak słabość do książek Jeffreya Archera. Opory Morrisa pękły, gdy wszyscy jego znajomi zaczęli rozmawiać o "The Apprentice". Program komentowali psychologowie, socjologowie i ekonomiści, a także szef Brytyjskiej Konfederacji Przemysłu sir Digby Jones (krytycznie!). Szkoły biznesowe planują wprowadzanie kursów opartych na programie.
Zysk społeczny
Finał "The Apprentice" zbiegł się w czasie z toczącą się kampanią przed wyborami do brytyjskiego parlamentu. Program chwilami budził chyba nawet większe emocje niż wybory w najstarszej funkcjonującej bez przerwy demokracji. Michael Howard, lider przegranych konserwatystów, próbował przy wyborze opozycyjnego gabinetu cieni naśladować metody selekcji zastosowane w programie. Czy konserwatyści nie przegrali także dlatego, że ich lider zyskał opinię osoby, która nie jest mistrzem w grze drużynowej? Całkiem inaczej niż Blair: laburzystowski premier potrafił w kluczowym momencie przełamać lody w relacjach ze swoim wiecznym, nie mogącym się doczekać na swą kolej rywalem, ministrem finansów Gordonem Brownem.
Uczestnicy i widzowie brytyjskiego "The Apprentice" lekcję na ten temat odebrali już w pierwszym odcinku. Kobiecy team przegrał w nim z męskim, ponieważ - jak ocenił Sugar - każda z pań chciała koniecznie zabłysnąć jako indywidualność i w rezultacie spędziły one więcej czasu na kłótniach niż na sprzedawaniu kwiatów, co było ich zadaniem. W drugim odcinku stało się to jeszcze bardziej ewidentne, gdy pani kierująca wówczas zespołem zignorowała zgodne sugestie swoich podwładnych. "Kiedy tylu ludzi mówi mi, że się mylę, to nawet ja nie puszczę tego mimo uszu" - skomentował Sugar, zwalniając niefortunną liderkę.
Kolejne odcinki pokazywały, jak bardzo popłaca znajomość rynku, jak wiele można zyskać, ucząc się od ekspertów w danej dziedzinie, albo że najlepszy pomysł może być niewypałem, jeśli zlekceważy się koszty jego realizacji, przeceniając perspektywę zysków. "Financial Times" ocenił, że nadając "The Apprentice", telewizja wreszcie doceniła działalność, której celem jest zysk. W dodatku działalność ta - choć konkurencyjna - ma wybitnie społeczny charakter. Wybór dokonany przez Sugara, self-made mana i indywidualisty, który kolejno eliminował z programu osoby utrudniające pracę teamu, pokazał, że skuteczny biznes jest zawsze działaniem o charakterze na wskroś zespołowym, a zrozumienie tego jest kluczem do sukcesu w zarządzaniu.
Ciekawsze niż futbol?
Na początku maja zakończyła się pierwsza edycja sklonowanego "The Apprentice" w Wielkiej Brytanii. Podobnie jak w USA w rolę prowadzącego wcielił się rekin biznesu - multimilioner sir Alan Sugar, który jak Trump sławę i fortunę zdobył w latach 80., w czasach triumfu liberalnego kapitalizmu spod znaku reaganomiki i thatcheryzmu. I w Wielkiej Brytanii program bił rekordy oglądalności. Ostatni odcinek brytyjskiej wersji "The Apprentice" przykuł do telewizorów prawie 4 mln widzów. W finale decydowano, kto dostanie wartą 100 tys. funtów rocznie posadę w firmie komputerowej Amstrad: świetny psycholog, mistrz motywacji i pracy zespołowej, jakim okazał się Tim Campbell, czy też dynamit energii i "maszyna do sprzedawania" z azjatycką skłonnością do targowania się o wszystko, chwilami jednak zbyt konfliktowa Saira Khan? Oboje pokonali wcześniej dwunastu konkurentów.
Finałowy pojedynek Tima z Sairą, którzy rywalizowali o to, kto urządzi lepsze przyjęcie na statku, miał większą oglądalność niż serial "Desperate housewives" - ulubiony program Laury Bush, żony prezydenta USA. Rozstrzygnięcie biznesowej potyczki obejrzało w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie futbolu, pięć razy więcej widzów niż półfinał piłkarskiej Ligi Mistrzów między AC Milan a PSV Eindhoven, a więc mecz, który wyłonił rywala dla FC Liverpool. W rozgrywce o pracę wygrał Tim, ale Sugar zaproponował zatrudnienie też Sairze.
- Odwołujemy się do wrażliwości Brytyjczyków na ambicję i gromadzenie bogactwa - twierdzi Peter Moore, jeden z producentów. - Program sprawdza zdolności i umiejętności biznesowe, a w dodatku nagradza zwycięzcę fantastyczną posadą. Tak czy siak, program uznano za sukces, a wręcz nawet narodziny nowego gatunku telewizyjnej rozrywki. Był nadawany przez publiczny kanał BBC 2, który już przygotowuje kolejne wydanie.
Lustro biznesu
"The Apprentice" zerwał z nudą ogarniającą dotychczasowe reality show, a jednocześnie nie zastąpił jej wydumaną egzotyką czy kaskaderskimi popisami. Uczestnicy nie lądują na bezludnej wyspie ani nie czekają ich karkołomne zadania. Zamiast tego zaoferowano im kilkunastotygodniową rozmowę kwalifikacyjną. Zwycięzcę wybiera nie irytująco fikcyjny Big Brother, ale przedsiębiorca z krwi i kości, rzeczywisty Big Boss. Siła programu tkwi w ukazywaniu w sugestywny sposób realnych dylematów, z jakimi mierzy się współczesny człowiek w zachodnim świecie, dla którego najważniejsza jest praca.
Uczestnicy programu musieli sprostać takim zadaniom, jak wymyślenie marketingowej strategii sprzedaży kwiatów na ulicy, występ w tv-shop czy organizowanie przyjęć. Widzowie obserwowali postawy i charaktery osób poddanych próbie, ich inteligencję, zdolność do konkurencji z innymi, ale także do współdziałania w grupie i odporność na stres. Widownia mogła się przejrzeć w tym programie jak w lustrze. Nic dziwnego, że nie było gazety, która nie zabrałaby na ten temat głosu. "Na początku milczałem na temat mojej obsesji na punkcie tego serialu" - pisał na łamach "The Times" Richard Morris, wyjaśniając, że skłonność do oglądania programu - bądź co bądź z gatunku reality show - jest równie wstydliwa jak słabość do książek Jeffreya Archera. Opory Morrisa pękły, gdy wszyscy jego znajomi zaczęli rozmawiać o "The Apprentice". Program komentowali psychologowie, socjologowie i ekonomiści, a także szef Brytyjskiej Konfederacji Przemysłu sir Digby Jones (krytycznie!). Szkoły biznesowe planują wprowadzanie kursów opartych na programie.
Zysk społeczny
Finał "The Apprentice" zbiegł się w czasie z toczącą się kampanią przed wyborami do brytyjskiego parlamentu. Program chwilami budził chyba nawet większe emocje niż wybory w najstarszej funkcjonującej bez przerwy demokracji. Michael Howard, lider przegranych konserwatystów, próbował przy wyborze opozycyjnego gabinetu cieni naśladować metody selekcji zastosowane w programie. Czy konserwatyści nie przegrali także dlatego, że ich lider zyskał opinię osoby, która nie jest mistrzem w grze drużynowej? Całkiem inaczej niż Blair: laburzystowski premier potrafił w kluczowym momencie przełamać lody w relacjach ze swoim wiecznym, nie mogącym się doczekać na swą kolej rywalem, ministrem finansów Gordonem Brownem.
Uczestnicy i widzowie brytyjskiego "The Apprentice" lekcję na ten temat odebrali już w pierwszym odcinku. Kobiecy team przegrał w nim z męskim, ponieważ - jak ocenił Sugar - każda z pań chciała koniecznie zabłysnąć jako indywidualność i w rezultacie spędziły one więcej czasu na kłótniach niż na sprzedawaniu kwiatów, co było ich zadaniem. W drugim odcinku stało się to jeszcze bardziej ewidentne, gdy pani kierująca wówczas zespołem zignorowała zgodne sugestie swoich podwładnych. "Kiedy tylu ludzi mówi mi, że się mylę, to nawet ja nie puszczę tego mimo uszu" - skomentował Sugar, zwalniając niefortunną liderkę.
Kolejne odcinki pokazywały, jak bardzo popłaca znajomość rynku, jak wiele można zyskać, ucząc się od ekspertów w danej dziedzinie, albo że najlepszy pomysł może być niewypałem, jeśli zlekceważy się koszty jego realizacji, przeceniając perspektywę zysków. "Financial Times" ocenił, że nadając "The Apprentice", telewizja wreszcie doceniła działalność, której celem jest zysk. W dodatku działalność ta - choć konkurencyjna - ma wybitnie społeczny charakter. Wybór dokonany przez Sugara, self-made mana i indywidualisty, który kolejno eliminował z programu osoby utrudniające pracę teamu, pokazał, że skuteczny biznes jest zawsze działaniem o charakterze na wskroś zespołowym, a zrozumienie tego jest kluczem do sukcesu w zarządzaniu.
Więcej możesz przeczytać w 22/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.