Z księdzem Henrykiem Jankowskim mam duży problem - to ekscentryczny bohater mojej młodości W 1988 r. ukazała się w Wielkiej Brytanii książka Salmana Rushdiego "Szatańskie wersety". W opinii fundamentalistów islamskich obraża ona islam i Mahometa, a sam autor zasługuje na wyrok śmierci. W 2004 r. w dzienniku "Rzeczpospolita" ukazał się artykuł Pawła Huellego pt. "Rozumieć diabła". W opinii fundamentalistów katolickich tekst ten znieważa księdza Henryka Jankowskiego, a sam autor zasługuje na oplucie, poturbowanie i dotkliwe kary finansowe.
Z księdzem Jankowskim mam duży problem. To ekscentryczny bohater mojej młodości. Jako zbuntowany nastolatek łaziłem pod kościół św. Brygidy rzucać ulotki, a czasem kamienie. Mieszkając na ulicy Szerokiej, tuż obok knajpy Pod Łososiem, powinienem chodzić do kościoła Mariackiego, bo to była moja parafia. Kościół Mariacki jest piękną budowlą gotycką, a w jednej z bocznych naw wisi cudo malarstwa światowego "Sąd ostateczny" Hansa Memlinga. Kiedy tylko wybuchła "Solidarność", a kilkanaście miesięcy później Jaruzelski pokazał się zamiast "Teleranka", zacząłem biegać do Brygidy. Tam bowiem gorący trybun Gdańska ksiądz Jankowski otwartym tekstem dowalał komunie, co w czasach cenzury i stanu wojennego miało swoją wartość Przyznam, że nie tyle interesowała mnie msza, ani nawet ostre kazania księdza, ile możliwość zrobienia zadymy. W tamtych czasach każdy, kto szukał zaczepki z ZOMO, szedł na mszę do Brygidy. W kościele słynnego prałata nie ma niczego pięknego oprócz opozycyjnej legendy. To zadbany kościół, ale bez znaczących dzieł sztuki. Największym skarbem tej ekscentrycznej placówki był zawsze sam ksiądz Jankowski.
Prałat od początku swej kariery wyróżniał się i robił rzeczy dziwne. Uwielbiał być na przekór i w awangardzie. Szył sobie wyszukane szaty i nie słuchał przestraszonych zwierzchników - ani za komuny, ani w III RP. Mało kto wie, że w latach 80. pozwolił gdańskim anarchistom urządzać spotkania na swoim terenie. - Rozwijajcie ducha narodowego i katolickiego, chłopcy - mówił dobrotliwie do zdezorientowanych miłośników Kropotkina, którzy pod nazwą Duszpasterstwo Anarchistyczne spotykali się u niego na konspiracyjnych zlotach. W wolnej Polsce wszyscy, którzy grzali się u niego na plebani, uciekli na warszawskie urzędy, a ksiądz zaprzyjaźnił się z policją i wojskiem, bo uwielbiał mundury i medale. W okresie pierwszych rządów "solidarnościowych" poczuł się nieco zapomniany. Wyspecjalizował się więc w kontrowersyjnych instalacjach artystycznych. Przesłaniem jednego z takich dzieł było porównanie ludzi z dawnej opozycji doÉ siepaczy z KGB. W jego kazaniach zaczęły się pojawiać osobliwe czy wręcz szokujące twierdzenia, jak choćby to, że hitlerowska swastyka wpisana jest w gwiazdę Dawida. Prałat na siłę chciał być wciąż na topie. Głosił antysemickie brednie i urządzał koncerty rockowej grupy Armia. To u niego w kościele wisiał obraz olejny Matki Boskiej z piersiami jak u Dody, przykrytymi koszulką z napisem "Solidarność".
Ksiądz obrażał, ale oburzali się tylko nieliczni. Przez lata wybaczano mu wiele lub taktownie milczano. Jak palnął jakieś głupstwo z ambony, udawano, że nikt tego nie dosłyszał. W okresie afery z chłopcami z plebani, którzy za przyzwoleniem księdza prowadzili niezbyt ministrancki styl życia, jego zwolennicy pokazali prawdziwą twarz. Tłum zwolenników księdza wyzywał zwierzchników prałata od masonów, a przewodził im otyły zadymiarz z Lechii Gdańsk i chudy aktywista z Narodowego Odrodzenia Polski, który jeszcze kilka lat temu paradował z kumplami po Gdańsku w faszystowskich uniformach. Huelle napisał swój felieton w stylu i poetyce księdza Jankowskiego. A ksiądz za swoje równie ostre opinie nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności, gdyż zawsze uznawano głoszone przez niego pomyje za występek, którego cechuje niewielka szkodliwość czynu. Jeśli mamy traktować wolność słowa serio, to wyrok gdańskiego sądu, nakazujący pisarzowi przeproszenie prałata, jest zwyczajną kpiną. Być może zmuszony przez sąd i pobity przez bojówki prałata Huelle przeprosi księdza w gazecie. Wkrótce potem w szopce bożonarodzeniowej w św. Brygidzie postać Huellego zapewne pojawi się pod postacią oślizłego Żyda, świni z sierpem i młotem lub latarnianej kurwy z napisem "agent Mossadu". Taka instalacja nikogo już nie obrazi. W pięknym Gdańsku zapanuje chrześcijańska miłość i pojednanie.
Prałat od początku swej kariery wyróżniał się i robił rzeczy dziwne. Uwielbiał być na przekór i w awangardzie. Szył sobie wyszukane szaty i nie słuchał przestraszonych zwierzchników - ani za komuny, ani w III RP. Mało kto wie, że w latach 80. pozwolił gdańskim anarchistom urządzać spotkania na swoim terenie. - Rozwijajcie ducha narodowego i katolickiego, chłopcy - mówił dobrotliwie do zdezorientowanych miłośników Kropotkina, którzy pod nazwą Duszpasterstwo Anarchistyczne spotykali się u niego na konspiracyjnych zlotach. W wolnej Polsce wszyscy, którzy grzali się u niego na plebani, uciekli na warszawskie urzędy, a ksiądz zaprzyjaźnił się z policją i wojskiem, bo uwielbiał mundury i medale. W okresie pierwszych rządów "solidarnościowych" poczuł się nieco zapomniany. Wyspecjalizował się więc w kontrowersyjnych instalacjach artystycznych. Przesłaniem jednego z takich dzieł było porównanie ludzi z dawnej opozycji doÉ siepaczy z KGB. W jego kazaniach zaczęły się pojawiać osobliwe czy wręcz szokujące twierdzenia, jak choćby to, że hitlerowska swastyka wpisana jest w gwiazdę Dawida. Prałat na siłę chciał być wciąż na topie. Głosił antysemickie brednie i urządzał koncerty rockowej grupy Armia. To u niego w kościele wisiał obraz olejny Matki Boskiej z piersiami jak u Dody, przykrytymi koszulką z napisem "Solidarność".
Ksiądz obrażał, ale oburzali się tylko nieliczni. Przez lata wybaczano mu wiele lub taktownie milczano. Jak palnął jakieś głupstwo z ambony, udawano, że nikt tego nie dosłyszał. W okresie afery z chłopcami z plebani, którzy za przyzwoleniem księdza prowadzili niezbyt ministrancki styl życia, jego zwolennicy pokazali prawdziwą twarz. Tłum zwolenników księdza wyzywał zwierzchników prałata od masonów, a przewodził im otyły zadymiarz z Lechii Gdańsk i chudy aktywista z Narodowego Odrodzenia Polski, który jeszcze kilka lat temu paradował z kumplami po Gdańsku w faszystowskich uniformach. Huelle napisał swój felieton w stylu i poetyce księdza Jankowskiego. A ksiądz za swoje równie ostre opinie nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności, gdyż zawsze uznawano głoszone przez niego pomyje za występek, którego cechuje niewielka szkodliwość czynu. Jeśli mamy traktować wolność słowa serio, to wyrok gdańskiego sądu, nakazujący pisarzowi przeproszenie prałata, jest zwyczajną kpiną. Być może zmuszony przez sąd i pobity przez bojówki prałata Huelle przeprosi księdza w gazecie. Wkrótce potem w szopce bożonarodzeniowej w św. Brygidzie postać Huellego zapewne pojawi się pod postacią oślizłego Żyda, świni z sierpem i młotem lub latarnianej kurwy z napisem "agent Mossadu". Taka instalacja nikogo już nie obrazi. W pięknym Gdańsku zapanuje chrześcijańska miłość i pojednanie.
Więcej możesz przeczytać w 38/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.