Z awantury o tajne więzienia dla terrorystów Polska na własne życzenie wyjdzie przegrana
Polska stała się w ostatnich dniach chłopcem do bicia dla poprawnej politycznie Europy. A wszystko przez ujawnienie w mediach, że CIA przetrzymywała w Polsce najważniejszych więźniów Al-Kaidy. Deputowani Parlamentu Europejskiego chcą powołać komisję śledczą, która wyjaśni tę sprawę. Domagający się sankcji dla Polski wznoszą się jednak na szczyty hipokryzji. Po pierwsze, Polska jest członkiem koalicji antyterrorystycznej i wynikają z tego określone zobowiązania. Po drugie, państwa starej Europy, tak pochylające się nad ciężką dolą terrorystów, same - jeśli tylko wymagał tego ich interes - nie patyczkowały się z nimi. Po trzecie wreszcie, wszystkie demokratyczne państwa świata z ochotą korzystają z informacji od amerykańskiego wywiadu i nie interesuje ich, w jaki sposób zostały zdobyte. W tej sprawie jedno jest pewne: bez względu na to, czy Amerykanie przetrzymywali u nas terrorystów, Polska wyjdzie z tej awantury przegrana. I to w znacznej mierze na własne życzenie.
Nie tylko Polska i Rumunia
Stacja ABC News, która ujawniła informacje o torturowaniu 12 terrorystów w tajnych więzieniach CIA w "dwóch krajach europejskich", podała m.in., że dzięki drastycznym metodom przesłuchań pękł Chalid Szejk Mohammed, szef operacji wojskowych Al-Kaidy, a w nagrodę za zeznania dostaje batoniki Kit Kat. Dopiero tuż przed ubiegłotygodniową wizytą sekretarz stanu USA Condoleezzy Rice w Europie terroryści mieli zostać przewiezieni do nowego obiektu CIA w północnej Afryce. ABC podała również, że CIA prosiła ją o nieujawnianie nazw państw, o które chodzi, by nie narażać ich na odwetowy zamach terrorystyczny. Jednocześnie stacja przypomniała, że miesiąc temu Human Rights Watch poinformowała, iż chodzi o Polskę i Rumunię. Ta historia jest spójna, ale tylko w teorii.
Na potwierdzenie swoich informacji ABC przedstawia jedynie wypowiedzi agentów proszących o zachowanie anonimowości. Jedynym dowodem, jakim dysponuje Human Rights Watch, jest z kolei rejestr lotów samolotu CIA. Tyle że można się z niego dowiedzieć, iż ten sam samolot lądował nie tylko w Polsce i Rumunii, ale m.in. w Czechach, Szwajcarii i Grecji - łącznie w 15 krajach. Portugalska gazeta "Dirio de Not'cias" ustaliła, że od 2002 r. wylądowało w tym kraju około 60 samolotów tajnych służb USA, z czego 25 w tym roku. Dlaczego według Human Rights Watch więzienia były akurat w Polsce i Rumunii - nie wiadomo.
Organizacja podaje daty dwóch lądowań w Polsce. Ale to mizerny dowód, bo wcale nie oznacza, że transportowano więźniów. Zresztą ABC wymienia 11 terrorystów "przetrzymywanych" w Polsce, a "przetrzymywany" to jednak nie to samo co "torturowany".
Torturowanie bez sensu
Większość terrorystów wymienionych przez ABC schwytano w 2002 r. Najpóźniej, bo w lipcu 2004 r., w Pakistanie aresztowano Ahmada Chalfana Gajlaniego, autora zamachu na ambasadę USA w Tanzanii i najważniejszego z posłańców bin Ladena. Już dwa miesiące później CIA chwaliła się, że Gajlani z nią współpracuje. "The New York Times" podał, że to dzięki jego zeznaniom rozbito potężną komórkę terrorystyczną w Londynie i schwytano m.in. Babara Ahmada, księgowego brytyjskiej Al-Kaidy. Skoro Gajlani już złożył zeznania, po co miałby być torturowany w Polsce dwa lata później? Znamienny jest dobór nazwisk na liście opublikowanej przez ABC. Wystarczy czytać gazety, by skojarzyć, że to właśnie od ujawnienia szczegółów tortur Chalida Szejka Mohammeda i Abu Zubejdy w Ameryce rozpętała się na wiosnę tego roku burza o to, jak daleko mogą się posunąć prowadzący przesłuchania agenci. I jeszcze jeden szczegół: wcześniej podawano, że Zubejda i Chalid Szejk Mohammed są przetrzymywani w bazie na wyspie Diego Garc'a na Oceanie Indyjskim.
CIA ma co najmniej sześć baz, w których przetrzymuje 9 tys. podejrzanych o terroryzm. Dlaczego miałaby torturować więźniów w środku demokratycznej Europy? Rozsądniejsze byłoby wysłanie ich do państw arabskich, z których usług podczas przesłuchań Amerykanie wielokrotnie już korzystali.
Zagadkowy Kos
Historię tajnych więzień CIA można by włożyć między bajki, gdyby nie dwa szczegóły. Otóż po listopadowym dementi polskiego rządu coraz więcej świadków zaczęło sobie przypominać o nocnych lądowaniach w Szymanach. Potwierdził to m.in. Jerzy Kos, były prezes spółki zarządzającej tym lotniskiem. - Maszyna tego typu była na tym lotnisku, ale na pewno nie wyprowadzano więźniów - zapewniał. Kos w marcu 2004 r. odszedł ze spółki w Szymanach, a już dwa miesiące później był w Iraku. Miał tam nadzorować realizację kontraktów na budowę trzech osiedli. Po kilku dniach został uprowadzony z biura w Bagdadzie. Tydzień później Kosa odbili amerykańscy komandosi. Tymczasem nie prowadzą oni prawie nigdy takich akcji, gdy chodzi o porwanych nie będących obywatelami USA. Odnalezienie kryjówki terrorystów niedaleko Bagdadu nie było możliwe bez zaangażowania wywiadu USA. Dziwne jest, że wywiad supermocarstwa angażował się w odbijanie przedstawiciela polskiej firmy budowlanej. I czy to przypadek, że był nim były dyrektor lotniska w pobliżu ośrodka polskiego wywiadu, gdzie nocą lądowały amerykańskie samoloty?
Postępowanie mające wyjaśnić kulisy porwania Kosa prowadzi prokuratura okręgowa we Wrocławiu. Uprowadzono go w Iraku wraz z drugim Polakiem Radosławem Kadrim (pochodzenia arabskiego). Kadri zdołał jednak uciec w dniu napadu. Trafił do polskiej ambasady. Oficjalnie po to, by zapewnić sobie schronienie. Podczas przesłuchania we Wrocławiu kilka razy nieoficjalnie skarżył się, że był bezprawnie przesłuchiwany i przetrzymywany w ambasadzie. W tym czasie charge d'affaires polskiej ambasady był Tomasz Giełżecki, obecnie jeden z dyrektorów w Agencji Wywiadu. Co chciał ustalić polski wywiad? I czy miało to związek z wcześniejszą działalnością Kosa w Szymanach?
Europejski standard
Po ujawnieniu informacji o tajnych więzieniach CIA fatalnie zachowali się nasi politycy. 10 listopada rząd zaprzeczył, by na terytorium Polski lądowały samoloty CIA. Zaprzeczając temu, co było oczywiste, podważył wiarygodność swoich kolejnych oświadczeń. Początkowo polscy politycy wybrali bezpieczną formułę: "z informacji, jakie posiadam, wynika, że więzień CIA nie ma na terenie Polski". To jednak prowokowało do spekulacji, że może jedynie nie mają informacji na ten temat, co wcale nie jest niemożliwe, jeśli się weźmie pod uwagę wcześniejsze afery z naszymi tajnymi służbami i to, że wielokrotnie działały, jakby były państwem w państwie.
W efekcie chwiejnego zachowania polskich polityków staliśmy się łatwym łupem dla wrażliwych na cierpienia terrorystów Europejczyków. Belgijska gazeta "La Libre Belgique" napisała: "Nowe państwa członkowskie okazały się forpocztą USA. Ten podział przejawia się w wartościach etycznych i pojmowaniu demokracji przez tzw. nową Europę. Tajne więzienia CIA w Warszawie czy Bukareszcie nie są czymś zaskakującym". Podobne komentarze, w których dowodzono, że nasze standardy i moralność są drugiej kategorii, pojawiły się w całej Europie.
Tak ochoczo biorący się do sądzenia nas i naszej wybrakowanej moralności Europejczycy mają jednak z terrorystami znacznie bogatsze doświadczenia od nas. W nieodległej przeszłości torturowali podejrzanych i nie potrzebowali do tego asysty amerykańskich agentów. Przykłady garściami można czerpać z okupowanej przez Francuzów Algierii czy tłumionej przez Brytyjczyków rewolty w Adenie albo powstania Mau-Mau w Kenii. Z danych Światowej Organizacji przeciw Torturom wynika, że drastyczne metody są stosowane w 152 krajach, choć 90 proc. z nich ratyfikowało konwencję Narodów Zjednoczonych zakazującą tortur.
Condoleezza Rice mogła wyjechać z Brukseli z przeświadczeniem, że sprawa więzień CIA została załatwiona. Sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer oświadczył, że pani sekretarz "oczyściła atmosferę". "Nie będzie dalszej dyskusji w tej sprawie" - oświadczył. Także unijni dyplomacji twierdzili że są "usatysfakcjonowani". Tyle że już kilka godzin po wyjeździe Amerykanki rzecznik socjalistów w Parlamencie Europejskim przekonywał podczas rozmowy z "Wprost", że "sprawa jest stanowczo niejasna". Powód? Rice nie zaprzeczyła lądowaniu samolotów CIA w Europie ani przewożeniu więźniów z Al-Kaidy. Nie twierdziła też, że nie są przesłuchiwani. Zapewniła jedynie, że zobowiązania USA, wynikające z międzynarodowych konwencji w sprawie uwłaczającego ludzkiej godności traktowania więźniów, "obowiązują cały personel USA bez względu na to, gdzie się znajduje". Problemem nie jest to, czy na terytorium RP terroryści z Al-Kaidy byli przetrzymywani, czy nie. Amerykosceptyczni dyplomaci europejscy wykorzystali tę sprawę przeciw Polsce. Zrobili to zresztą po części polskimi rękami.
Human Rights Watch, która podpierając się kulawym dowodem, oskarżyła Polskę, że pozwoliła na tortury w więzieniach CIA, powinna się teraz zająć obroną praw Polaków, których naraziła na atak odwetowy terrorystów. Bo nie będą oni raczej czekać na wyniki dochodzeń, tylko zajmą się organizacją ataku. A polscy politycy, jeśli już muszą się krzywić na przetrzymywanie u nas terrorystów, powinni najpierw odpowiedzieć na proste pytanie: czy naprawdę wydawało im się, że wojnę można toczyć w atłasowych rękawiczkach?
Więcej możesz przeczytać w 50/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.