O czym zapomnieli Paradowska i Żakowski

O czym zapomnieli Paradowska i Żakowski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Okładka “Wprost“ 
Rytuał jest zawsze ten sam. Zaczyna się od polityków. Bohaterowie taśm i ich partyjni koledzy przekonują, że nic się nie stało. Sięgają za każdym razem do sprawdzonego arsenału argumentów: to prywatne rozmowy, luźne, towarzyskie pogawędki, żadne deale. Źli są nie oni, lecz ci, co poinformowali.
Także oponenci wytaczają sprawdzone armaty: to korupcja polityczna, układ, sitwa. Dlatego potrzeba sanacji życia publicznego, a najpierw – natychmiastowych wyborów. 
Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajne- go, gdyby nie to, że w tę samą logikę pozycji wpisują się coraz częściej media i ich odbiorcy. I właśnie ta logika powoduje, że coraz trudniej o zestaw uniwersalnych definicji, choćby takich pojęć jak „korupcja polityczna”.

W efekcie o korupcji politycznej mówić możemy więc, gdy dotyczy ich. O naszych mówimy zaś, że zostali skandalicznie podsłuchani przy niewinnych prywatnych pogwar- kach nad kotletem tudzież ośmiorniczką. Nawet jeśli zapłacił za to podatnik albo jakiś biznesmen, z którym przecież nasi pozostają w absolutnie transparentnych relacjach. 

Ta logika pozycji dojrzewała wraz z kolejnymi aferami i taśmami w polskim życiu publicznym, utrwalała się w kolejnych odsłonach polskiej wojny. Trywializowała się wraz z postępującą profesjonalizacją partyjnych przekazów medialnych. Począwszy od Rywingate.


Przypomnijmy: pierwsi o aferze napisali we „Wprost” Robert Mazurek i Igor Zalewski. Był początek września 2002 r., na warszawskich salonach o korupcyjnej propozycji Lwa Rywina wobec Adama Michnika plotkowano przez kilka kolejnych miesięcy, zaczęli się nią interesować inni dziennikarze.

„Wyborcza” decyduje się na opublikowanie tekstu „Ustawa za łapówkę” i stenogramu nagranej przez Michnika rozmowy pod koniec grudnia 2002 r. Wybucha burza, która doprowadza do powołania słynnej komisji śledczej, końca rządów SLD i wieloletniego kryzysu tej formacji. Równolegle toczą się też burzliwe spory medialne wokół samej publikacji – np. dlaczego stenogram został skrócony, choć opisano go jako „bez skrótów”. Autor tekstu Paweł Smoleński w wywiadzie dla „Press” w 2005 r. przyznaje: „Szokiem stało się dla mnie zachowanie kolegów po fachu. [...] Gdy upubliczniliśmy tę historię, to – może z braku innych materiałów – większość mediów skupiła się na tym, co zrobiliśmy źle, a nie na samej sprawie. [...] Pisano, że spisałem źle, kombinowałem. Ale to przecież Rywin chciał milionów dolarów łapówki, a nie ktokolwiek z »Gazety«, z Agory. Byłem tym dotknięty, uznałem to za elementarny brak solidarności”. Z kolei Smoleński pytany, dlaczego „Gazeta” pół roku zwlekała z publikacją, wyjaśniał: „Pewnie by się tak nie stało, gdybyśmy byli otrzaskani z takimi sytuacjami, gdybyśmy mieli już odrobioną podobną lekcję. I z powodu wchodzenia do Unii Europejskiej. [...] To była nieumiejętność. Arogancja – pewnie też”.


Faktem jest, że z taśmami otrzaskany wtedy nie był nikt – ani politycy, ani media i komentatorzy, ani odbiorcy. Być może dla- tego poważne wnioski dotyczące natury polskich elit, klasy politycznej, słabości systemu pojawiały się od prawa (prof. Paweł Śpiewak, Zdzisław Krasnodębski, Rafał Matyja etc.) do lewa. Ryszard Bugaj przestrzegał, że żyjemy w demokracji, która jest parawanem – za nim zaś „pociągają za sznurki wpływowi i uprzywilejowani”. W „Polityce” na początku 2003 r. w artykule „Afera towarzystwa” Jacek Żakowski przyznawał, że „na wielu ludziach styl nagranej rozmowy zrobił większe wraże- nie od treści”. Zauważał przy tym nawet nowy ton prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który nieoczekiwanie wówczas oświadczył, że „ta sprawa to bardzo poważny sygnał dla trzech co najmniej środowisk, żeby się za- stanowiły, jak powinny wyglądać wzajemne kontakty – to są politycy, biznes i media. [...] Największe niebezpieczeństwo to jest wraże- nie, że rządzi przenikająca siebie wzajemnie elita, towarzystwo, grupa; że to nie jest tylko wrażenie zblatowania, że to jest rzeczywiste zblatowanie”.

Żakowski stawiał wówczas tezę o bankietowym pędzie warszawskiej elity. Zalecając dietę towarzyską, opisywał: „warszawski savoir-vivre jest taki, że już przy drzwiach sal bankietowych dostojnicy oraz biznes- meni porzucają żony (jeśli je w ogóle zabrali) i pędzą w wir interesów. Rangę polityka poznaje się po liczbie oczekujących w kolejce na rozmowę. Rangę biznesmena po długości rozmowy z premierem albo ważnym ministrem. I to nie zawsze są angielskie czcze pogawędki na temat pogody”.

Jakże aktualny to opis także dzisiejszej rzeczywistości, którą bezlitośnie obnażają taśmy z restauracyjnymi rozmowami najwyższych oficjeli. Tyle że dziś wszyscy są już na innych pozycjach. Wytrenowani kolejnymi aferami, taśmami i traumatycznym dla wielu okresem IV RP.

Więcej w artykule Anny Gielewskiej  „Taśmy, czyli logika pozycji” w najnowszym tygodniku „Wprost”. 
Najnowszy numer "Wprost" od poniedziałku rano będzie      dostępny w formie e-wydania.    
Najnowszy "Wprost" będzie  także     dostępny na Facebooku.    
"Wprost" jest dostępny również     w wersji do słuchania.    

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem     E-kiosku    
Oraz na      AppleStore     i     GooglePlay