Nasze Słoneczko Kaszub Donald Tusk został oficjalnie Słońcem Peru. Sławek Nowak, który się ciągle koło niego kręci, musi być w takim razie Księżycem Peru.
A jednak nie Nowak, tylko Arabski, bo to on dostąpił zaszczytu transatlantyckiego szczytowania z Ameryką, Europą i rodziną Tusków. Oba kontynenty oraz dzielący je Atlantyk poczuli się zaszczyceni, że Tuskowie w asyście Arabskiego je przelecieli, a gościnna ziemia chilijska, że na niej szczytowali.
W dniu, w którym cała polska delegacja wypruwała sobie żyły w Machu Picchu, podano, że Polacy chcą w tym roku wydać na wczasy all inclusive 2 miliardy złotych. I te skąpiradła żałują premierowi niecałych dwóch milionów na „podróż życia" (w wersji all inclusive)?! Toż to dokładnie promil tego! Całą rzecz tak skomentował zawistny internauta: „Zobaczyć Donaldu Tusku na Machu Picchu – bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz swoim podatkiem". Ludzie, przecież każdy podatnik zapłacił za wojaż Tusków mniej niż 10 groszy! Niektórzy by dopłacili, byle tylko bilet był w jedną stronę.
Najgorsi są ci zazdrośnicy z własnego obozu. Co tam obozu, rządu! Podsłuchaliśmy (wiemy, że to nieładne, ale tak głośno mówił, że się nie dało) jednego z ministrów: „Stary, ja siedzę w resorcie do dziesiątej, a oni wychodzą o piątej, żeby się na piłkę nie spóźnić. A później i tak piszą w gazetach, że cały rząd się leni". Na co jego rozmówca, poseł PO: „Pół roku, a Donek drugi raz na wakacjach! Po stu dniach były Alpy, teraz Andy, latem pewnie w Himalaje pojedzie".
Jak wiadomo, ćwiąkalszczyzna dopadła weryfikatorów WSI o 6.00 rano, a przecież odkąd panuje Dyktatura Miłości, o tej porze miał nas odwiedzać wyłącznie mleczarz. No tak, ale co robić, skoro ktoś musi ludzi odwiedzać, a mleczarze wyjechali do Irlandii, premier do Peru po kokę i na miejscu zostali sami tajniacy?
Agenci w gustownych kurtkach ABW poszamotali się też trochę z dziennikarzami, co nie mogło ujść uwagi głównych obrońców wolności słowa w Polsce sprzed roku, dwóch lat. I rzeczywiście, nie uszło. Pierwszy zawył Bronisław Komorowski, a zaraz potem swój własny głos oburzenia dołączył Grzegorz Schetyna. Obaj panowie dygnitarze oczywiście zgodnie potępili pismaków i wzięli w obronę dziarskich chłopców z ABW. Oj panowie, spisane zostaną wasze reakcje i zobaczymy, co będziecie śpiewać, jak to za Kaczora będą przeszukiwać. A będą na bank.
Zatrzymajmy się chwilę przy druhu Bronisławie Komorowskim. Postać to bardzo godna i szanowana. A przy tym, jak zauważyła nasza przyjaciółka aktorka, nikt tak śmiesznie brodą nie porusza, kiedy przemawia. Może i porusza, niemniej trzeba przyznać, iż pozostaje jednym z mniej udanych Bronisławów w polskiej polityce.
Skoro już przy tym Komorowskim jesteśmy, to nasz stały informator z kancelarii premiera opowiedział nam, że o marszałku Sejmu wszyscy w PO zapomnieli. Odkąd Tusk i Schetyna przenieśli się do rządu, a Sejm zabezpiecza Chlebowski, to jakoś tak wyszło, że Bronek, który nigdy nie był dopuszczany do sekretów, teraz wypadł z obiegu całkowicie. Dopiero po jakimś czasie Tusk zorientował się, że tak być nie może, bo Komorowski popada w depresję. Poprosił więc Schetynę: „Grzegorz, weź go czasem zaproś na jakieś spotkanie u nas". I marszałek zaczął bywać. To znaczy, że znów jest ważny. Prawie tak jak sekretarka Tuska.
Nasz ulubieniec, minister sportu Mirosław Drzewiecki, zadał kłam podłym plotkom, jakoby to przez niego były opóźnienia z Euro 2012. By pokazać narodowi, jak bardzo losem imprezy się przejął, pan minister osobiście wbił pal. To symboliczne, albowiem na palu nic nie stanie, tak sobie zniszczeje. Jak i pozostałe efekty wysiłków Drzewieckiego. Z wątrobą na czele.
I znowu ani słowa o PSL. Hop, hop, jest tam u was kto?! Znowu nie ma. No tak, wszyscy do kasy poszli.
A jednak nie Nowak, tylko Arabski, bo to on dostąpił zaszczytu transatlantyckiego szczytowania z Ameryką, Europą i rodziną Tusków. Oba kontynenty oraz dzielący je Atlantyk poczuli się zaszczyceni, że Tuskowie w asyście Arabskiego je przelecieli, a gościnna ziemia chilijska, że na niej szczytowali.
W dniu, w którym cała polska delegacja wypruwała sobie żyły w Machu Picchu, podano, że Polacy chcą w tym roku wydać na wczasy all inclusive 2 miliardy złotych. I te skąpiradła żałują premierowi niecałych dwóch milionów na „podróż życia" (w wersji all inclusive)?! Toż to dokładnie promil tego! Całą rzecz tak skomentował zawistny internauta: „Zobaczyć Donaldu Tusku na Machu Picchu – bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz swoim podatkiem". Ludzie, przecież każdy podatnik zapłacił za wojaż Tusków mniej niż 10 groszy! Niektórzy by dopłacili, byle tylko bilet był w jedną stronę.
Najgorsi są ci zazdrośnicy z własnego obozu. Co tam obozu, rządu! Podsłuchaliśmy (wiemy, że to nieładne, ale tak głośno mówił, że się nie dało) jednego z ministrów: „Stary, ja siedzę w resorcie do dziesiątej, a oni wychodzą o piątej, żeby się na piłkę nie spóźnić. A później i tak piszą w gazetach, że cały rząd się leni". Na co jego rozmówca, poseł PO: „Pół roku, a Donek drugi raz na wakacjach! Po stu dniach były Alpy, teraz Andy, latem pewnie w Himalaje pojedzie".
Jak wiadomo, ćwiąkalszczyzna dopadła weryfikatorów WSI o 6.00 rano, a przecież odkąd panuje Dyktatura Miłości, o tej porze miał nas odwiedzać wyłącznie mleczarz. No tak, ale co robić, skoro ktoś musi ludzi odwiedzać, a mleczarze wyjechali do Irlandii, premier do Peru po kokę i na miejscu zostali sami tajniacy?
Agenci w gustownych kurtkach ABW poszamotali się też trochę z dziennikarzami, co nie mogło ujść uwagi głównych obrońców wolności słowa w Polsce sprzed roku, dwóch lat. I rzeczywiście, nie uszło. Pierwszy zawył Bronisław Komorowski, a zaraz potem swój własny głos oburzenia dołączył Grzegorz Schetyna. Obaj panowie dygnitarze oczywiście zgodnie potępili pismaków i wzięli w obronę dziarskich chłopców z ABW. Oj panowie, spisane zostaną wasze reakcje i zobaczymy, co będziecie śpiewać, jak to za Kaczora będą przeszukiwać. A będą na bank.
Zatrzymajmy się chwilę przy druhu Bronisławie Komorowskim. Postać to bardzo godna i szanowana. A przy tym, jak zauważyła nasza przyjaciółka aktorka, nikt tak śmiesznie brodą nie porusza, kiedy przemawia. Może i porusza, niemniej trzeba przyznać, iż pozostaje jednym z mniej udanych Bronisławów w polskiej polityce.
Skoro już przy tym Komorowskim jesteśmy, to nasz stały informator z kancelarii premiera opowiedział nam, że o marszałku Sejmu wszyscy w PO zapomnieli. Odkąd Tusk i Schetyna przenieśli się do rządu, a Sejm zabezpiecza Chlebowski, to jakoś tak wyszło, że Bronek, który nigdy nie był dopuszczany do sekretów, teraz wypadł z obiegu całkowicie. Dopiero po jakimś czasie Tusk zorientował się, że tak być nie może, bo Komorowski popada w depresję. Poprosił więc Schetynę: „Grzegorz, weź go czasem zaproś na jakieś spotkanie u nas". I marszałek zaczął bywać. To znaczy, że znów jest ważny. Prawie tak jak sekretarka Tuska.
Nasz ulubieniec, minister sportu Mirosław Drzewiecki, zadał kłam podłym plotkom, jakoby to przez niego były opóźnienia z Euro 2012. By pokazać narodowi, jak bardzo losem imprezy się przejął, pan minister osobiście wbił pal. To symboliczne, albowiem na palu nic nie stanie, tak sobie zniszczeje. Jak i pozostałe efekty wysiłków Drzewieckiego. Z wątrobą na czele.
I znowu ani słowa o PSL. Hop, hop, jest tam u was kto?! Znowu nie ma. No tak, wszyscy do kasy poszli.
Więcej możesz przeczytać w 21/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.