Bycie samotnym znaczy tyle tylko, że aktualnie nie nosi się zdjęcia ukochanej czy ukochanego w portfelu
Żonaty? A po co, tak zazwyczaj odpowiadają mężczyźni, gdy nie mają najmniejszej ochoty złożyć siebie w charakterze ofiary na ślubnym kobiercu. Jeszcze nie. Mężatka? A po co, tak reagują kobiety, gdy życie na wolności nadal wydaje się miłe. Tyle tylko, że mało kto zdaje się im wierzyć. Bo czy ktoś zna kobietę, która nie chciałaby wyjść za mąż? Pewnego dnia i tak każda albo zostanie mężatką, albo starą panną.
Jak donosi angielski "The Observer", w Ameryce za sprawą Sashy Cagen furorę robi ostatnio hasło "sobiepanny". Pojęcia tego Cagen użyła w książce: "Quirkyalone: A Manifesto for Uncompromising Romantics". Przekonuje w niej m.in., że bycie "sobiepanną", czyli niegdyś starą panną, a dziś osobą wolną, nie jest najgorszą rzeczą, jaka może nas spotkać w życiu. A już na pewno jest lepsza od beznadziejnie nieudanego małżeństwa.
Zresztą bycie samotną czy samotnym, według autorki, nie oznacza wcale, że nie jest się kochanym. Bycie samotnym znaczy tyle tylko, że aktualnie nie nosi się zdjęcia ukochanej czy ukochanego w portfelu i że nadal kocha się siebie samego ponad wszystko. I wszystkich.
Nie troskajcie się więc wszyscy, którzy nie jesteście do pary - nawołuje Amerykańskie Stowarzyszenie Osób Stanu Wolnego, "sobiepannom" dla zdrowia psychicznego ordynując manifestowanie stanu wolnego przez noszenie pierścionków na prawej ręce. Tak, jestem wolna i jestem z tego dumna! Jubilerzy pewnie zacierają już ręce, skoro aż 60 proc. mieszkańców Nowego Jorku między 25. a 45. rokiem życia to ludzie żyjący w pojedynkę. Ile pierścionków do sprzedania...
Ale bycie "sobiepanną" ma także i inne implikacje. Jak zauważają seksuolodzy, samotne kobiety w intymnych relacjach coraz częściej zaczynają się zachowywać jak mężczyźni. Lubią szybki seks bez zobowiązań. A gdy już dochodzi co do czego, to "sobiepanny" chcą jak najszybciej osiągnąć orgazm i po wszystkim spokojnie zasnąć na drugim boku. Bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Bez niepotrzebnych rozmów na dobranoc. Co z tego, skoro prędzej czy później nadejdzie moment, w którym większość z "sobiepanien" będzie chciała wyjść za mąż. Niestety, statystyki są w tym względzie coraz mniej im przychylne.
Aż 15 tys. USD trzeba zapłacić renomowanej nowojorskiej swatce, rodem z Gogolowskiego "Ożenku", która profesjonalnie i ze stuprocentową skutecznością wyszukuje kandydatów na męża. Co ważniejsze - doprowadza ich do ołtarza bez przemocy. Co prawda, nie jest tania, ale czego nie robi się dla miłości, a konkretnie - dla małżeństwa. Zwłaszcza że jej klientki mają pieniądze zaoszczędzone na czarną godzinę i to za nie zazwyczaj dostają tego, kogo chcą. Zanim to jednak nastąpi, muszą odbyć ze swatką wiele spotkań, skrupulatnie wypełnić rubryki i rubryczki. Odpowiedzieć na wiele zadanych przez nią pytań. Zapewnić, że nigdy nie były notowane i że są zdrowe na ciele i umyśle. Gorzej, jak uczy doświadczenie, bywa w tym względzie z ewentualnymi kandydatami na męża. Pytane, jaki powinien być ten jeden jedyny, klientki na równi ze stanem portfela wymieniają IQ przyszłego męża. Jedno i drugie powinno być odpowiednio zasobne. Okraszone słusznym wzrostem, wyrafinowanym poczuciem humoru i emocjonalną elastycznością.
Kolejny etap małżeńskich łowów to przysposobienie potencjalnej oblubienicy tak, by jak najszybciej mogła wyruszyć na poszukiwania i udanie zarzucić sieci. Czasami wystarczy zmiana koloru włosów i wydłużenie spódnicy, ale bywa, że i bez chirurga szczękowego się nie obejdzie. Swatka, jak nikt inny, wie również, czym mężczyznę można podejść, a czym zrazić. Brak ogłady przy stole rozbił na przykład więcej małżeństw niż brak wierności. Godzinami więc, gdy zajdzie taka potrzeba, nowojorskie damy uczą się zręcznego jedzenia ostryg i wdzięcznego trzymania kieliszka z szampanem. Wszystko dla dobra sprawy.
Z tak przygotowaną do zamążpójścia kandydatką swatka zaczyna przemierzać nowojorskie lokale, muzea i nocne kluby. Na szykownych przyjęciach zręcznie prowokuje flirty i wymusza ostateczne deklaracje na kameralnych spotkaniach.
Generalnie rzecz biorąc, nie ma łatwego zadania, bowiem tych, którzy z ukochaną kobietą chcą się podzielić nie tylko swoim majątkiem, IQ, ale i wolnością, jest coraz mniej.
Do tego wszystkiego, by nie nadwyrężyć zawodowej reputacji, swatka ani jej klientka nie mogą zawieszać wzroku na mężczyznach drugiej kategorii. Z debetem na koncie i tych, którzy lubią tanią biżuterię. Sfrustrowanych, zniewieściałych, zalęknionych i przede wszystkim niezdecydowanych. Na ożenek. Dlatego szerokim łukiem omijają Mr. Right Now, czyli mężczyznę na chwilę, o którym nazajutrz lepiej nie pamiętać. Za takiego nie dostanie się sowitego honorarium. Chociaż Amerykanie każdego roku tylko na internetowe ogłoszenia matrymonialne wydają blisko 214 mln USD. Nie pożałują więc także na swatkę. Na miłość nie ma przecież ceny, nawet jeśli ta miałaby kiedyś się zakończyć małżeństwem. Według zasady, że lepiej rządzić w piekle, niż służyć w niebie.
Jak donosi angielski "The Observer", w Ameryce za sprawą Sashy Cagen furorę robi ostatnio hasło "sobiepanny". Pojęcia tego Cagen użyła w książce: "Quirkyalone: A Manifesto for Uncompromising Romantics". Przekonuje w niej m.in., że bycie "sobiepanną", czyli niegdyś starą panną, a dziś osobą wolną, nie jest najgorszą rzeczą, jaka może nas spotkać w życiu. A już na pewno jest lepsza od beznadziejnie nieudanego małżeństwa.
Zresztą bycie samotną czy samotnym, według autorki, nie oznacza wcale, że nie jest się kochanym. Bycie samotnym znaczy tyle tylko, że aktualnie nie nosi się zdjęcia ukochanej czy ukochanego w portfelu i że nadal kocha się siebie samego ponad wszystko. I wszystkich.
Nie troskajcie się więc wszyscy, którzy nie jesteście do pary - nawołuje Amerykańskie Stowarzyszenie Osób Stanu Wolnego, "sobiepannom" dla zdrowia psychicznego ordynując manifestowanie stanu wolnego przez noszenie pierścionków na prawej ręce. Tak, jestem wolna i jestem z tego dumna! Jubilerzy pewnie zacierają już ręce, skoro aż 60 proc. mieszkańców Nowego Jorku między 25. a 45. rokiem życia to ludzie żyjący w pojedynkę. Ile pierścionków do sprzedania...
Ale bycie "sobiepanną" ma także i inne implikacje. Jak zauważają seksuolodzy, samotne kobiety w intymnych relacjach coraz częściej zaczynają się zachowywać jak mężczyźni. Lubią szybki seks bez zobowiązań. A gdy już dochodzi co do czego, to "sobiepanny" chcą jak najszybciej osiągnąć orgazm i po wszystkim spokojnie zasnąć na drugim boku. Bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Bez niepotrzebnych rozmów na dobranoc. Co z tego, skoro prędzej czy później nadejdzie moment, w którym większość z "sobiepanien" będzie chciała wyjść za mąż. Niestety, statystyki są w tym względzie coraz mniej im przychylne.
Aż 15 tys. USD trzeba zapłacić renomowanej nowojorskiej swatce, rodem z Gogolowskiego "Ożenku", która profesjonalnie i ze stuprocentową skutecznością wyszukuje kandydatów na męża. Co ważniejsze - doprowadza ich do ołtarza bez przemocy. Co prawda, nie jest tania, ale czego nie robi się dla miłości, a konkretnie - dla małżeństwa. Zwłaszcza że jej klientki mają pieniądze zaoszczędzone na czarną godzinę i to za nie zazwyczaj dostają tego, kogo chcą. Zanim to jednak nastąpi, muszą odbyć ze swatką wiele spotkań, skrupulatnie wypełnić rubryki i rubryczki. Odpowiedzieć na wiele zadanych przez nią pytań. Zapewnić, że nigdy nie były notowane i że są zdrowe na ciele i umyśle. Gorzej, jak uczy doświadczenie, bywa w tym względzie z ewentualnymi kandydatami na męża. Pytane, jaki powinien być ten jeden jedyny, klientki na równi ze stanem portfela wymieniają IQ przyszłego męża. Jedno i drugie powinno być odpowiednio zasobne. Okraszone słusznym wzrostem, wyrafinowanym poczuciem humoru i emocjonalną elastycznością.
Kolejny etap małżeńskich łowów to przysposobienie potencjalnej oblubienicy tak, by jak najszybciej mogła wyruszyć na poszukiwania i udanie zarzucić sieci. Czasami wystarczy zmiana koloru włosów i wydłużenie spódnicy, ale bywa, że i bez chirurga szczękowego się nie obejdzie. Swatka, jak nikt inny, wie również, czym mężczyznę można podejść, a czym zrazić. Brak ogłady przy stole rozbił na przykład więcej małżeństw niż brak wierności. Godzinami więc, gdy zajdzie taka potrzeba, nowojorskie damy uczą się zręcznego jedzenia ostryg i wdzięcznego trzymania kieliszka z szampanem. Wszystko dla dobra sprawy.
Z tak przygotowaną do zamążpójścia kandydatką swatka zaczyna przemierzać nowojorskie lokale, muzea i nocne kluby. Na szykownych przyjęciach zręcznie prowokuje flirty i wymusza ostateczne deklaracje na kameralnych spotkaniach.
Generalnie rzecz biorąc, nie ma łatwego zadania, bowiem tych, którzy z ukochaną kobietą chcą się podzielić nie tylko swoim majątkiem, IQ, ale i wolnością, jest coraz mniej.
Do tego wszystkiego, by nie nadwyrężyć zawodowej reputacji, swatka ani jej klientka nie mogą zawieszać wzroku na mężczyznach drugiej kategorii. Z debetem na koncie i tych, którzy lubią tanią biżuterię. Sfrustrowanych, zniewieściałych, zalęknionych i przede wszystkim niezdecydowanych. Na ożenek. Dlatego szerokim łukiem omijają Mr. Right Now, czyli mężczyznę na chwilę, o którym nazajutrz lepiej nie pamiętać. Za takiego nie dostanie się sowitego honorarium. Chociaż Amerykanie każdego roku tylko na internetowe ogłoszenia matrymonialne wydają blisko 214 mln USD. Nie pożałują więc także na swatkę. Na miłość nie ma przecież ceny, nawet jeśli ta miałaby kiedyś się zakończyć małżeństwem. Według zasady, że lepiej rządzić w piekle, niż służyć w niebie.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.