Hausner i Hartz kontra państwo opiekuńcze
W samym sercu Europy sąsiadują z sobą dwa kraje. Na pierwszy rzut oka dzieli je niemal wszystko. Jeden jest obrzydliwie bogaty i wysoko produktywny, drugi narzeka na niskie dochody. Jeden martwi się głównie tym, gdzie lokować nadwyżki kapitału, drugi szuka po całym świecie kapitału, który zechciałby przybyć i pomóc sfinansować rozwój tego kraju. Jeden należy do czołówki najbardziej rozwiniętych gospodarek świata, drugi lokuje się blisko końca we wszystkich zestawieniach dotyczących krajów OECD. Jeden ma sprawną, funkcjonującą jak maszyna administrację publiczną, drugi wciąż walczy z nieudolną biurokracją i korupcją. Chodzi o Niemcy i Polskę. W obu krajach usiłuje się wprowadzić programy naprawcze: w Polsce plan Jerzego Hausnera, w Niemczech - Petera Hartza. Pierwsze skutki planu Hartza Niemcy odczują już na początku stycznia. Kiedy efekty budżetowej sanacji dostrzegą Polacy? Istnieją obawy, że nieprędko, bo tak naprawdę polskiego planu już prawie nie ma.
Na kacu
Oba kraje są niezadowolone ze swoich wyników gospodarczych, choć z różnych powodów. Niemcy są krajem, który od dziesięciu lat znajduje się w stanie permanentnej recesji. Przeciętne tempo wzrostu PKB wyniosło w tym okresie niecałe 1,5 proc. rocznie. Polska radziła sobie w tym czasie znacznie lepiej, z przeciętnym wzrostem PKB 4,5 proc. rocznie. Również Polskę dopadła jednak niespodziewanie w latach 2001--2002 ostra recesja - z ledwo co rosnącym PKB i spadającym popytem krajowym.
Kolejnym poważnym powodem do zastanowienia jest sytuacja na rynku pracy. Pozornie w Niemczech jest lepsza, bo stopa bezrobocia wynosi tam tylko 10,8 proc. wobec 18,7 proc. w Polsce. W rzeczywistości sytuacja obu krajów jest niemal równie zła. Po pierwsze, w Polsce tak wysokie bezrobocie jest w znacznej mierze skutkiem odnotowanej w latach 2001-2002 słabej koniunktury, a więc obecnie przy stosunkowo wysokim tempie wzrostu PKB będzie dość silnie spadać (Niemcy na coś takiego liczyć nie mogą). Po drugie, Niemcy Niemcom nierówne. O ile w zachodnich landach wskaźnik bezrobocia jest jednocyfrowy, o tyle w landach wschodnich sięga 19 proc.
Wreszcie, oba kraje mają kłopoty z budżetem. Z pozoru sytuacja Niemiec jest dużo lepsza. W 2003 r. deficyt sektora finansów publicznych wyniósł 3,9 proc. PKB, a w 2004 r. nieco mniej, bo około 3,7 proc. PKB. W Polsce w 2003 r. deficyt był zbliżony do niemieckiego (4,1 proc. PKB), ale w 2004 r. wzrósł do 5,4 proc. PKB. Tu znów sytuacja Niemiec nie jest jednak lepsza niż Polski i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze, podobnie jak w wypadku bezrobocia oczekiwana w Polsce lepsza koniunktura gospodarcza będzie bardzo pomagać w zbijaniu deficytu (w 2005 r. deficyt powinien się obniżyć do 3,9 proc. PKB, a więc będzie niewiele większy niż w Niemczech). Po drugie, przecież chodzi o Niemcy! Kraj, który przez dziesięciolecia był symbolem silnego pieniądza i uporządkowanych, niemal zrównoważonych finansów publicznych, znalazł się w sytuacji czarnej owcy, wytykanej palcem przez Komisję Europejską za łamanie kryteriów udziału w strefie euro.
Słowem, w obu krajach - mimo wszystkich różnic w sytuacji gospodarczej - pojawiło się zjawisko kaca, rosnącego społecznego rozczarowania funkcjonowaniem i perspektywami rozwoju gospodarki. Okazało się, że w obu krajach potrzebne są głębokie, często bolesne reformy, które pozwoliłyby na odzyskanie odpowiedniej dynamiki gospodarczej, rozwój przedsiębiorczości, wzrost konkurencyjności, znaczący spadek bezrobocia i uzdrowienie finansów publicznych.
W obu krajach pojawili się też panowie, którzy podjęli się napisania programu najbardziej niezbędnych reform. W Niemczech zrobił to wspomniany Peter Hartz, dyrektor personalny Volkswagena, który stanął na czele powołanej przez kanclerza komisji zajmującej się reformami rynku pracy (stanowią one trzon szerszego programu zmian, znanego pod nazwą Agenda 2010). W Polsce był (jest?) to Jerzy Hausner, profesor i minister, który opracował plan długofalowych reform wydatków publicznych oraz zachęt dla rozwoju przedsiębiorczości i zwiększania zatrudnienia.
Pola minowe
Co czyni oba programy podobnymi, a co je różni? Podobna jest przede wszystkim sytuacja, w której powstały, oraz skala społecznych obaw i nadziei związanych z projektowanymi reformami. Genezą obu była frustracja i powszechne przekonanie o potrzebie zmian (rzecz jasna, z potrzebą zmian wszyscy zwykli się zgadzać do chwili, kiedy po raz pierwszy dostrzegają zagrożenie dla własnych interesów). Drugie podobieństwo jest takie, że oba programy wchodzą na pole minowe, atakując podstawy państwa opiekuńczego - zbyt szczodre jak na możliwości gospodarki transfery i uprawnienia socjalne. Trzecim podobieństwem jest cel i strategia: w obu programach dąży się do długookresowego przyspieszenia rozwoju za krótkoterminową cenę zabrania społeczeństwu części bezpieczeństwa socjalnego.
Pracy i aktywności
Programy nie są jednak identyczne, bo różna jest mapa problemów, które występują w obu krajach. Program Hartza koncentruje się przede wszystkim na zwalczaniu bezrobocia, tworzeniu zachęt do zatrudnienia i lepszych warunków dla przedsiębiorczości. Czwarta, najbardziej kontrowersyjna część pakietu (właśnie ta, która wchodzi w życie w 2005 r.) ogranicza prawo do pobierania zasiłków dla bezrobotnych, skraca okres ich wypłacania i obniża ich wysokość. Reformy proponowane przez plan Hausnera (jeśli on jeszcze istnieje) koncentrują się głównie na uszczelnieniu i zmodernizowaniu systemu transferów socjalnych, zwłaszcza rent, emerytur rolniczych, zasiłków rodzinnych i świadczeń przedemerytalnych. O ile hasłem przewodnim planu Hartza jest "powrót z bezrobocia do pracy", o tyle hasłem planu Hausnera jest "powrót z finansowanej przez zasiłki wegetacji do aktywności".
Plan Hausnera wyraźnie stara się doprowadzić do oszczędności budżetowych i ograniczenia tempa wzrostu długu publicznego przy zachowaniu, a nawet lekkim wzroście fiskalizmu, z kolei planowi Hartza towarzyszą propozycje obniżki podatków. Nic dziwnego, skoro polska gospodarka dynamicznie rośnie, podczas gdy dla kanclerza Schroedera ożywienie popytu i produkcji jest stale marzeniem. Przed kanclerzem stoi ciągle zadanie przekonania Niemców do reformy emerytalnej - coś, co w Polsce udało się zrobić kilka lat temu. Poza tym kanclerz może się obawiać, że kapitał ucieknie z Niemiec - choćby do Polski.
Niestety, jest jeszcze jedna różnica, kto wie, czy nie zasadnicza. Za programem Hartza od początku murem stanął kanclerz, rząd i większość w Bundestagu. Program został ogłoszony na początku 2002 r., a w ciągu kolejnych lat wprowadzono już trzy z czterech faz, które przewidywał. Plan Hausnera został opracowany mniej więcej rok później, a Sejm zaczął nad nim pracować dopiero w ostatnich miesiącach. Na razie z bardzo mizernym skutkiem.
Na kacu
Oba kraje są niezadowolone ze swoich wyników gospodarczych, choć z różnych powodów. Niemcy są krajem, który od dziesięciu lat znajduje się w stanie permanentnej recesji. Przeciętne tempo wzrostu PKB wyniosło w tym okresie niecałe 1,5 proc. rocznie. Polska radziła sobie w tym czasie znacznie lepiej, z przeciętnym wzrostem PKB 4,5 proc. rocznie. Również Polskę dopadła jednak niespodziewanie w latach 2001--2002 ostra recesja - z ledwo co rosnącym PKB i spadającym popytem krajowym.
Kolejnym poważnym powodem do zastanowienia jest sytuacja na rynku pracy. Pozornie w Niemczech jest lepsza, bo stopa bezrobocia wynosi tam tylko 10,8 proc. wobec 18,7 proc. w Polsce. W rzeczywistości sytuacja obu krajów jest niemal równie zła. Po pierwsze, w Polsce tak wysokie bezrobocie jest w znacznej mierze skutkiem odnotowanej w latach 2001-2002 słabej koniunktury, a więc obecnie przy stosunkowo wysokim tempie wzrostu PKB będzie dość silnie spadać (Niemcy na coś takiego liczyć nie mogą). Po drugie, Niemcy Niemcom nierówne. O ile w zachodnich landach wskaźnik bezrobocia jest jednocyfrowy, o tyle w landach wschodnich sięga 19 proc.
Wreszcie, oba kraje mają kłopoty z budżetem. Z pozoru sytuacja Niemiec jest dużo lepsza. W 2003 r. deficyt sektora finansów publicznych wyniósł 3,9 proc. PKB, a w 2004 r. nieco mniej, bo około 3,7 proc. PKB. W Polsce w 2003 r. deficyt był zbliżony do niemieckiego (4,1 proc. PKB), ale w 2004 r. wzrósł do 5,4 proc. PKB. Tu znów sytuacja Niemiec nie jest jednak lepsza niż Polski i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze, podobnie jak w wypadku bezrobocia oczekiwana w Polsce lepsza koniunktura gospodarcza będzie bardzo pomagać w zbijaniu deficytu (w 2005 r. deficyt powinien się obniżyć do 3,9 proc. PKB, a więc będzie niewiele większy niż w Niemczech). Po drugie, przecież chodzi o Niemcy! Kraj, który przez dziesięciolecia był symbolem silnego pieniądza i uporządkowanych, niemal zrównoważonych finansów publicznych, znalazł się w sytuacji czarnej owcy, wytykanej palcem przez Komisję Europejską za łamanie kryteriów udziału w strefie euro.
Słowem, w obu krajach - mimo wszystkich różnic w sytuacji gospodarczej - pojawiło się zjawisko kaca, rosnącego społecznego rozczarowania funkcjonowaniem i perspektywami rozwoju gospodarki. Okazało się, że w obu krajach potrzebne są głębokie, często bolesne reformy, które pozwoliłyby na odzyskanie odpowiedniej dynamiki gospodarczej, rozwój przedsiębiorczości, wzrost konkurencyjności, znaczący spadek bezrobocia i uzdrowienie finansów publicznych.
W obu krajach pojawili się też panowie, którzy podjęli się napisania programu najbardziej niezbędnych reform. W Niemczech zrobił to wspomniany Peter Hartz, dyrektor personalny Volkswagena, który stanął na czele powołanej przez kanclerza komisji zajmującej się reformami rynku pracy (stanowią one trzon szerszego programu zmian, znanego pod nazwą Agenda 2010). W Polsce był (jest?) to Jerzy Hausner, profesor i minister, który opracował plan długofalowych reform wydatków publicznych oraz zachęt dla rozwoju przedsiębiorczości i zwiększania zatrudnienia.
Pola minowe
Co czyni oba programy podobnymi, a co je różni? Podobna jest przede wszystkim sytuacja, w której powstały, oraz skala społecznych obaw i nadziei związanych z projektowanymi reformami. Genezą obu była frustracja i powszechne przekonanie o potrzebie zmian (rzecz jasna, z potrzebą zmian wszyscy zwykli się zgadzać do chwili, kiedy po raz pierwszy dostrzegają zagrożenie dla własnych interesów). Drugie podobieństwo jest takie, że oba programy wchodzą na pole minowe, atakując podstawy państwa opiekuńczego - zbyt szczodre jak na możliwości gospodarki transfery i uprawnienia socjalne. Trzecim podobieństwem jest cel i strategia: w obu programach dąży się do długookresowego przyspieszenia rozwoju za krótkoterminową cenę zabrania społeczeństwu części bezpieczeństwa socjalnego.
Pracy i aktywności
Programy nie są jednak identyczne, bo różna jest mapa problemów, które występują w obu krajach. Program Hartza koncentruje się przede wszystkim na zwalczaniu bezrobocia, tworzeniu zachęt do zatrudnienia i lepszych warunków dla przedsiębiorczości. Czwarta, najbardziej kontrowersyjna część pakietu (właśnie ta, która wchodzi w życie w 2005 r.) ogranicza prawo do pobierania zasiłków dla bezrobotnych, skraca okres ich wypłacania i obniża ich wysokość. Reformy proponowane przez plan Hausnera (jeśli on jeszcze istnieje) koncentrują się głównie na uszczelnieniu i zmodernizowaniu systemu transferów socjalnych, zwłaszcza rent, emerytur rolniczych, zasiłków rodzinnych i świadczeń przedemerytalnych. O ile hasłem przewodnim planu Hartza jest "powrót z bezrobocia do pracy", o tyle hasłem planu Hausnera jest "powrót z finansowanej przez zasiłki wegetacji do aktywności".
Plan Hausnera wyraźnie stara się doprowadzić do oszczędności budżetowych i ograniczenia tempa wzrostu długu publicznego przy zachowaniu, a nawet lekkim wzroście fiskalizmu, z kolei planowi Hartza towarzyszą propozycje obniżki podatków. Nic dziwnego, skoro polska gospodarka dynamicznie rośnie, podczas gdy dla kanclerza Schroedera ożywienie popytu i produkcji jest stale marzeniem. Przed kanclerzem stoi ciągle zadanie przekonania Niemców do reformy emerytalnej - coś, co w Polsce udało się zrobić kilka lat temu. Poza tym kanclerz może się obawiać, że kapitał ucieknie z Niemiec - choćby do Polski.
Niestety, jest jeszcze jedna różnica, kto wie, czy nie zasadnicza. Za programem Hartza od początku murem stanął kanclerz, rząd i większość w Bundestagu. Program został ogłoszony na początku 2002 r., a w ciągu kolejnych lat wprowadzono już trzy z czterech faz, które przewidywał. Plan Hausnera został opracowany mniej więcej rok później, a Sejm zaczął nad nim pracować dopiero w ostatnich miesiącach. Na razie z bardzo mizernym skutkiem.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.