Mała Ameryka Europy - Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Czechy, Węgry i Słowenia razem
Tytuł nie jest ani kpiną, ani paszkwilem, ani propagandą ewentualnych fińskich zaborów. Uważam Finlandię za wielką - po tym jak poradziła sobie ze swoim kryzysem po rozpadzie rynku sowieckiego, rynku nieograniczonej chłonności. A umiała poradzić sobie nie tylko z tą ostatnią trudną sytuacją. Dlatego stawiam Finlandię za wzór rozwoju dla krajów ewentualnego porozumienia pasa centralnego Europy - jak próbowałem określić państwa niedawno przyjęte do Unii Europejskiej - od Estonii aż po Słowenię (nie siedem, jak napisałem uprzednio, ale osiem, jak mi słusznie zwrócił uwagę jeden z przyjaciół, bo i Słowenia).
Związek milczących mniejszości
Ten pas centralny (związek centralny?, sojusz centralny?) ma swoje wspólne interesy. Interesy bardzo wyraźne, a właśnie wspólne i wobec unii, i wobec wschodniego sąsiada. A także wspólne doświadczenia, w niektórych wypadkach wręcz tragiczne. Ale nie o historii tu chciałem. Chciałem o wspólnej polityce. Proszę się przyjrzeć mapie. Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Czechy, Węgry i Słowenia tworzą rzeczywisty pas centralny w Europie. To ponad 70 mln obywateli - w sporej części - milczących mniejszości, które byłyby razem z Polską solidnym, silnym partnerem dla znacznie liczebniejszych państw Unii Europejskiej, takich jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Nie byłoby już mowy o żadnych rozmowach "o nich bez nich" - żadnej nowej oferty Chiraca, który proponował Rosji "korytarz" przez Litwę nawet bez poinformowania samej Litwy. Nie byłoby mowy o naciskach Rosji na małą samotną Łotwę, naciskach, którymi nie zajęły się żadne europejskie media. Ani o uciszaniu przez któregokolwiek męża stanu Zachodu. W perspektywie być może dołączyłaby i pomarańczowa Ukraina. Także do UE. Z tymi samymi interesami. I ze zbliżonym punktem startu. W pomarańczowym nastroju, którego bym życzył nam wszystkim.
Małe Ameryki
Rozwijać się, ba, myśleć o gospodarowaniu powinniśmy tak, jak rozwijała się i myślała młoda Ameryka; dlatego nadal uważam, że możliwa jest Polska - "mała Ameryka" w sercu Europy. Dziś te same wzory energii i temperamentu mogą przyświecać wszystkim krajom pasa centralnego. Trudno się uczyć takich ideałów od Niemiec i Francji, przeżartych biurokracją; działa czasem ta biurokracja bardzo sprawnie, ale rozdęta nad miarę wielekroć paraliżuje aktywność gospodarczą. Wielka Brytania, bardziej otwarta, też traci jednak swoich najzdolniejszych ludzi na korzyść Ameryki, gdzie czekają na nich pełne możliwości rozwoju. Dawne doświadczenia czeskiej zaradności "socjalizm" wymazał z rzeczywistości, dziś je odkopują dopiero z niepamięci historycy. Trzeba tymczasem wzorów praktycznych i bliskich. Do pomocy bym wzywał kilkumilionową Finlandię. Z jej doświadczeniem i organizacją. Poczynając od jej regulacji prawnych dla gospodarki oraz funkcjonowania systemu kredytowego, aż po telefonię. Dodam na marginesie, że jej nastolatki wygrały dwie światowe klasyfikacje wykształcenia - i w matematyce, i w rozumieniu czytanych tekstów. To młody genialny Fin Linus Torvalds podważył panowanie Microsoftu, dając światu - za darmo! - konkurencyjny Linux, szybszy i sprawniejszy (mam go w swoim komputerze). Nie będę przypominał, że to Finowie królują w architekturze światowej i że Finlandia ma najwięcej teatrów amatorskich w Europie. Unia Europejska mogłaby finansować ekspedycje fińskich "delegatów rozwoju" - ci szybko orientowaliby się, co warto i można zrobić, nie ograniczaliby się do badania, co zagraża lub sprzyja interesom ich biznesów, jak ci z "brygad Marriotta". Prawo dla działalności gospodarczej wciąż poprawiamy i ciągle nie osiągamy rzetelnej wolności gospodarczej. Podobnie w Czechach. Najlepiej jest w Estonii, która naśladuje Finlandię, Finlandia zaś takie prawo po prostu ma. Prawo dla gospodarki wypada zunifikować na całym obszarze, nie czekając, aż Niemcy i inne kraje Zachodu podporządkują się prawom unii i umożliwią wszystkim jej obywatelom swobodną działalność. Argument "za": wszystkie kraje "ósemki" startują z podobnego pułapu rozwoju i uwolniły się z takiego samego paraliżu. Konkurencja między obywatelami i przedsiębiorcami "ósemki" będzie oparta na zasadzie równości startu. Tę równość wymuszą realia, nie przepisy.
Nie ma rozwoju bez kredytów
We wszystkich tych krajach dla pełnej odbudowy gospodarki wolnorynkowej trzeba odbudować instytucje oszczędnościowe oraz drobnego kredytu. Nie można się ograniczać do organizacji kredytu wzajemnego (te organizacje należałoby budować w Europie na europejskiej tradycji, która każe kredytować wyłącznie rozwój, a nie konsumpcję); nie powstają one z dnia na dzień, wymagają dość długich zabiegów informacyjnych, nie można stworzyć ich od ręki.
Co innego z komunalnymi kasami oszczędności; oparte na zasobach gmin mogą funkcjonować nienagannie od pierwszej chwili, wykorzystując bogatą praktykę okresu międzywojennego, zwłaszcza Czechosłowacji (a dzisiejszą Niemiec, gdyby chciały pomóc). Banki nie mogą być - jak u nas - tylko spółkami spekulacyjnymi, dla których kredytowanie kogokolwiek stanowi jedynie przykry balast. Niestety, trudność jest ogólniejszej natury. Stany Zjednoczone odstąpiły od swoich dawnych regulacji przyjętych po wielkim kryzysie: oddzielono wtedy banki kredytowe od banków inwestycyjnych, w praktyce - spółek lokacyjnych. Teraz USA wróciły do pierwotnego, europejskiego ustroju banków jako banków uniwersalnych; ten ustrój pozwala kredytować, a zarazem grać na giełdzie. W młodych gospodarkach taki ustrój prowadzi dziś do zdecydowanej przewagi spekulacji nad rozwojem. Krajom rozwijającym się trzeba zaś przede wszystkim kompetentnych kredytodawców; tacy muszą się znać dobrze na kilku przynajmniej dziedzinach, znać ich perspektywy lepiej od samych przedsiębiorców, mało, znać doskonale same przedsiębiorstwa i ich zarządy!
Finlandia ma też inne praktyczne dla nas doświadczenia. Choćby w telefonii. W Finlandii telefonia zaczęła się od operatorów lokalnych, czyli od lokalnych spółek, towarzystw i spółdzielni telefonicznych; dopiero ci operatorzy lokalni powołali społem do życia sieć ogólnokrajową. W wypadku monopoli telefonicznych - jak nasz i w innych krajach obok - zastosować można by ustawę antymonopolową na wzór amerykańskiej ustawy Shermana - żeby zdekoncentrować monopol na rzecz operatorów lokalnych, pozostawiając sieci ogólnokrajowe możliwej konkurencji różnych firm. Podstawową komunikacyjną więź między naszymi krajami mogłaby tworzyć autostrada od Tallina do Rijeki z dwoma rozgałęzieniami po drodze przez Czechy i Słowację (północny szlak jest już w projektach). Od Tallina przedłużałby ją prom do Helsinek, ze Słowenii dalszy szlak prowadziłby do szos włoskich. Kiedyś w przyszłości łączyłaby Estonię ze Słowenią szybka kolej klasy TGV. Oby to była więc pomarańczowa autostrada.
Polubić dzieci
Podstawowym problemem naszych krajów wydaje się to, że się wzajemnie nie znają. Polacy niewiele wiedzą o swoich najbliższych sąsiadach Czechach, tyleż samo wiedzą Czesi o Polakach. Większe odległości czynią odstępy informacyjne odstępami antypodów. Na północ od Karpat niemało ludzi myli Słowenię ze Słowacją; wiedzą sporo o tych obu krajach Węgrzy, ale nie jest pewne, czy myślą o nich z sympatią. Najpierw musielibyśmy się więc wszyscy nauczyć choć trochę lubić innych. W pomarańczowym kolorze. Potem - może przedtem? - byłoby dobrze nauczyć się lubić dzieci. I mieć dzieci. Ze względów politycznych: żeby nie wymierać jak kraje zachodnie i Rosja. Prywatnie pozwolę sobie na reklamę, że dzieci to radość, nie kończąca się codzienna przyjemność i okazja do uczuć najmilszych, jakimi są miłość i czułość (że nie wspomnę o przyjemnościach płodzenia). Co do polityki, pozwolę sobie radzić trochę poczucia humoru: by dzieci nie robić przedmiotem obowiązku wobec Boga i ojczyzny ani powodem lęku przed grzechem aborcji, ani aktem agresji wobec mniejszości seksualnych. Jedna fotografia ulubionej gwiazdy telewizyjnej w zaawansowanej ciąży, fotografia mówiąca uśmiechem przyszłej mamy o spodziewanych rozkoszach macierzyństwa, przyniosła więcej dzieci niż najmądrzejsze kazania, polityka "pronatalna", ulgi podatkowe i inne tego rodzaju zabiegi; tuż po wojnie Polki rodziły dzieci tysiącami w najgorszych nawet warunkach, wcale nie lepszych niż wojenne - za to z perspektywą życia. Polacy kochali bowiem dzieci, nie samochody.
Ze wszystkiego najpierw polecałbym spotkanie... dziennikarzy, moich młodszych koleżanek i kolegów po fachu (może "Wprost" zacznie?). Żeby to oni najpierw zaznajomili się z sobą. I podyskutowali o tym, czy taka idea ma w ogóle jakieś szanse, czy można jej przywiesić pomarańczową szarfę. Bo znam wiele mądrych idei, które umarły przed urodzeniem. Przepraszam, że nie wybuchnąłem tu gejzerem ukraińskiego entuzjazmu. Ale życzę nam wszystkim pomarańczowej Finlandii. Wielkiej Finlandii, która urodzi 75-milionowe mocarstwo. Skromne a sympatyczne, nienadęte jak te emerytowane zachodnie. Z pomarańczową Ukrainą to byłoby 120 milionów.
Związek milczących mniejszości
Ten pas centralny (związek centralny?, sojusz centralny?) ma swoje wspólne interesy. Interesy bardzo wyraźne, a właśnie wspólne i wobec unii, i wobec wschodniego sąsiada. A także wspólne doświadczenia, w niektórych wypadkach wręcz tragiczne. Ale nie o historii tu chciałem. Chciałem o wspólnej polityce. Proszę się przyjrzeć mapie. Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Czechy, Węgry i Słowenia tworzą rzeczywisty pas centralny w Europie. To ponad 70 mln obywateli - w sporej części - milczących mniejszości, które byłyby razem z Polską solidnym, silnym partnerem dla znacznie liczebniejszych państw Unii Europejskiej, takich jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Nie byłoby już mowy o żadnych rozmowach "o nich bez nich" - żadnej nowej oferty Chiraca, który proponował Rosji "korytarz" przez Litwę nawet bez poinformowania samej Litwy. Nie byłoby mowy o naciskach Rosji na małą samotną Łotwę, naciskach, którymi nie zajęły się żadne europejskie media. Ani o uciszaniu przez któregokolwiek męża stanu Zachodu. W perspektywie być może dołączyłaby i pomarańczowa Ukraina. Także do UE. Z tymi samymi interesami. I ze zbliżonym punktem startu. W pomarańczowym nastroju, którego bym życzył nam wszystkim.
Małe Ameryki
Rozwijać się, ba, myśleć o gospodarowaniu powinniśmy tak, jak rozwijała się i myślała młoda Ameryka; dlatego nadal uważam, że możliwa jest Polska - "mała Ameryka" w sercu Europy. Dziś te same wzory energii i temperamentu mogą przyświecać wszystkim krajom pasa centralnego. Trudno się uczyć takich ideałów od Niemiec i Francji, przeżartych biurokracją; działa czasem ta biurokracja bardzo sprawnie, ale rozdęta nad miarę wielekroć paraliżuje aktywność gospodarczą. Wielka Brytania, bardziej otwarta, też traci jednak swoich najzdolniejszych ludzi na korzyść Ameryki, gdzie czekają na nich pełne możliwości rozwoju. Dawne doświadczenia czeskiej zaradności "socjalizm" wymazał z rzeczywistości, dziś je odkopują dopiero z niepamięci historycy. Trzeba tymczasem wzorów praktycznych i bliskich. Do pomocy bym wzywał kilkumilionową Finlandię. Z jej doświadczeniem i organizacją. Poczynając od jej regulacji prawnych dla gospodarki oraz funkcjonowania systemu kredytowego, aż po telefonię. Dodam na marginesie, że jej nastolatki wygrały dwie światowe klasyfikacje wykształcenia - i w matematyce, i w rozumieniu czytanych tekstów. To młody genialny Fin Linus Torvalds podważył panowanie Microsoftu, dając światu - za darmo! - konkurencyjny Linux, szybszy i sprawniejszy (mam go w swoim komputerze). Nie będę przypominał, że to Finowie królują w architekturze światowej i że Finlandia ma najwięcej teatrów amatorskich w Europie. Unia Europejska mogłaby finansować ekspedycje fińskich "delegatów rozwoju" - ci szybko orientowaliby się, co warto i można zrobić, nie ograniczaliby się do badania, co zagraża lub sprzyja interesom ich biznesów, jak ci z "brygad Marriotta". Prawo dla działalności gospodarczej wciąż poprawiamy i ciągle nie osiągamy rzetelnej wolności gospodarczej. Podobnie w Czechach. Najlepiej jest w Estonii, która naśladuje Finlandię, Finlandia zaś takie prawo po prostu ma. Prawo dla gospodarki wypada zunifikować na całym obszarze, nie czekając, aż Niemcy i inne kraje Zachodu podporządkują się prawom unii i umożliwią wszystkim jej obywatelom swobodną działalność. Argument "za": wszystkie kraje "ósemki" startują z podobnego pułapu rozwoju i uwolniły się z takiego samego paraliżu. Konkurencja między obywatelami i przedsiębiorcami "ósemki" będzie oparta na zasadzie równości startu. Tę równość wymuszą realia, nie przepisy.
Nie ma rozwoju bez kredytów
We wszystkich tych krajach dla pełnej odbudowy gospodarki wolnorynkowej trzeba odbudować instytucje oszczędnościowe oraz drobnego kredytu. Nie można się ograniczać do organizacji kredytu wzajemnego (te organizacje należałoby budować w Europie na europejskiej tradycji, która każe kredytować wyłącznie rozwój, a nie konsumpcję); nie powstają one z dnia na dzień, wymagają dość długich zabiegów informacyjnych, nie można stworzyć ich od ręki.
Co innego z komunalnymi kasami oszczędności; oparte na zasobach gmin mogą funkcjonować nienagannie od pierwszej chwili, wykorzystując bogatą praktykę okresu międzywojennego, zwłaszcza Czechosłowacji (a dzisiejszą Niemiec, gdyby chciały pomóc). Banki nie mogą być - jak u nas - tylko spółkami spekulacyjnymi, dla których kredytowanie kogokolwiek stanowi jedynie przykry balast. Niestety, trudność jest ogólniejszej natury. Stany Zjednoczone odstąpiły od swoich dawnych regulacji przyjętych po wielkim kryzysie: oddzielono wtedy banki kredytowe od banków inwestycyjnych, w praktyce - spółek lokacyjnych. Teraz USA wróciły do pierwotnego, europejskiego ustroju banków jako banków uniwersalnych; ten ustrój pozwala kredytować, a zarazem grać na giełdzie. W młodych gospodarkach taki ustrój prowadzi dziś do zdecydowanej przewagi spekulacji nad rozwojem. Krajom rozwijającym się trzeba zaś przede wszystkim kompetentnych kredytodawców; tacy muszą się znać dobrze na kilku przynajmniej dziedzinach, znać ich perspektywy lepiej od samych przedsiębiorców, mało, znać doskonale same przedsiębiorstwa i ich zarządy!
Finlandia ma też inne praktyczne dla nas doświadczenia. Choćby w telefonii. W Finlandii telefonia zaczęła się od operatorów lokalnych, czyli od lokalnych spółek, towarzystw i spółdzielni telefonicznych; dopiero ci operatorzy lokalni powołali społem do życia sieć ogólnokrajową. W wypadku monopoli telefonicznych - jak nasz i w innych krajach obok - zastosować można by ustawę antymonopolową na wzór amerykańskiej ustawy Shermana - żeby zdekoncentrować monopol na rzecz operatorów lokalnych, pozostawiając sieci ogólnokrajowe możliwej konkurencji różnych firm. Podstawową komunikacyjną więź między naszymi krajami mogłaby tworzyć autostrada od Tallina do Rijeki z dwoma rozgałęzieniami po drodze przez Czechy i Słowację (północny szlak jest już w projektach). Od Tallina przedłużałby ją prom do Helsinek, ze Słowenii dalszy szlak prowadziłby do szos włoskich. Kiedyś w przyszłości łączyłaby Estonię ze Słowenią szybka kolej klasy TGV. Oby to była więc pomarańczowa autostrada.
Polubić dzieci
Podstawowym problemem naszych krajów wydaje się to, że się wzajemnie nie znają. Polacy niewiele wiedzą o swoich najbliższych sąsiadach Czechach, tyleż samo wiedzą Czesi o Polakach. Większe odległości czynią odstępy informacyjne odstępami antypodów. Na północ od Karpat niemało ludzi myli Słowenię ze Słowacją; wiedzą sporo o tych obu krajach Węgrzy, ale nie jest pewne, czy myślą o nich z sympatią. Najpierw musielibyśmy się więc wszyscy nauczyć choć trochę lubić innych. W pomarańczowym kolorze. Potem - może przedtem? - byłoby dobrze nauczyć się lubić dzieci. I mieć dzieci. Ze względów politycznych: żeby nie wymierać jak kraje zachodnie i Rosja. Prywatnie pozwolę sobie na reklamę, że dzieci to radość, nie kończąca się codzienna przyjemność i okazja do uczuć najmilszych, jakimi są miłość i czułość (że nie wspomnę o przyjemnościach płodzenia). Co do polityki, pozwolę sobie radzić trochę poczucia humoru: by dzieci nie robić przedmiotem obowiązku wobec Boga i ojczyzny ani powodem lęku przed grzechem aborcji, ani aktem agresji wobec mniejszości seksualnych. Jedna fotografia ulubionej gwiazdy telewizyjnej w zaawansowanej ciąży, fotografia mówiąca uśmiechem przyszłej mamy o spodziewanych rozkoszach macierzyństwa, przyniosła więcej dzieci niż najmądrzejsze kazania, polityka "pronatalna", ulgi podatkowe i inne tego rodzaju zabiegi; tuż po wojnie Polki rodziły dzieci tysiącami w najgorszych nawet warunkach, wcale nie lepszych niż wojenne - za to z perspektywą życia. Polacy kochali bowiem dzieci, nie samochody.
Ze wszystkiego najpierw polecałbym spotkanie... dziennikarzy, moich młodszych koleżanek i kolegów po fachu (może "Wprost" zacznie?). Żeby to oni najpierw zaznajomili się z sobą. I podyskutowali o tym, czy taka idea ma w ogóle jakieś szanse, czy można jej przywiesić pomarańczową szarfę. Bo znam wiele mądrych idei, które umarły przed urodzeniem. Przepraszam, że nie wybuchnąłem tu gejzerem ukraińskiego entuzjazmu. Ale życzę nam wszystkim pomarańczowej Finlandii. Wielkiej Finlandii, która urodzi 75-milionowe mocarstwo. Skromne a sympatyczne, nienadęte jak te emerytowane zachodnie. Z pomarańczową Ukrainą to byłoby 120 milionów.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.