Godzilla skończyła 50 lat. Jest najbardziej rozpoznawalną gwiazdą japońskiego kina - większą niż Toshiro Mifune i Akira Kurosawa.
W latach 1954-2004 wystąpiła w 24 filmach. Na przemian to niszczy Tokio i inne japońskie miasta, to ratuje je i ich mieszkańców przed najazdami. Godzilla obchodziła niedawno 50. urodziny. A w Japonii cieszy się statusem narodowej instytucji, podobnie jak James Bond w Wielkiej Brytanii. I podobnie jak Bond nie myśli o emeryturze. W grudniu 2004 r. swój złoty jubileusz uczciła - w filmie "Godzilla: Final Wars" - walką z dziesięcioma potworami nasłanymi przez najeźdźców z kosmosu - Xiliensów.
Zagłada od morza
Z perspektywy 2004 r. zdaje się jednym z wielu potworów, jakie w zimnowojennych latach 50. pojawiły się w związku z lękiem przed nowymi, niszczycielskimi technologiami wojskowymi i nuklearną zagładą. Dla producenta Tomoyuki Tanaki z tokijskiej wytwórni Toho, zafascynowanego i inspirowanego klasycznym "King Kongiem" oraz amerykańskim kinem fantastycznonaukowym, nakręcony w 1954 r. film "Godzilla" miał być nie tylko rozrywką, ale i filmem zawierającym antywojenne przesłanie. Miał być alegorią koszmaru, jaki przeżył naród japoński w ostatnich miesiącach wojny. Nigdy bardziej realne nie było przeświadczenie, że zagłada przychodzi od strony morza. Strach odżył na nowo, gdy w strefie Pacyfiku rozpoczęły się eksperymenty z bronią nuklearną. Z oceanu wynurza się więc rozbudzona i rozjuszona przez wybuchy 55-metrowa Godzilla, która rusza na Tokio. Za dnia w mieście panuje spokój, ale każda noc to orgia zniszczenia i ognia - tak jak podczas wojny, gdy amerykańskie eskadry bombowców zrzucały tysiące ton bomb zapalających.
Amerykanie zneutralizowali przesłanie filmu Tanaki. Zanim w 1956 r. wprowadzili "Gojirę" na ekrany w USA jako "Godzillę: Króla potworów", usunęli sceny, w których były aluzje do Nagasaki, radioaktywnego deszczu, skażonej żywności i eksperymentów jądrowych w regionie Pacyfiku. Amerykanizację "Godzilli" zwieńczyło dokręcenie przez reżysera Terry'ego Morse'a sekwencji z udziałem aktora Raymonda Burra, który niczym sprawozdawca sportowy komentował spacer Godzilli przez Tokio. Dopiero dziś, po 50 latach, bywalcy kin w USA mają okazję po raz pierwszy zobaczyć na dużym ekranie oryginalną wersję "Godzilli".
Wojna wszystkich potworów
Międzynarodowy sukces "Godzilli" zdecydował o narodzinach nurtu kaiju, będącego odpowiednikiem amerykańskich monster movies. Gatunek kaiju stał się jednym z głównych produktów eksportowych japońskiej kultury. Godzilla po nieudanym sequelu "Godzilla kontratakuje" powędrowała wprawdzie na siedem lat do klatki, ale ekipa Tanaki stworzyła w tym czasie dwa nowe monstra: Rodana - ogromnego pterodaktyla o ognistym oddechu, który w filmie "Rodan, ptak śmierci" (1957) powtórzył niszczycielski rajd Godzilli na Tokio, oraz gigantyczną ćmę Mothrę (1961). W 1962 r. Japończycy zaprosili z Hollywood najsłynniejszą małpę świata, by ta starła się z Godzillą w filmie "King Kong kontra Godzilla". W 1965 r. nastąpiła wielka przemiana Godzilli i Rodana, którzy w obrazie "Najstraszniejszy z potworów - Ghidorah" łapa w łapę, skrzydło w skrzydło z przyjazną ludziom Mothrą stanęli do walki z najeźdźcą z kosmosu - trzygłowym smokiem Ghidorah.
Klasyczny okres Godzilli zakończył się filmem "Zniszczyć wszystkie potwory" (1968), w którym mamy całą menażerię potworów (10) prowadzonych do walki z kosmicznymi bestiami u podnóża Fudżi. Rok później, po nieudanej "Zemście Godzilli", ekipa Tanaki przestała istnieć. Kolejne obrazy kaiju realizowane przez Juna Fukudę wyglądały na parodię gatunku. Dawnego blasku nie był w stanie przywrócić Godzilli nawet zaskakująco udany "Powrót Mechagodzilli" z 1975 r.
Japończycy nie mogli ścierpieć, że ich ukochany potwór, przedmiot narodowej dumy, zamienił się w pośmiewisko. Za sprawą grupy młodych entuzjastów nurtu kaiju z punkrockowego pokolenia powstał film "Powrót Godzilli" (1984) zwiastujący odrodzenie gatunku. W latach 1984-1995 stworzono siedem nowych filmów nastawionych rewizjonistycznie do tradycji i nie stroniących od prowokacji. W każdym razie za prowokację uznano scenę przelotu kosmicznego smoka nad szkieletem kopuły centrum promocji przemysłu w Hiroszimie w filmie "Godzilla kontra King Ghidorah" (1991). Nową serię kończył w 1995 r. film "Godzilla kontra Destroyah", w którym topiąca się pod wpływem wchłanianego przez całe życie promieniowania Godzilla stacza swą ostatnią walkę w obronie syna Baby Godzilli.
Godzilla Kima
W ciągu swego długiego i nie całkiem dokonanego żywota Godzilla zdobyła miliony fanów. Jedni z nich ze strzępów informacji rozsianych po filmach kaiju zbudowali kosmiczną mitologię sięgającą nawet 100 mln lat p.n.e. i antycypującą wydarzenia do 2204 r. Inni, jak reżyser Roland Emmerich i producent Dean Devlin ("Dzień Niepodległości"), postanowili zarobić na żałobie po Godzilli i... wskrzesić ją rękami Francuzów. W superprodukcji "Godzilla" z 1998 r. tytułowy potwór przybywa do USA, by trochę pohasać po Nowym Jorku. Problemem jest to, iż nowa, cyfrowa Godzilla bardziej przypominała pospolitego tyranozaura z "Jurassic Park" niż swój dumny japoński pierwowzór.
Godzilla miała szczególnego fana - obecnego dyktatora Korei Północnej Kim Dzong Ila. W czasach gdy władzę nad krajem sprawował jego papa, Kim Ir Sen, Baby Kim - samozwańczy znawca sztuki filmowej - zapragnął stworzyć narodową kinematografię. Rodzime kino wydawało się Kimowi schematyczne i miałkie, więc w 1979 r. uprowadził południowokoreańskiego reżysera Shin Sang-Oka oraz jego małżonkę, gwiazdę filmową Choi Eun-Hee. Ta para miała stworzyć fundament nowego kina Korei. Jednym z siedmiu propagandowych filmów, które Shin Sang Ok nakręcił w niewoli była opowieść o żywiącym się żelazem potworze Pulgasari. "Pulgasari" jest osobliwością wśród monster movies - filmem tak monstrualnie złym, że należy mu się poczesne miejsce obok dzieł legendarnego Eda Wooda, uznanego za najgorszego reżysera w dziejach kina.
Godzilla zginęła i... odrodziła się cztery lata później w obrazie "Godzilla 2000". Najpierw tradycyjnie zdemolowała Tokio, a potem obroniła świat przed kolejną bestią z kosmosu - Orgą. Ten nowy, utrzymany we wzorcowo klasycznej formule low-tech film powstał tylko dlatego, by dać nauczkę aroganckim jankesom za sprofanowanie narodowej japońskiej świętości w odrażającej produkcji z 1998 r. - odrażającej, bo tajemnicą nie przemijającego uroku i seksapilu Godzilli jest wierność naiwnej poetyce komiksu z lat 50. i niepowtarzalna osobowość, jakiej nie jest w stanie uchwycić żaden komputer.
Zagłada od morza
Z perspektywy 2004 r. zdaje się jednym z wielu potworów, jakie w zimnowojennych latach 50. pojawiły się w związku z lękiem przed nowymi, niszczycielskimi technologiami wojskowymi i nuklearną zagładą. Dla producenta Tomoyuki Tanaki z tokijskiej wytwórni Toho, zafascynowanego i inspirowanego klasycznym "King Kongiem" oraz amerykańskim kinem fantastycznonaukowym, nakręcony w 1954 r. film "Godzilla" miał być nie tylko rozrywką, ale i filmem zawierającym antywojenne przesłanie. Miał być alegorią koszmaru, jaki przeżył naród japoński w ostatnich miesiącach wojny. Nigdy bardziej realne nie było przeświadczenie, że zagłada przychodzi od strony morza. Strach odżył na nowo, gdy w strefie Pacyfiku rozpoczęły się eksperymenty z bronią nuklearną. Z oceanu wynurza się więc rozbudzona i rozjuszona przez wybuchy 55-metrowa Godzilla, która rusza na Tokio. Za dnia w mieście panuje spokój, ale każda noc to orgia zniszczenia i ognia - tak jak podczas wojny, gdy amerykańskie eskadry bombowców zrzucały tysiące ton bomb zapalających.
Amerykanie zneutralizowali przesłanie filmu Tanaki. Zanim w 1956 r. wprowadzili "Gojirę" na ekrany w USA jako "Godzillę: Króla potworów", usunęli sceny, w których były aluzje do Nagasaki, radioaktywnego deszczu, skażonej żywności i eksperymentów jądrowych w regionie Pacyfiku. Amerykanizację "Godzilli" zwieńczyło dokręcenie przez reżysera Terry'ego Morse'a sekwencji z udziałem aktora Raymonda Burra, który niczym sprawozdawca sportowy komentował spacer Godzilli przez Tokio. Dopiero dziś, po 50 latach, bywalcy kin w USA mają okazję po raz pierwszy zobaczyć na dużym ekranie oryginalną wersję "Godzilli".
Wojna wszystkich potworów
Międzynarodowy sukces "Godzilli" zdecydował o narodzinach nurtu kaiju, będącego odpowiednikiem amerykańskich monster movies. Gatunek kaiju stał się jednym z głównych produktów eksportowych japońskiej kultury. Godzilla po nieudanym sequelu "Godzilla kontratakuje" powędrowała wprawdzie na siedem lat do klatki, ale ekipa Tanaki stworzyła w tym czasie dwa nowe monstra: Rodana - ogromnego pterodaktyla o ognistym oddechu, który w filmie "Rodan, ptak śmierci" (1957) powtórzył niszczycielski rajd Godzilli na Tokio, oraz gigantyczną ćmę Mothrę (1961). W 1962 r. Japończycy zaprosili z Hollywood najsłynniejszą małpę świata, by ta starła się z Godzillą w filmie "King Kong kontra Godzilla". W 1965 r. nastąpiła wielka przemiana Godzilli i Rodana, którzy w obrazie "Najstraszniejszy z potworów - Ghidorah" łapa w łapę, skrzydło w skrzydło z przyjazną ludziom Mothrą stanęli do walki z najeźdźcą z kosmosu - trzygłowym smokiem Ghidorah.
Klasyczny okres Godzilli zakończył się filmem "Zniszczyć wszystkie potwory" (1968), w którym mamy całą menażerię potworów (10) prowadzonych do walki z kosmicznymi bestiami u podnóża Fudżi. Rok później, po nieudanej "Zemście Godzilli", ekipa Tanaki przestała istnieć. Kolejne obrazy kaiju realizowane przez Juna Fukudę wyglądały na parodię gatunku. Dawnego blasku nie był w stanie przywrócić Godzilli nawet zaskakująco udany "Powrót Mechagodzilli" z 1975 r.
Japończycy nie mogli ścierpieć, że ich ukochany potwór, przedmiot narodowej dumy, zamienił się w pośmiewisko. Za sprawą grupy młodych entuzjastów nurtu kaiju z punkrockowego pokolenia powstał film "Powrót Godzilli" (1984) zwiastujący odrodzenie gatunku. W latach 1984-1995 stworzono siedem nowych filmów nastawionych rewizjonistycznie do tradycji i nie stroniących od prowokacji. W każdym razie za prowokację uznano scenę przelotu kosmicznego smoka nad szkieletem kopuły centrum promocji przemysłu w Hiroszimie w filmie "Godzilla kontra King Ghidorah" (1991). Nową serię kończył w 1995 r. film "Godzilla kontra Destroyah", w którym topiąca się pod wpływem wchłanianego przez całe życie promieniowania Godzilla stacza swą ostatnią walkę w obronie syna Baby Godzilli.
Godzilla Kima
W ciągu swego długiego i nie całkiem dokonanego żywota Godzilla zdobyła miliony fanów. Jedni z nich ze strzępów informacji rozsianych po filmach kaiju zbudowali kosmiczną mitologię sięgającą nawet 100 mln lat p.n.e. i antycypującą wydarzenia do 2204 r. Inni, jak reżyser Roland Emmerich i producent Dean Devlin ("Dzień Niepodległości"), postanowili zarobić na żałobie po Godzilli i... wskrzesić ją rękami Francuzów. W superprodukcji "Godzilla" z 1998 r. tytułowy potwór przybywa do USA, by trochę pohasać po Nowym Jorku. Problemem jest to, iż nowa, cyfrowa Godzilla bardziej przypominała pospolitego tyranozaura z "Jurassic Park" niż swój dumny japoński pierwowzór.
Godzilla miała szczególnego fana - obecnego dyktatora Korei Północnej Kim Dzong Ila. W czasach gdy władzę nad krajem sprawował jego papa, Kim Ir Sen, Baby Kim - samozwańczy znawca sztuki filmowej - zapragnął stworzyć narodową kinematografię. Rodzime kino wydawało się Kimowi schematyczne i miałkie, więc w 1979 r. uprowadził południowokoreańskiego reżysera Shin Sang-Oka oraz jego małżonkę, gwiazdę filmową Choi Eun-Hee. Ta para miała stworzyć fundament nowego kina Korei. Jednym z siedmiu propagandowych filmów, które Shin Sang Ok nakręcił w niewoli była opowieść o żywiącym się żelazem potworze Pulgasari. "Pulgasari" jest osobliwością wśród monster movies - filmem tak monstrualnie złym, że należy mu się poczesne miejsce obok dzieł legendarnego Eda Wooda, uznanego za najgorszego reżysera w dziejach kina.
Godzilla zginęła i... odrodziła się cztery lata później w obrazie "Godzilla 2000". Najpierw tradycyjnie zdemolowała Tokio, a potem obroniła świat przed kolejną bestią z kosmosu - Orgą. Ten nowy, utrzymany we wzorcowo klasycznej formule low-tech film powstał tylko dlatego, by dać nauczkę aroganckim jankesom za sprofanowanie narodowej japońskiej świętości w odrażającej produkcji z 1998 r. - odrażającej, bo tajemnicą nie przemijającego uroku i seksapilu Godzilli jest wierność naiwnej poetyce komiksu z lat 50. i niepowtarzalna osobowość, jakiej nie jest w stanie uchwycić żaden komputer.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.