Na naszej scenie politycznej pełno jest manipulatorów pozbawionych elementarnej wiedzy ekonomicznej Wybory to czas, kiedy budzą się upiory. Zarówno rodzime, jak i importowane, sterowane z zewnątrz. Już się obudziły i sieją zamęt w głowach maluczkich bzdurnymi frazesami, oskarżeniami i obietnicami bez pokrycia. Jak zawsze, upiory posługują się demagogią obliczoną na niewiedzę i niedojrzałość słuchaczy. Jak zawsze ci, którzy chcą zdobyć władzę lub pogrążyć dotychczasową, mają na ustach hasła wolnościowe i roztaczają wizję świetlanej przyszłości po zwycięstwie "jedynych sprawiedliwych".
Najwięcej wolności obiecywali zawsze totalitaryści: bolszewicy - superdemokratyczną władzę rad, a hitlerowcy - wyzwolenie z uciemiężenia po przegranej wojnie światowej. Wobec tego jedni i drudzy natychmiast po zdobyciu władzy założyli obozy koncentracyjne. W naszym kraju - w zależności od różnic w poglądach uzdrowicieli - eksponuje się albo wizję Polski nacjonalistycznej, albo sprawiedliwej ("wrażliwej społecznie"), albo wreszcie katolicko-narodowej (nie mylić z zachodnioeuropejską chadecją!).
Wspólną cechą tych nurtów jest niedocenianie gospodarki rynkowej jako podstawy ustrojowej naszego państwa. Polska scena polityczna obfituje w manipulatorów sygnalizujących swymi wypowiedziami brak elementarnej wiedzy ekonomicznej. Nawet w najbardziej oświeconych ugrupowaniach zdarzają się pohukiwania na Narodowy Bank Polski jako rzekomego winowajcę bezrobocia, utrudniającego wzrost gospodarczy. A co dopiero mówić o tych, którzy myślą o dodruku pieniądza bez pokrycia, a dług publiczny, przynajmniej ten krajowy, uważają za coś, czego można nie oddać. Zapominając oczywiście, że ten dług krajowy to też w znacznej mierze dług zagraniczny (wobec zagranicznych nabywców naszych papierów dłużnych). Kwestia prestiżu Polski jako państwa dla nich nie istnieje. Mamy też polityków, którzy dają do zrozumienia, że ręcznym sterowaniem można ominąć prawa gospodarki rynkowej.
Rynek jest niezawodny
Zastanawiające, jak często postrzega się gospodarkę rynkową jako jeden z instrumentów doraźnej polityki, a nie ustrój gospodarczy, zapisany przecież (choć niedoskonale) w konstytucji. Do wielu polityków nie dociera prawda, że lekceważenie praw rynku jest z reguły bardzo kosztowne. Zamiast uczyć się ekonomii i tworzyć dobre prawo, łatwiej jest zasiadać w komisjach śledczych. To dobrze, że posłowie chcą się przyczyniać do przezwyciężania słabości naszego państwa, jego kół rządzących. Obawiam się jednak, że dotychczasowe poczynania obu komisji śledczych to łatwizna obliczona na wydźwięk społeczny. Komisja ds. Orlenu w zasadzie niczego nikomu nie udowodniła poza ponownym potępieniem zatrzymania Modrzejewskiego. Komisja ds. PZU też najprawdopodobniej nie potrafi rozgryźć orzeszka, jakim jest fakt, że siedem lat temu największemu polskiemu ubezpieczycielowi groził zarząd komisaryczny, czyli upadłość, a dziś osiąga on miliardowe zyski. Wszystkie te historie dowodzą przede wszystkim braku solidnego zaplecza studialnego i prognostycznego, zmniejszającego niepewność i ryzyko przy podejmowaniu decyzji. Nie wiem, czy Orlen i PZU zafundowały sobie dostatecznie wcześnie komórki studialne zatrudniające bardzo dobrze opłacanych ekonomistów. Nie widać też na razie działalności rządowych placówek na tym polu. Niewiele wskazuje na troskę o te sprawy. Łatwiej jest obciążyć Kulczyka czy Wąsacza wydumanymi zarzutami.
Ekonomia uproszczona
Zastanawia mnie ciągle, jak wielu polskich prominentów różnej maści uważa ekonomię za naukę podejrzaną z etycznego punktu widzenia. Nie tak dawno jeden z polskich hierarchów kościelnych powiedział nawet (i to na Jasnej Górze), że ekonomia działa u nas przez korupcję. Już nawet mniejsza o to, że pomieszał gospodarkę z ekonomią. Ekonomia - nauka, której elementarne przyswojenie wręcz warunkuje uprawianie zawodu polityka - nie jest u nas ani popularna, ani lubiana. Wielu Polaków skłonnych jest do ograniczania wiedzy ekonomicznej do orientacji w codziennych transakcjach i do umiejętności kombinatorsko-manipulacyjnych. To prawda, że ekonomia jako nauka nie jest łatwa. Pamiętać jednak wypada, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria zapewniająca przewagę nad tymi, którzy jej nie znają lub ją lekceważą. Obawiam się, że część polskich uczelni i wydziałów ekonomicznych również wybrała uproszczoną wersję ekonomii. Widoczna jest tu i ówdzie tendencja do usuwania z programów nauczania przedmiotów teoretycznych i do forsowania dyscyplin typowo zawodowych. Tak jakby sprawy ustrojowe były już definitywnie załatwione. Niezbyt dalekie od prawdy jest twierdzenie, że znaleźliśmy się w fazie wypierania umiejętności i walorów intelektualnych przez umiejętności manualne. Zupełnie odwrotnie niż na świecie.
Nie tędy wiedzie droga do Polski dostatniej i sprawiedliwej, odróżniającej barachło i hucpę od rzeczywistych wartości. My jednak wolimy sprawiedliwość społeczną, czyli frazes bez sensu i bez pokrycia.
Wspólną cechą tych nurtów jest niedocenianie gospodarki rynkowej jako podstawy ustrojowej naszego państwa. Polska scena polityczna obfituje w manipulatorów sygnalizujących swymi wypowiedziami brak elementarnej wiedzy ekonomicznej. Nawet w najbardziej oświeconych ugrupowaniach zdarzają się pohukiwania na Narodowy Bank Polski jako rzekomego winowajcę bezrobocia, utrudniającego wzrost gospodarczy. A co dopiero mówić o tych, którzy myślą o dodruku pieniądza bez pokrycia, a dług publiczny, przynajmniej ten krajowy, uważają za coś, czego można nie oddać. Zapominając oczywiście, że ten dług krajowy to też w znacznej mierze dług zagraniczny (wobec zagranicznych nabywców naszych papierów dłużnych). Kwestia prestiżu Polski jako państwa dla nich nie istnieje. Mamy też polityków, którzy dają do zrozumienia, że ręcznym sterowaniem można ominąć prawa gospodarki rynkowej.
Rynek jest niezawodny
Zastanawiające, jak często postrzega się gospodarkę rynkową jako jeden z instrumentów doraźnej polityki, a nie ustrój gospodarczy, zapisany przecież (choć niedoskonale) w konstytucji. Do wielu polityków nie dociera prawda, że lekceważenie praw rynku jest z reguły bardzo kosztowne. Zamiast uczyć się ekonomii i tworzyć dobre prawo, łatwiej jest zasiadać w komisjach śledczych. To dobrze, że posłowie chcą się przyczyniać do przezwyciężania słabości naszego państwa, jego kół rządzących. Obawiam się jednak, że dotychczasowe poczynania obu komisji śledczych to łatwizna obliczona na wydźwięk społeczny. Komisja ds. Orlenu w zasadzie niczego nikomu nie udowodniła poza ponownym potępieniem zatrzymania Modrzejewskiego. Komisja ds. PZU też najprawdopodobniej nie potrafi rozgryźć orzeszka, jakim jest fakt, że siedem lat temu największemu polskiemu ubezpieczycielowi groził zarząd komisaryczny, czyli upadłość, a dziś osiąga on miliardowe zyski. Wszystkie te historie dowodzą przede wszystkim braku solidnego zaplecza studialnego i prognostycznego, zmniejszającego niepewność i ryzyko przy podejmowaniu decyzji. Nie wiem, czy Orlen i PZU zafundowały sobie dostatecznie wcześnie komórki studialne zatrudniające bardzo dobrze opłacanych ekonomistów. Nie widać też na razie działalności rządowych placówek na tym polu. Niewiele wskazuje na troskę o te sprawy. Łatwiej jest obciążyć Kulczyka czy Wąsacza wydumanymi zarzutami.
Ekonomia uproszczona
Zastanawia mnie ciągle, jak wielu polskich prominentów różnej maści uważa ekonomię za naukę podejrzaną z etycznego punktu widzenia. Nie tak dawno jeden z polskich hierarchów kościelnych powiedział nawet (i to na Jasnej Górze), że ekonomia działa u nas przez korupcję. Już nawet mniejsza o to, że pomieszał gospodarkę z ekonomią. Ekonomia - nauka, której elementarne przyswojenie wręcz warunkuje uprawianie zawodu polityka - nie jest u nas ani popularna, ani lubiana. Wielu Polaków skłonnych jest do ograniczania wiedzy ekonomicznej do orientacji w codziennych transakcjach i do umiejętności kombinatorsko-manipulacyjnych. To prawda, że ekonomia jako nauka nie jest łatwa. Pamiętać jednak wypada, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria zapewniająca przewagę nad tymi, którzy jej nie znają lub ją lekceważą. Obawiam się, że część polskich uczelni i wydziałów ekonomicznych również wybrała uproszczoną wersję ekonomii. Widoczna jest tu i ówdzie tendencja do usuwania z programów nauczania przedmiotów teoretycznych i do forsowania dyscyplin typowo zawodowych. Tak jakby sprawy ustrojowe były już definitywnie załatwione. Niezbyt dalekie od prawdy jest twierdzenie, że znaleźliśmy się w fazie wypierania umiejętności i walorów intelektualnych przez umiejętności manualne. Zupełnie odwrotnie niż na świecie.
Nie tędy wiedzie droga do Polski dostatniej i sprawiedliwej, odróżniającej barachło i hucpę od rzeczywistych wartości. My jednak wolimy sprawiedliwość społeczną, czyli frazes bez sensu i bez pokrycia.
Więcej możesz przeczytać w 13/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.