Popiel i Richardson zdradzają, jak we Włoszech wyjść na idiotę

Popiel i Richardson zdradzają, jak we Włoszech wyjść na idiotę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fragment okładki książki "Polki na bursztynowym szlaku" 
- Patrz, synku, to są właśnie obcokrajowcy - co trzeba zrobić we Włoszech, by usłyszeć o sobie takie słowa? Okazuje się, że zadziwiająco niewiele. Na własnej skórze przekonały się o tym Lidia Popiel i Monika Richardson. W serii "Biblioteka Wprost" prezentujemy fragment "Polek na bursztynowym szlaku" - opowieści Popiel i Richardson o ich niezwykłej podróży.
Wspaniała, przystępnie i mądrze opisana podróż, pod bursztynowym pretekstem. To książka nie tylko o zakamarkach bursztynu, ale także o sztuce szczęścia, o godności osobistej, o poczuciu humoru. A inkluzja, sukcynit, ekwita, kopal – toż to sama poezja! - tak najnowszą książkę Lidii Popiel i Moniki Richardson reklamuje Małgorzata Niemen.

Czym są "Polki na bursztynowym szlaku"? To opis podróży do Włoch zafascynowanych bursztynem kobiet. Ludzie, miejsca, anegdoty. Na pierwszym planie i w tle - zawsze bursztyn. Zapraszamy do lektury!


W serii "Biblioteka Wprost" przedstawiamy fragment "Polek na bursztynowym szlaku".


Nasz cel to Adria. Mamy się tam spotkać z ekipą prowadzącą replikę rzymskiego wozu, który zbudowali kaliscy rzemieślnicy. Kaliszanie,powołując się na starorzymskie korzenie tego pięknego polskiego miasta (chodzi oczywiście o Calisię, o której wspomina Ptolemeusz i która leżała na rzymskim szlaku), postanowili wyruszyć wozem rzymskim na „wyprawę po bursztyn", tyle że w kierunku przeciwnym do naszego. Do spotkania jednak nie dochodzi, pewnie trudno trafić dokładne koordynaty, gdy się podróżuje drewnianym wozem zaprzężonym w konie.

Jeszcze przez chwilę rozglądamy się wokół. Francesco Pedro Angelo sugeruje nawet, że widział facetów ubranych w prześcieradła, jak maszerowali poboczem, ale nie traktujemy go poważnie. Dzięki kaliskiej wyprawie po bursztyn i wymianie faksów, jaka nastąpiła między Kaliszem a Adrią, udaje nam się wejść do Muzeum Archeologicznego w Adrii, mimo że spora lufa obiektywu w aparacie fotograficznym Lidii do tej pory budziła raczej urzędniczą panikę.

Muzeum jest piękne. Urządzone ze smakiem, doskonale zaprojektowane. Eksponaty, których niezwykła kolorystyka i kształt umiejętnie podkreślone są kolorowym światłem, układają się w podróż po starożytności. Wiele wersji mapy Europy. Z tzw. małej architektury wyłania się obraz minionej cywilizacji zdobi ściany muzeum. Na jednej z nich teren, na którym się znajdujemy,zamieszkany jest przez lud Etrusków. Na kolejnej Rzym zostaje podbity przez plemiona barbaricum. Dwa obrazki wiszące obok siebie i 1200 lat cywilizacji między nimi. W kontekście historii bursztynu to przecież tylko chwila, a jednak język, kultura, architektura i sztuka starożytnego Rzymu wpływają na życie w Europie do dziś.

Nieźle zachowane okazy biżuterii bursztynowej pochodzą głównie z mogił. Zawsze mnie to fascynowało. Jak ważny i osobisty musiał być bursztyn dla Rzymianek, by chowano je wraz z nim? W historii Indii znany jest obyczaj uśmiercania (och, pardon, to były „samobójstwa") i składania do grobu żony po śmierci męża, więc bursztyn był zapewne dla kobiety tym, czym żona dla męża: najważniejszym towarem na liście majątku.

Lidia zatraca się w robocie; uwielbiam te chwile. Jest nieobecna, jej wzrok zespala się z okienkiem obiektywu. Kuca, przyklęka, odsuwa się na ścianę, nachyla nad eksponatami. Obserwuję ten taniec, a tymczasem Patrycja uwija się jak w ukropie. Trzeba wyłączyć niebieskie światło przy eksponatach, a teraz włączyć, wyłączyć oświetlenie techniczne, sufitowe, znaleźć stołeczek, odsunąć fragment dekoracji. Jesteśmy sami, a obsługa muzeum na wszelki wypadek postanawia się nie wtrącać. Mamy „skorupy" tylko dla siebie.

Powoli z amfor, mozaik, broni, amuletów i fragmentów tzw. małej architektury wyłania się nasze wyobrażenie o tamtej cywilizacji. Jest inne dla każdego uczestnika tej wyprawy, to zresztą charakterystyczne, bo przecież muzea oferują tylko jakąś wersję historii, jak odnaleziony list, w którym brakuje licznych wersów i można tylko domyślać się tonu. To, jak rzeczywiście żyli tamci ludzie, pozostanie dla nas na zawsze tajemnicą, ale wrażenie z wizyty jest naprawdę duże, tym większe, im bardziej wracam myślą do pięknej, ale biednej, kiepsko oświetlonej i ściśniętej w jednym pokoiku Muzeum Ziemi wystawy historycznej bursztynu pani profesor Ceranowicz.

W muzeum w Adrii oglądamy także dwa doskonale zachowane szkielety koni, które wpadły do przydrożnego rowu wraz z wozem podczas jakiejś zbrojnej potyczki i zostały przysypane kurzem historii na wieleset lat. To przypomina mi podróż repliki wozu rzymskiego pod wodzą Leszka Ochockiego z Kalisza i zaczynam się niepokoić o ich los. Telefon od Roberta Pytlosa uspokaja nas: są w Akwilei, zmierzają do celu.

Postanawiamy pojechać do centrum miasta, choćby dlatego, że Adria, podobnie jak Rzym, zbudowana została na ruinach poprzedniej Adrii, tej etrusko-grecko-celtyckiej sprzed naszej ery. Ciekawa jest też dyskusja na temat kury i jajka, czyli co było najpierw: Adriatyk – nazwa morza, czy Adria – nazwa miasta? Jest wprawdzie, jak to zwykle bywa, wyjście trzecie: miasto i morze wzięło swą nazwę od rzeki Adria. Parkujemy nie bez problemu przy atrakcyjnym, ale kompletnie pustym deptaku w centrum. Pogoda pod psem, to trochę tłumaczy nieobecność ludzi, ale mimo wszystko jest dziwnie. Postanawiamy zostać jakiś czas w kiczowatej, ale miłej kawiarence przy deptaku.

Panie za ladą, śliczne, młode Włoszki, chichoczą wesoło na dźwięk naszego włosko-angielsko-hiszpańskiego powitania, ale to dopiero początek. Zamawiamy herbatę. Teraz już w powietrzu wisi prawdziwa sensacja. Panie są zadowolone, mają tu gdzieś na półeczce specjalne dzbanuszki... Zaczynają się poszukiwania. Dzbanuszki, najwyraźniej nieużywane od nowości, stoją w oryginalnych opakowaniach pokrytych grubą warstwą kurzu. Za chwilę odnaleziona zostaje też herbata, liściasta i owocowa, a nawet specjalne siteczka na fusy. Zasiadamy.

Rytuał trwa naprawdę długo, ale w końcu otrzymujemy cztery dzbanuszki z gęstym, wrzącym płynem w środku. Panie postanowiły być hojne i zaparzyły nam esencję. Chcemy uratować się miodem, ale okazuje się, że są granice dziwactwa. Kelnerki energicznie odmawiają. Tymczasem w kawiarni zaczynają gromadzić się lokalsi. Pod pozorem zamówienia małego espresso, obsiadają bar, patrząc na nas z ciekawością. Nie co dzień widuje się tutaj całkiem zdrowych, dorosłych ludzi pijących herbatę. Grubsza mamuśka nie bez wysiłku pakuje się na ostatni wolny stołek barowy i szturcha syneczka: „Patrz, synku, to są właśnie obcokrajowcy". Przez jakieś pół godziny jesteśmy główną atrakcją miasta. Nie wiedzieć czemu, Patrycja zaczyna czuć się nieswojo. Postanawiamy opuścić lokal. Może i lepiej, bo zapewne w następnej kolejności w knajpie pojawiłby się reporter lokalnej gazety...

Był to fragment książki Lidii Popiel i Moniki Richardson "Polki na bursztynowym szlaku", która ukazała się nakładem Świata Książki.

Fragmenty interesujących nowości na rynku wydawniczym są cyklicznie publikowane w serwisie Wprost.pl w ramach cyklu "Biblioteka Wprost". Ostatnio publikowaliśmy fragmenty książki Frédérica Martela "Mainstream. Co podoba się wszędzie na świecie". Można też u nas przeczytać fragmenty "Tropiąc bin Ladena. W afgańskiej matni 1997-2001" Aleksandra Makowskiego (Czarna Owca) oraz "Biura tajnych spraw - kulis Centralnego Biura Śledczego" Sylwestra Latkowskiego i Piotra Pytlakowskiego (Czarna Owca). Kolejne teksty już niebawem na Wprost.pl!

Galeria:
Polki na bursztynowym szlaku