Tylko u nas: Cała prawda o życiu półświatka

Tylko u nas: Cała prawda o życiu półświatka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marek Nowakowsk, "Silna gorączka" 
- Warto żyć, potykać się, patrzeć, obserwować. Może coś z tego w pisaniu zaowocuje, może nie, ale warto ten pojedynek toczyć - pisze Marek Nowakowski w zbiorze opowiadań pt. "Silna gorączka". W serii "Biblioteka Wprost" przedstawiamy fragment opowiadania “Silna gorączka”, które pochodzi z tego zbioru.
Zbiór Marka Nowakowskiego został po raz pierwszy wydany w 1953 roku. 6 czerwca 2012 roku zbiór został ponownie wydany przed wydawnictwo Wielka Litera. W zbiorze Nowakowskiego znajdziemy balansujących na krawędzi bohaterów półświatka - lumpów, wykolejeńców, złodziei i prostytutki. Ale są tu też ludzie przeciętni i nieważni, którzy żyją na swoją miarę, pokracznie, nieudolnie, tragikomicznie, zawsze prawdziwie. Świat Nowakowskiego pulsuje prawdziwym życiem. To świat ludzi autentycznych, trochę dobrych, trochę złych, zaplątanych w swój egoizm i małe pragnienia. Ludzi takich jak my.

W serii "Biblioteka Wprost" przedstawiamy fragment opowiadania “Silna gorączka”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera:

To zaczęło się od drapania w gardle, kilku niewinnych kichnięć, niby nic, ale wiem doskonale, że u mnie tak się zaczyna. No i następnego dnia z rana dreszcze i wredne samopoczucie. A miałem akurat przed sobą miły dzień, imieniny kolegi w B. Lubię imieniny u niego, w ogóle mam sentyment do tej rodziny w B., kupiłem zawczasu dwie paczki amerykanów, mizerny prezent, ale kolega wie przecież, że z forsą u mnie rozmaicie, i właśnie złapały mnie te cholerne dreszcze, gorączka. Pełen złości, (ale liczyłem jeszcze, że wywinę się z tego), poszedłem na górę do Korwina-Piotrowskiego. Korwin siedział w fotelu, ta jego drewniana noga w skarpetce i bucie obok, czytał książko. Dawno już takiej nie czytałem, ucieszył się z mego przyjścia, dobra, miłosna książka, mąż, żona i ten trzeci. Wziął tę drewnianą nogę, przypiął, stanął, zaskrzypiało. Ja też tak kiedyś, powiada, znałem jedną mężatkę, zachodziłem do niej, bo mąż na delegacje wyjeżdżałam, raz w nocy, u niej, nad ranem, pukanie, psiakrew, mąż wrócił, ona blada, nie otwieraj, mówię, i godzinę walił, wreszcie zmęczył się i wyszedł na podwórze, ja od razu za drzwi i piętro wyżej...

Czułem, że gorączka wzmaga się, oczy pieką, takie szczypanie w kącikach oczu, po tym najlepiej można rozeznać się na gorączce.

Wróciłem do siebie, miałem już pewność, że nie wywinę się z tego, klops, zapakowałem się do łóżka, na kołdrę położyłem jeszcze koc i poduszkę, bo choć dzień ciepły, to szczękałem zębami raz po raz. Nic Korwinowi nie mówiłem, po co, on w tych sprawach chorobowych oswojony, więc co będę mówił mu o jakiejś gorączce, dreszczach, to przy tym, co on miał, tylko mikrochoroba albo jeszcze mniej. Pod tymi betami dreszcze ustąpiły, gorąco teraz i ból głowy. Korwin na górze protezą stuka, podśpiewuje, odkąd może już swobodnie sikać, po tej operacji pęcherza, przeważnie wyśpiewuje takie legionowe piosenki, wyciąga starczo junackim głosem i stuk, stuk, łazi po mieszkaniu.

Kolega z B. będzie zły, obrażony, pomyśli sobie, że nie chciało mi się albo że inną, lepszą okazję miałem. A bardzo chciałem tam jechać, fajnie w B., zielony domek, ni to chałupka, ni wilka, w ogrodzie, śmieszna rodzinka, babka na czele rodu, taka po siedemdziesiątce, oczy ma bystre, zimne, trzęsie całą rodziną, kolega mówił, że u babki bank ziemny nielichy, po wojnie sklepik z obuwiem miała, kasa pancerna u babki pod łóżkiem, ciężka, metalowa skrzynka, kolega podrzucił troczek od pidżamy do kasety i jak zatrzaskiwali, to przez ten troczek nie zamknęli dokładnie, kolega zakradł się nocą pod łóżko i rękę do kasety wsadził, wyciągnął całą garść banknotów, ale szczęścia nie miał, co najdrobniejsze dostały mu się w dłoń. Ta babka jeszcze ma coś z tego, choć dawno już sklepiku nie ma, jakieś rubelki, golarki, przypuszcza kolega, i ciągle szuka tego banku ziemnego, ale nie może znaleźć.

Bardzo lubię wyjazd do B., już droga do zielonego domku przyjemna, łąki, wille, chałupy, tak jakby na wsi. A potem imieninowy stół, babka na honorowym miejscu w czarnej sukni z koronkami, nieruchoma, podparła się łokciami, i te oczy zimne, bystre.

Najgorzej, że Ela nie przyjedzie do mnie dziś. Rozłożyłem się, a nie ma co marzyć nawet, żeby ona przyjechała. Jej rodzice urządzają przyjęcie, w ogóle tu przyjęcia, tam przyjęcia, a ja z tą gorączką przywalony kołdrą, kocem i poduszką, to przyjęcie z okazji sześćdziesiątej rocznicy urodzin, oboje ukończyli w tych dniach po sześćdziesiątce i w tę sobotę uroczystość. Ela zajęta więc w domu, a gdyby spróbowała się wyrwać, to dopiero zrobiliby woltę. Chociaż... Ale gdzież tam. Już widzę jej fatra, zza okularów rzuca żmijowate spojrzenie, udała się córeczka, mówi, hm, postukuje paznokciami w poręcze fotela, mama robi bolesne oczy, Eli fater nazywa to ładnie, oczy gazeli, no i afera gotowa.
W parę dni potem oficjalna rozmowa, znów bolesne oczy, znów postukiwanki, hm, jesteś już dostatecznie, hm, dorosła, by zacząć, hm, samodzielne życie, i tak często, coraz częściej. Ela myśli, żeby się wyprowadzić, ale do tego na razie nie można dopuścić, Ela kiepsko zarabia teraz, a moje dochody też śmiesznie małe.

Mimo wszystko czuję jednak, że nawet bez żadnego powodu ta wyprowadzka wkrótce nastąpi, zbliża się grudzień, w tamtym roku też w grudniu Ela wyprowadziła się. Znaleźliśmy wtedy sublokatorski pokoik na Powiślu (bo ja jeszcze swego nie miałem i mieszkałem Kątem u kolegi w B.), to był skurwysyński pokoik. Do dziś ten smród czuję, co to z kuchni do nas wyłaził i mieszał się z czadem z pieca, smród ryb, starej kapusty, wilgoci, ten nasz pokoik ledwie dziewięć metrów, rano budziliśmy się z bólem głowy, a nawet rzygać się chciało, w kość nam dała ta klitka. Sprawę rozstrzygnął ostatecznie pożar, Ela zasnęła z papierosem, mnie wtedy nie było, no, nie taki wielki pożar, ale zapalił się dywan, makata, materace i kawałek tapczanu. Więc od pożaru amnestia, starzy przyjęli ją z powrotem, niby więc lepiej dla Eli, ale nadal, prawdę mówiąc, kiepsko. Starzy nie dają Eli spokoju z mojego powodu, że pijaczek jestem, że degenerat, że bez zawodu, a ona ma już dwadzieścia pięć łat i nie myśli o żadnej stabilności, ładzie, te rozmowy często, co wieczór prawie, bolesne oczy, stuki paznokietkami w oparcie fotela, i jeszcze cała gama zjadliwych sposobów. Biedna Ela porządnie skołowana.

W parszywy dzień złożyło mnie to choróbsko. Eli nie zobaczę. Tam u nich rejwach, robią sałatki, galaretki, kroją, trą, biją, gniotą. Jej starzy bardzo przemyślni, na te urodziny proszą takiego Eli kolegę z pracy, on im się podoba, magister, rzetelny, spokojny, tak kombinują, żeby ich skojarzyć.

Swoją drogą, to nieprzyjemna wiedza w tej gorączce. Teraz na urodzinach ten facet rzetelny u boku Eli, rodzice uprzejmi, matka mu półmiski podsuwa. Ech...

Stukot powolny na schodach, to Korwin wraca z obiadu. Korwin przed tym ostatnim pobytem w szpitalu zrobił sobie obserwatorium znakomite na balkonie, od tych z budowy kościoła poprosił o jakąś robotę, dali mu gwoździe do prostowania, usadowił się na balkonie i nie minął miesiąc, jak poznał wszystkie kobiety chodzące tą ulicą, obserwacji poddawał takie od piętnastu lat do czterdziestki, dalej, powiadał, nie warto, bo już nic ciekawego, pokazał mi nawet jedną, nigdy jej nie widziałem, a przecież mieszkam dość długo, kobita okazała, chodziła umiejętnie, poruszając tym wszystkim, co najważniejsze, Korwin aż palec sobie młotkiem przytłukł. Dziwnie się dzieje, jak zjawia się w takich sytuacjach siostrzenica Korwina, pani o godnej twarzy i miękkim, aksamitnym głosie, z którego przebijają jednak twarde, nieustępliwe tony. Korwin zwiewa wtedy niezgrabnie z balkonu albo prostuje gorliwie gwoździe nie patrząc na ulicę. Ta siwa, godna pani domyśla się jakichś nie licujących z wiekiem wuja zdrożnych wątków między nami, bo zawsze, gdy wchodzi do pokoju, przygląda się nam badawczo. Tak właśnie było ostatnim razem, Korwin opowiadał, na tym majątku, zarządzał wtedy PGR-em na Pomorzu, dwie Niemki się trafiły, jedna kiepska, ale druga przy kości, akuratna, wziąłem ją za służącą, grzeczna i domyślna, jak tylko zawołałem wieczorem, to przyszła już w bieliźnie, potem Korwin na tydzień wyjechał do dyrekcji, wracam, a zastępca mówi mi, że coraz to kilku Niemców (oni tam pracowali) zwalnia się do lekarza, jakby jaka epidemia czy co, więc Niemców przydusiłem, i co się okazało, tryperkiem poczęstowani, od kogo, badam, no i wysondowałem, od mojej Niemeczki, a ona znów, też ją przydusiłem, na krzyk ją wziąłem, do więzienia pójdziesz, więc ona była zaraz po moim wyjeździe na wojskowej zabawie, tam jednostka stała, od żołnierzy złapała, mógłbym od niej i ja, zakończył Korwin, ma się rozumieć, odprawiłem dziewuchę.

Wtedy właśnie weszła jego siostrzenica i tak przenikliwie na nas spojrzała.

Ona ma pewność, że między nami toczą się jakieś świńskie gadki, bo potem Korwin był przez tydzień bardzo małomówny i tylko rozmawialiśmy o polityce.

Już grypa przesądzona, mam paskudny katar, w piersiach rzęzi, klekocze.

Fragmenty interesujących nowości na rynku wydawniczym są cyklicznie publikowane w serwisie Wprost.pl w ramach cyklu "Biblioteka Wprost". Ostatnio publikowaliśmy fragmenty książki "Puszczalscy z zasadami" Dossie Easton i Janet W. Hardy. Kolejne teksty już niebawem na Wprost.pl!