Czeska droga

Dodano:   /  Zmieniono: 
Grozi nam wzrost inflacji, deficytu budżetowego i dalszy spadek tempa wzrostu gospodarki

Piotr Andrzejewski: Obcinać wydatki czy powiększać deficyt budżetowy? Które z tych dwóch złych rozwiązań poleciłby pan rządowi?
Stanisław Gomułka: Sądzę, że gdyby rząd wcześniej się zorientował, iż pojawią się problemy z wykonaniem budżetu, cięcia wydatków byłyby opcją realniejszą. Teraz, w połowie roku, sytuacja jest znacznie trudniejsza. Cięcia dotyczyć mogą tylko tzw. elastycznych wydatków budżetu, czyli 30-40 proc. ogółu zaplanowanych. Byłyby one niezwykle dotkliwe.
- Dziura w budżecie przekracza 7 mld zł, a do końca roku może się powiększyć nawet do 18 mld zł. Jak można było się aż tak pomylić, szacując dochody?
- Ryzyko pomyłki zawsze istnieje, ale w przeszłości konstruktorzy budżetu z reguły ubezpieczali się, tworząc tzw. zakładki budżetowe. Ostrożniej szacowano też niektóre dochody. Przy niższym od założonego wzroście gospodarczym z reguły inflacja była wyższa, co także przyczyniało się do wzrostu dochodów budżetu, na przykład z tytułu podatków.
- Czyżby w tym roku budżet zaplanowano bez rezerw?
- Minister finansów znajdował się pod presją opinii sporej rzeszy ekonomistów - zarówno krajowych, jak i zagranicznych - aby ten deficyt zmniejszyć. Równocześnie miał jednak zbyt słabą pozycję w rządzie, by urealnić założenia budżetu. Z kolei rząd miał za słabe poparcie w parlamencie, aby przeforsować potrzebne do takiego urealnienia ustawy, pomniejszające wydatki bądź powiększające dochody. Przyczyny tego stanu rzeczy są politycznej natury: przede wszystkim w Sejmie nie było formalnej i zdyscyplinowanej koalicji.
- Kto najwięcej straci na cięciach wydatków?
- Ponieważ wydatki sztywne, a więc przeznaczone na przykład na transfery socjalne i płace sfery budżetowej, objęte są specjalną ochroną, redukować można tzw. wydatki bieżące, na przykład na wyposażenie biur oraz na inwestycje. W drugim wypadku można mówić raczej o przesunięciu wydatków niż o rzeczywistych cięciach. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by inwestycje w sferze obronności, oświaty czy infrastruktury zostały trwale zahamowane. Nie sądzę więc, aby jakaś grupa społeczna mogła się czuć szczególnie zagrożona.
- A w kogo głównie uderzy zwiększenie deficytu budżetowego?
- To zależy od tego, jaka będzie skala owego zwiększenia. Obawiam się, że rząd zaniża jego wielkość. W grę wchodzi bowiem powiększenie deficytu o 1,5 proc. PKB, czyli o 11-12 mld zł. To grozi spowolnieniem wzrostu gospodarczego w przyszłych latach i większym bezrobociem. Szkodę ponieśliby więc przede wszystkim młodzi ludzie, którzy w przyszłości mieliby coraz większe problemy z uzyskaniem pracy.
- Skoro rząd ma tak niewielkie pole manewru, to czy nie będzie się starał sztucznie poupychać różnych wydatków, obciążając nimi przyszłoroczny budżet?
- Bardzo się tego obawiam. Publicznie ujawniona może być tylko część poczynionych cięć.
- A może obecny kryzys byłby dobrą okazją do uporządkowania tych finansów poprzez odebranie pieniędzy funduszom parabudżetowym i agencjom, których ogromne wydatki pozostają poza kontrolą budżetu?
- Nie przeceniałbym znaczenia tego rodzaju działań. Głównym takim funduszem jest Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, którego wydatki są ściśle określone. Część z nich to wydatki emerytalne, regulowane przez konkretne ustawy. Pozostała część to różnego typu renty. Wydatki na nie są bardzo duże - stanowią równowartość 6 proc. PKB, podczas gdy w innych krajach jest to 3-4 proc. Poza tym wysokość tych rent - w stosunku do wysokości płac - jest w Polsce chyba najwyższa na świecie. Wielką zasługą prof. Lesława Gajka, było wprowadzenie rozwiązań ograniczających dotychczasowe możliwości beztroskiego przyznawania nowych rent w tak dużej skali. Pozostaje jednak problem olbrzymiego obciążenia funduszu wypłatami dla obecnych rencistów, czym nikt - zwłaszcza politycy przed wyborami - nie chce się poważnie zająć.
- Rząd może jednak łatać dziury, opóźniając przekazywanie dotacji dla ZUS lub składek do otwartych funduszy emerytalnych. Nie funduje tym samym przyszłym emerytom żebraczego kija?
- Grozi to raczej powiększeniem zadłużenia budżetu wobec tych funduszy. To zadłużenie trzeba będzie oczywiście spłacać w następnych latach.
- Dochody budżetowe z podatku VAT będą w tym roku mniejsze, m.in. z powodu wyższej, niż zakładano, dynamiki wzrostu eksportu. Czyżby ten sukces ostatecznie okazał się klęską?
- Dochody z VAT są niższe od zakładanych już od kilku lat. W tym roku zaważyło na tym znaczne zmniejszenie popytu wewnętrznego, od którego zależą wpływy tego podatku. Przedsiębiorstwa zaczęły na gwałt poszukiwać możliwości sprzedaży za granicą, nawet wtedy, gdy im się to nie opłaca. Powstała więc paradoksalna z ekonomicznego punktu widzenia sytuacja: złotówka się umacnia, a eksport rośnie. To oczywiście jest możliwe tylko na krótką metę.
- Czy zwiększony o kilkanaście miliardów złotych deficyt nie spowoduje większej inflacji i spadku tempa wzrostu gospodarczego?
- Na krótką metę większy deficyt może - paradoksalnie - podtrzymać to tempo. Trzeba bowiem pamiętać, że popyt wewnętrzny utrzymuje się w Polsce na bardzo niskim poziomie. Ten niski popyt jest jednym z głównych powodów małej aktywności gospodarczej przedsiębiorstw. Jego zwiększenie może doprowadzić do pewnego ożywienia gospodarczego. Również inflacja przy obecnym wysokim poziomie bezrobocia i bardzo silnej złotówce nie powinna rosnąć w najbliższych dwóch, trzech kwartałach. Najprawdopodobniej nie przekroczy ona w tym roku 6 proc.
- Czy jednak zwiększenie deficytu budżetowego nie stanie się początkiem reakcji łańcuchowej: utraty zaufania zagranicznych inwestorów do polskiej gospodarki, wycofywania kapitałów, krachu złotówki, a w efekcie - kryzysu walutowego i gospodarczego?
- Nie dostrzegam takiego niebezpieczeństwa. Zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego - będące samo w sobie zjawiskiem niekorzystnym - prowadzi raczej do zmniejszenia importu i poprawy bilansu handlu zagranicznego. Wysokie stopy procentowe przyciągają zaś kapitał zagraniczny. Jedno i drugie umacnia zaś złotego.
- Ale ten kapitał może - jak w Rosji - szybko odpłynąć.
- Między sytuacją w Polsce i w Rosji sprzed kilku lat istnieją zasadnicze różnice. Tam deficyt budżetowy był znacznie wyższy - sięgał 7 proc. PKB. Rząd, finansując ten deficyt, sprzedawał papiery wartościowe na rynkach zagranicznych. W Polsce finansowanie deficytu odbywa się głównie poprzez dochody z prywatyzacji. Kapitał zagraniczny wchodzi do naszego kraju, kupując papiery wartościowe na rynku wtórnym. Kapitału tego jest zresztą niewiele - nie przekracza on 15 mld zł. Napływa on w sposób umiarkowany i ostrożny, co wiąże się z płynnością kursu złotego.
- Nie grozi nam zatem kryzys typu rosyjskiego?
- Grozi nam raczej wejście na czeską drogę. Po tegorocznym zduszeniu inflacji w przyszłym roku grozi nam jej wzrost, zaś deficyt budżetowy może się zwiększyć z obecnych 2-3 proc. o kilka punktów procentowych, przy wyraźnym spadku tempa wzrostu gospodarczego w stosunku do tego, jakie mieliśmy w ostatnich latach.
- Minister Bauc nie jest jedynym, który pomylił się w szacunkach dochodów budżetowych - błąd popełniła większość ekonomistów, także jego poprzednicy. Czyżby budżet układano, wróżąc z fusów?
- Założenia budżetowe są zawsze niepewne. Zdarzały się lata, na przykład rok 1990 czy 1993, kiedy cele budżetowe udało się zrealizować z nadwyżką. Do tego potrzebny jest jednak silny rząd, dysponujący odpowiednim poparciem w parlamencie. Obecny rząd jest słaby, zaś w parlamencie dominują politycy o orientacji związkowej. W tej sytuacji minister finansów jest raczej obserwatorem, a nie aktywnym konstruktorem polityki budżetowej.
- Posłowie SLD grożą ministrowi Baucowi postawieniem przed Trybunałem Stanu, a przecież to parlament przyjął założenia budżetu. Kto więc właściwie odpowiada za obecne kłopoty?
- Skoro minister Bauc przyjął to stanowisko, widocznie uznał, że będzie w stanie prowadzić sensowną politykę. Mógł przecież, podobnie jak Leszek Balcerowicz, zrezygnować. Ponieważ tego nie zrobił, odpowiedzialność polityczna spada także na niego.

Więcej możesz przeczytać w 26/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: