Siedem Albanii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Albańczycy chcą, by granice etniczne stały się granicami państwowymi
Garstka żołnierzy NATO - tym razem szczęśliwie bez Polaków - podjęła się w Macedonii zadania tak absurdalnego, że można by je nazwać groteskowym, gdyby nie chodziło o ważne cele polityczne i życie wielu ludzi. Mają przyjmować broń od albańskich partyzantów, gdyby ci przyszli ją oddać. Nie mogą jej jednak zabierać pod przymusem. Misja to zaiste dla wojska osobliwa.

Postrach Europy
Wcześniej czy później wojna tam i tak będzie, choćby politycy całej Europy i falanga polskich publicystów zapewniali, że można jej uniknąć, jeśli tylko się powstrzyma Albańczyków. Wojna na większą lub mniejszą skalę toczy się od dawna prawie na wszystkich terytoriach zamieszkanych przez Albańczyków, a kilka lat temu była też w samej Albanii. Gdy zaś naród walczy o coś istotnego, broń bywa ważniejsza od chleba. Emisariusze NATO zbiorą więc w Macedonii trochę zdezelowanych pukawek, które im partyzanci przyniosą w celu ugłaskania europejskiej opinii. Prawdziwy arsenał zostanie schowany w górskich komyszach.
Czy rację mają zatem ci, którzy alarmują, że Albańczycy zagrażają pokojowi, są zakałą i wrzodem Bałkanów, postrachem Europy? Tak, mają rację. Tak samo jak niegdyś miał ją Zachód, potępiając awanturniczych Polaków, którzy mącili ład Świętego Przymierza. Jak miał ją minister Horace Sebastiani, gdy po zdobyciu Warszawy przez Iwana Paskiewicza w 1831 r. oznajmił triumfalnie we francuskim Zgromadzeniu Narodowym: "Porządek panuje w Warszawie". Przez te rebelie nas nie cierpiano. Jeszcze w 1917 r., tuż przed rewolucją Aleksandra Kierenskiego, rząd Francji zapewniał cara Mikołaja II, że nie ma nic przeciw przesunięciu granic Rosji na zachód.

Bałkańska guerilla
Zdumiewające jest to, że o albańskich partyzantach pisze się w Polsce jako o bandzie handlarzy narkotykami, rebeliantach, ekstremistach, szowinistach i terrorystach. A sekretarz generalny NATO George Robertson nazwał ich zbrodniczymi rzezimieszkami. Do rzadkości należą oceny rzetelne jak Miłady Jędrysik w "Gazecie Wyborczej": to guerilla, nie mafia gangsterów. Taka guerilla, jaka w Hiszpanii walczyła z Napoleonem, jaką kierował Garibaldi, uwalniając i jednocząc Włochy. Europa podziwiała Garibaldiego, czemu więc sekuje Albańczyków, gdy czynią dokładnie to samo? Owszem, guerilleros imają się czasem metod, które należy potępić. Zdarza się im strzelać zza węgła, rzucić bombę, napaść z zasadzki. Rewolucja 1905 r. była jednak w istocie jednym pasmem aktów terrorystycznych. Bomby konstruował chemik Ignacy Mościcki, późniejszy prezydent RP, a pieniądze na to zbierali, napadając na banki, członkowie Organizacji Bojowej PPS, podwładni Józefa Piłsudskiego. Największą akcją ekspropriacyjną - napadem na pociąg pocztowy pod Bezdanami - Piłsudski kierował osobiście! Był więc takim terrorystą jak liderzy albańskiej partyzantki - Thaci z Kosowa czy Ahmeti z Macedonii.

Dyplomatyczne krętactwa
Kiedy w 1913 r. po wojnach bałkańskich wykrawano państwo albańskie, przyznano mu tylko połowę ziem zamieszkanych przez Albańczyków. Reszta dostała się Serbom, Grekom, Czarnogórcom. Dlatego aż do dziś istnieje
- mówiąc umownie - siedem Albanii. Mieszkańcy każdej walczą o swe cele narodowe odmiennymi metodami. Polegają one głównie nie na strzelaniu, lecz przemyślnej sztuce dyplomatycznych krętactw. Ich cel jest jednak ten sam. Kiro Gligorow, pierwszy prezydent Macedonii, ujął go lapidarnie i trafnie: "Albańczycy dążą do tego, by granice etniczne stały się granicami państwowymi. Dążą do połączenia ziem, na których żyją w różnych krajach".

Mit wielkiej Albanii
Pierwsza Albania to oczywiście Republika Albanii. Kraj tak biedny, że nawet lwy w tirańskim zoo próbowano skłonić do wegetarianizmu. PKB na mieszkańca jest sześć razy niższy niż w Polsce. Albańczycy wydobywają chrom, rzeki darmo dają im prąd, ale na tym koniec. Przemysłu właściwie nie ma, rolnictwo ubożutkie, nawet baranów ubyło z hal. W Europie biedniejsi od nich są jedynie Mołdawianie. Albańczycy utrzymują się dzięki trzem źródłom dochodów: pomocy państw europejskich, transferowi zarobków rodaków zatrudnionych na Zachodzie (przebywa tam jedna czwarta albańskiej siły roboczej) i gigantycznej kontrabandzie. Lewy towar do Włoch płynie przede wszystkim z południa kraju, gdzie żyje szczep Tosków. Włosi przymykają oczy, jeśli nie jest to przemyt narkotyków albo żywego towaru.
Albanią rządzi ponownie partia socjalistyczna (de facto postkomuniści) na czele z Ilirem Metą, który przed dziesięcioma laty był liderem buntu studenckiego, a dziś jest politykiem przezornym. Meta rozumie, że byt kraju zależy od Zachodu, więc nie można się narażać. Dlatego głosi: "Wielka Albania jest konceptem, który nie istnieje nawet w naszej wyobraźni".
I to samo powtarzają jego ministrowie i ambasadorzy. Ambasador w Warszawie Osman Kraja stwierdził, że wielka Albania to... wymysł Milosevicia!
Ministrowi sprawiedliwości Arbenowi Imamiemu dostało się, gdy tej wiosny opowiedział się nagle za wielką Albanią obejmującą Kosowo. Kilka tygodni później poznałem w Tiranie doborowe grono tamtejszej elity, w tym lidera Forum Albańskich Intelektualistów i redaktorów "Albanian Daily News" (anglojęzycznego dziennika, jakiego nie ma jeszcze Warszawa). W zaciszu barów wszyscy mówili, że oczywiście ich celem jest wielka Albania, lecz trzeba to ukrywać przed dyplomacją zachodnią, by nie cofnęła pomocnej dłoni. Zachód przedkłada zasadę nienaruszalności granic nad zasadę samostanowienia, bo sam ma kłopoty z separatystami. Mógłby się ostatecznie zrazić do Albańczyków, gdyby doprowadzili do rozpadu Macedonii i tego, co zostało z Jugosławii.
Pozostaje Kosowo, w którym 90 proc. ludności to Albańczycy. Tylko cynik lub obłudnik może uznawać, że Serbowie mają do niego prawo. Czy mieszkańcy Kosowa wywalczą sobie autonomię? Pojawiły się głosy, że ich historyczne pięć minut dobiega końca, ale to nieprawda. Historia trwa dłużej niż pięć minut, a tutaj ona się dopiero zaczyna, bo nie da się cofnąć procesu demograficznego. Nie wiadomo tylko, czy okręg stanie się odrębnym państwem (jak Austria obok Niemiec), czy częścią wielkiej Albanii, co jest celem większości Albańczyków, mimo że "ci z Tirany" i "ci z Pristiny" mają podobne uprzedzenia jak niegdyś nasi Kongresowiacy i Galicjanie.

Macedoński węzeł
Problem trzeciej Albanii, macedońskiej, jest najbardziej złożony. Łączy się z Kosowem, bo stamtąd, a nie prosto z Albanii, płyną na zachodnie rubieże Macedonii (w tym do tajemniczego, nieprzystępnego, zagubionego w górach Mavrova) najliczniejsze zastępy ochotników i transporty broni. W tym młodym kraju Albańczycy są jednak mniejszością: stanowią trzecią lub czwartą część populacji. Mają spore, choć nie satysfakcjonujące ich swobody polityczne, w tym dwie partie w parlamencie. Obie nacje do niedawna współżyły zaskakująco dobrze, co na Bałkanach jest rzadkie. Już za czasów Tity w elicie macedońskiej znalazło swoje miejsce wielu intelektualistów albańskich, między innymi Loan Starova, znawca kultury francuskiej, mój przyjaciel sprzed ćwierćwiecza. Jakie ma on dziś polityczne przekonania, nie wiem. Wiadomo natomiast, że społeczność albańska w Macedonii jest podzielona w kwestii strategii (walczyć czy negocjować w dyplomatycznych salonach?), ale jednoczy ją dalekosiężny cel: z mniejszości stać się większością. Wtedy secesja będzie nieuchronna. Może powstanie drugie (lub trzecie) państwo albańskie? Może połączą się z Kosowem? Może wtopią w wielką Albanię?

Synowie Skanderbega
Pozostałe trzy Albanie to etniczne enklawy u sąsiadów. Pierwszą stanowią gminy Presevo, Medvedi i Bujanovac w Serbii, gdzie działa odrębna partyzantka albańska, ostatnio przyparta do muru przez Serbów i KFOR. Drugą - albańska wspólnota nad Jeziorem Ochrydzkim i wokół Ulcinji nad Adriatykiem. Trzecią - znaczna mniejszość albańska w greckim Epirze, chwilowo spokojna, ale uparcie dowodząca, że Epir był ojczyzną starożytnych Ilirów, przodków Albańczyków. A Albania siódma to ogromna jak na niewielki w końcu naród emigracja, która śle pieniądze na partyzantów. W tekstach o "sprawie albańskiej", których tyle w prasie światowej i polskiej, byłoby mniej uproszczeń, gdyby ich autorzy znali obszerne relacje Aleksandra Jabłonowskiego w "Gazecie Polskiej". A choćby to jedno zdanie: "Oni, synowie Skanderbega, głów swych pewno nie pożałują, lecz ściśnięci będą się musieli wylać dalej - na Macedonię". Kiedy to napisał? Dokładnie 122 lata temu.

Więcej możesz przeczytać w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.