AntyBuzek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Powrót kanclerza
"Cały czas wszystko konsultujemy z prezydentem" - odparł Leszek Miller, pytany, czy kandydatury ministrów były konsultowane z Aleksandrem Kwaśniewskim. Miller wie, że prezydent temu nie zaprzeczy, choć kilka decyzji, na przykład kandydatury Barbary Piwnik i Wiesława Kaczmarka, wzbudziły w Pałacu Prezydenckim irytację. Miller nie chce wojny z prezydentem, ale nie chce też, by odgrywał on rolę Mariana Krzaklewskiego z poprzedniej kadencji. I prezydent szybko przyjmuje to do wiadomości, oświadczając: "Podpiszę wszystkie proponowane nominacje".
Miller jest człowiekiem, który po mistrzowsku opanował dialektykę. Wykorzystywał ją jednak w rewizjonistyczny sposób. Na partyjnej uczelni studiował pisma drugiego obiegu. Jako lewicowiec hołubił pierwsze kapitalistyczne spółki w Polsce. Miał opinię twardego antyklerykała, ale to on przeforsował ratyfikację konkordatu. Choć co chwila powtarza, jakim jest demokratą, rządzi partią w sposób autokratyczny. Otacza się posłusznymi wykonawcami, ale nie znosi potakiwaczy. Jest uprzejmy i ujmujący, ale potrafi zniszczyć przeciwników złośliwym zdaniem i nawet po latach pamięta o konieczności wyrównania rachunków.

Lider może być tylko jeden
Niedziela 23 września. Po ogłoszeniu pierwszych wyników wyborów prezydent Aleksander Kwaśniewski ogłasza, że korzystniejsze byłoby utworzenie rządu mniejszościowego niż koalicyjnego. Miller mówi: "Rząd będzie mniejszościowy, jak nie będzie innego wyjścia". Prezydentowi daje odczuć, że nie zamierza oddać pola i konstytucyjnych uprawnień premiera kanclerza.
Tydzień po wyborach. Politycy PSL chcą odsunięcia Marka Belki od resortu finansów i ministerialnych stanowisk w resortach rolnictwa, skarbu, obrony narodowej oraz edukacji. Po drugiej turze rozmów koalicyjnych nie stawiają już żadnych warunków. Jarosław Kalinowski, prezes PSL, nie tylko przestaje się targować, ale jeszcze musi stawić czoło silnej opozycji w swojej partii. Opozycja pyta: kiedy prezes Kalinowski rozliczy się z nieudanej kampanii wyborczej, w domyśle - kiedy ustąpi?
Kilka dni później, w sobotę 6 października, koalicja jest faktem. Kalinowski bierze to, co mu Leszek Miller proponuje, choć wcale nie ma na to ochoty, czyli stanowisko ministra rolnictwa (i wicepremiera). Marek Pol, wicepremier z Unii Pracy, nagle porzuca socjalistyczny język swojego ugrupowania. - Jest bladym cieniem Millera, tylko mu przytakuje. Lewicowa wrażliwość prysnęła jak bańka mydlana - złośliwie kwituje tę przemianę Ryszard Bugaj, były szef Unii Pracy.
Jaką swobodę będą mieli koalicjanci? Wiele wskazuje, że podobną jak ministrowie, których ostrzegł:"Jeżeli którykolwiek z ministrów będzie uprawiał własną politykę, to dzień, w którym to zauważę, będzie ostatnim dniem pełnienia funkcji ministerialnej przez tę osobę".
Już pod koniec poprzednich rządów SLD-PSL Miller nie tylko był jednym z najbardziej wpływowych polityków w Polsce, ale też cieszył się zaufaniem zachodnich polityków. Jak to osiągnął? Choćby aranżując w 1997 roku spotkanie z płk. Ryszardem Kuklińskim i forsując unieważnienie ciążącego na nim wyroku śmierci. Nie potrafił się na to zdobyć ani prezydent Wałęsa, ani żaden premier czy minister solidarnościowych rządów. Zachód nie zawiódł się na Leszku Millerze także podczas późniejszych bombardowań Serbii przez siły NATO: nie tylko natychmiast je poparł, ale także szybko spacyfikował tych polityków sojuszu, którzy naloty krytykowali. Leszek Miller jako jeden z pierwszych polskich polityków poparł atak sił USA i Wielkiej Brytanii na talibów.
Miller lubi zaskakiwać. - Po rozwiązaniu PZPR i utworzeniu SdRP panował chaos. Miller zachował jednak zimną krew: trzy tygodnie po utworzeniu partii zaprosił na spotkanie Daniela Frieda, I sekretarza ambasady amerykańskiej. Powiedział mu, że utworzenie SdRP oznacza ewolucję naszej formacji w kierunku zachodniej socjaldemokracji. Byliśmy tym mocno zaskoczeni - opowiada Józef Oleksy, były premier, jeden z przywódców SdRP.

Elektryk, czyli pęd do kariery
Gdy w wieku 17 lat szedł po raz pierwszy do pracy i patrzył na rówieśników idących do szkoły, czuł się pokrzywdzony. Miller - przez większość życia formalnie człowiek lewicy - musiał ostro konkurować i walczyć, aby się przebić. Wychowała go matka, szwaczka w żyrardowskich zakładach lniarskich. Ojca, z zawodu krawca, w ogóle nie pamięta - opuścił rodzinę, gdy Leszek miał pół roku. Brak pieniędzy oznaczał, że musiał podjąć naukę w szkole zawodowej, aby szybko pójść do pracy. Później ukończył technikum wieczorowe. - Kiedy spóźniał się na moją lekcję, bronił się dowcipami - mówi Teodora Lewandowska, była nauczycielka historii. - Zawsze przygotowany, dociekliwy, zadawał dużo pytań - wspomina Zbigniew Kowalski, nauczyciel w pracowni elektrycznej. - Mógł nie przeczytać lektury, ale potrafił porozmawiać z nauczycielką o głównych bohaterach - opowiada Leszek Wolniewicz, kolega Millera z technikum wieczorowego.
W pracy chciał być zauważany. - Kiedyś do zakładu przywieźli austriackie suszarki. Miller zostawał po godzinach, by nauczyć się je obsługiwać. Tylko kilku pracowników to potrafiło - mówi Antoni Młynarski, który pracował z Millerem na wydziale elektrycznym w fabryce. Jak wielu ludzi z podobną biografią, korzystał z każdej okazji, by poprawić swoją sytuację. Gdy zaproponowano mu wstąpienie do ZMS, wstąpił. Gdy w 1969 r. miał możliwość zapisania się do PZPR, zapisał się. W 1971 r. podczas strajku żyrardowskich włókniarek na prośbę dyrektora poszedł na halę i zaczął przemawiać do strajkujących kobiet. "Wtedy jedna z włókniarek zdjęła z nogi drewniak, walnęła w stół i ironicznie zapytała: Co ty, Lesiu, pierdolisz?. Co miałem jej odpowiedzieć? Stuliłem uszy po sobie" - wspominał w "Gazecie Wyborczej". W 1973 r. został jednak zakładowym sekretarzem partii. - Koledzy mówili, że on wysoko zajdzie. Nie wierzyłem. Mówił niezbyt składnie, zachowywał się jak typowy robotnik - mówi Janusz Waszczewski, wówczas kierownik działu konstrukcji i rozwoju zakładu.
Leszkowi Millerowi, wyróżniającemu się fabrycznemu sekretarzowi, zaproponowano studia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Przeniósł się do Warszawy. W 1977 r. rozpoczął pracę w KC PZPR jako instruktor, jednocześnie kończył studia. Szokiem były dla niego książki z działu prohibitów, m.in. paryska "Kultura", dzieła Dżilasa i Trockiego. Pierwszy szok przeżył w 1968 r., gdy okręt, na którym służył, zawinął do Rotterdamu. Wtedy zobaczył różnicę w poziomie życia między Europą Wschodnią a Zachodnią. - Skończył studia ze średnią ocen 4,96. Był koleżeński, dowcipny. Dobrze grał w brydża. Lubił chodzić do teatru. Kinoman: nie opuścił żadnych konfrontacji filmowych - opowiada Mieczysław Chabowski, który studiował na WSNS w tym samym czasie co Miller.

I sekretarz KW, czyli przedpole władzy
Sierpień ’80 i stan wojenny przeżył jako pracownik KC PZPR średniego szczebla. W strukturach aparatu był faktycznie drugorzędnym urzędnikiem. A chciał być kimś więcej. Dlatego nominację na stanowisko I sekretarza KW PZPR w Skierniewicach w 1986 r. uznał za awans. Zostawił w Warszawie na trzy lata rodzinę i przeniósł się do Skierniewic. "Mieszkał w jakimś służbowym, zupełnie pustym mieszkaniu, gdzie najważniejszym meblem była wielka drewniana skrzynia (...). Usiedliśmy na krzesłach i pamiętam: jedliśmy jakąś strasznie starą, odsmażaną kaszankę i piliśmy wódkę. To był cały Miller" - opisywał w książce "Nie lubię tracić czasu" Aleksander Kwaśniewski.
To nie był jednak cały Miller. - Kiedyś jeden z sekretarzy skierniewickiego KW spóźnił się dwie minuty na naradę. Miller go tak "pouczył", że później wszyscy przychodzili przed czasem - mówi Jadwiga Kowalska, była sekretarz ds. propagandy w komitecie miejskim. - Wyróżniał się innym sposobem myślenia. Podczas narad uważnie słuchał, a później pytał. Był strasznie dociekliwy - mówi nam Wiesław Słomka, były kierownik wydziału ekonomicznego KW PZPR. - Poszukuje ludzi, którzy pomagają mu zrozumieć sytuację, oraz takich, którzy są sprawnymi wykonawcami decyzji. Jego decyzji - zauważa Jan Bisztyga, ostatni rzecznik PZPR. W Skierniewicach Miller rządził twardą ręką, ale był też pragmatykiem. Przyciągnął do województwa firmy polonijne.

Ze stołówki do salonów KC
Miller wiedział, jak zyskać sympatię w oczach gen. Jaruzelskiego, ówczesnego szefa partii. W 1988 r. zorganizował spotkanie młodzieży z generałem. Tak się to Jaruzelskiemu spodobało, że doszło do drugiego spotkania, tym razem w Belwederze. Wtedy to Miller usłyszał: "Towarzyszu Leszku, zarekomenduję was do sekretariatu KC". Kilka dni po nominacji na sekretarza KC zgłosił generałowi pomysł zorganizowania w stołówce KC PZPR otwartego spotkania z młodzieżą: - Spotkanie w stołówce to była taka jego autoprezentacja na szerszym forum niż tylko partyjne. Na standardy tamtych czasów było to wydarzenie wyjątkowe. W KC denerwowano się, jaki będzie miało przebieg. Przyszli działacze nielegalnego NZS, dyskusja była ostra, ale została nadana w telewizji - mówi Sławomir Wiatr, ówczesny działacz PZPR.
Po spotkaniu w stołówce Millerowi przypięto etykietę liberała. - Niektórzy działacze, zwłaszcza średniego i niższego szczebla, nadal oceniali "Solidarność" jako twór, który należy zniszczyć, bo zagraża ich interesom. Miller szukał dróg wyjścia z tego impasu - mówi Mieczysław Wilczek, były minister przemysłu.
Miller szybko zdał sobie jednak sprawę, że nie będzie przywódcą partyjnych liberałów. - Byli lepsi od niego, tacy jak Kwaśniewski. Przodowali działacze wywodzący się z SZSP - obyci, swobodni, prezentujący pewien luz. Millerowi bliżej było do działaczy z ZSMP, bardziej zahartowanych w rozgrywkach, zdyscyplinowanych - mówi jeden z polityków SLD. Miller został więc reprezentantem zachowawczego aparatu, dzięki czemu - po klęsce PZPR w wyborach w czerwcu 1989 r. (Miller przegrał wówczas wybory do Senatu) - na założycielskim zjeździe SdRP został sekretarzem generalnym nowej partii.
W 1990 r. Miller mówił jak partyjny beton: "Nawoływanie do wycofania armii radzieckiej z Polski niczemu dobremu nie służy". W tym samym roku wybucha afera dotycząca tzw. moskiewskiej pożyczki. Władze rozpadającej się PZPR pożyczyły od radzieckich komunistów 1,2 mln dolarów. Prokuratura oskarżyła Leszka Millera i Mieczysława F. Rakowskiego o popełnienie przestępstwa dewizowego. Śledztwo w końcu umorzono, ale wielu Miller wydawał się politykiem przegranym. Odrzucony przez salony, postanowił zdobyć uznanie przeciętnych wyborców postkomunistycznej lewicy. - To on przejechał dziesiątki tysięcy kilometrów, tworząc nową partię - przypomina Wiatr.
W lipcu 1992 r. szedł ulicami Łodzi w demonstracji przeciw bezrobociu. W Sejmie dzielił się radością, że nie pochodzi od tej samej małpy co jeden z posłów prawicy. - Jest przebiegły i brutalny.
W jednej z telewizyjnych debat rozmawiał z Andrzejem Wiśniewskim, który krytykował SdRP, mimo że wcześniej był członkiem KC. Miller słuchał go uśmiechnięty, nie przerywając. Nagle rzucił: "Cokolwiek pan powie, jest nieistotne. I tak partia nie zapomni panu tego, co pan dla niej zrobił" - opowiada Stefan Niesiołowski, były poseł ZChN. Dzień przed rozwiązaniem Sejmu w 1993 r. większość posłów pozbawiła go immunitetu. - Jest ogromnie odporny na ciosy. Ktoś, kto liczy na to, że pokona go jednym sierpowym, grubo się myli - ocenia Marek Pol, lider UP. Sam Miller twierdził: "Jestem lustrem dla kolegów z SLD, mogą się przyjrzeć i stwierdzić, że wyglądają lepiej. Tak to sobie ułożyliśmy w zespole, że ja jestem szwarccharakter".
- Większość polityków to raptusy. Miller potrafi czekać - mówi Wiesław Kaczmarek, poseł SLD. - Był twardy wobec obozu postsolidarnościowego. Jednak mało kto wie, że w 1991 r. napisał list do Lecha Wałęsy, który zwyciężył w wyborach prezydenckich. W liście stwierdził, że "warto się odtąd nawzajem szanować, bo kiedyś wspólnie będziemy odpowiadać za Polskę". Zapamiętałem to zdanie, bo w kierownictwie partii wzbudziło ono zdumienie - wspomina Józef Oleksy.
Gdy w 1993 r. władzę przejęła koalicja SLD-PSL, Miller wielu działaczom lewicy wydawał się balastem. Włodzimierz Cimoszewicz oznajmił, że lepiej by było, gdyby Miller nie składał poselskiej przysięgi, zanim sprawa moskiewskiej pożyczki nie zostanie ostatecznie wyjaśniona. Miller jednak złożył przysięgę, po czym wymusił na kolegach powierzenie mu teki ministra pracy. Potem był szefem URM oraz ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Wówczas to przylgnął do niego przydomek Kanclerz (nadany mu przez "Wprost").
I tak jak z wyrachowaniem nosił kostium przywódcy aparatczyków, tak po 1993 r. z wyrachowaniem zmieniał swój wizerunek: opowiadając się za ratyfikacją konkordatu czy rehabilitacją płk. Kuklińskiego.

Self-made man
Miller stopniowo zdobywał uznanie wyborców o umiarkowanych poglądach. Po wyborach 1997 r. został szefem klubu parlamentarnego. - Miller przede wszystkim stara się nie stwarzać sobie wrogów. Wie, że i tak się pojawią, a wówczas postępuje bardzo twardo. Gdy jednak tylko może, próbuje zyskać przychylność, a przynajmniej zawrzeć taktyczne przymierze - twierdzi Bisztyga. - Gdy byłam ministrem budownictwa i chciałam uzyskać pieniądze z budżetu na dodatki mieszkaniowe, on jako szef URM proponował je przeznaczyć na inne cele. Wściekłam się i na posiedzeniu rządu powiedziałam mu tak po męsku: "ty ch...". Leszek się nie obraził, a za parę dni przyszedł do mnie z bukietem kwiatów - opowiada Barbara Blida, posłanka SLD.
Nie dla wszystkich był taki miły. Janusz Rolicki przestał być naczelnym "Trybuny", bo nazwał Millera partyjnym satrapą. Izabella Sierakowska, która sprzeciwiała się ratyfikacji konkordatu i utworzeniu jednolitej partii, została odsunięta na trzeci plan. W czerwcu 1999 r. doprowadził do przekształcenia koalicji SLD w jednolite ugrupowanie. - W partii stał się autokratą. Nie ma przyjaciół, lecz grono ludzi, z którymi bez żalu się rozstaje, gdy nie jest mu po drodze. Zarazem nie boi się sytuacji ryzykownych, czasami jest nawet ryzykantem - mówi jeden z polityków SLD. - Podczas tworzenia jednolitego SLD był olbrzymi opór, nawet napisałem do niego list, aby się wycofał, bo nie da rady. Nie posłuchał i wygrał - opowiada Bisztyga. - Jesteśmy na etapie partii wodzowskiej, nazywam to neocentralizmem demokratycznym. On upaja się skutecznością władzy. Cel jest dla niego najważniejszy. Trzeba jednak przyznać, że swe cele osiąga - twierdzi jeden z działaczy sojuszu.
W drodze na szczyt Miller podporządkowywał poglądy, metody działania i styl postępowania jednej zasadzie: być skutecznym i sprawnym. - To jest człowiek na trudne czasy. Nie wszystkim muszą się podobać cechy jego charakteru, ale są one bardzo potrzebne właśnie w czasach tak skomplikowanych jak obecne - twierdzi Józef Oleksy.

Więcej możesz przeczytać w 42/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.