Strach się śmiać

Strach się śmiać

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy beznadziejnie słabi "Posłańcy" zwiastują kolejny kryzys amerykańskiego kina?
Scenariusz "Posłańców" jest ograny jak przeboje Beatlesów. Opuszczony dom na pustkowiu kryje tajemnicę, której właśnie wprowadzająca się do niego rodzina nie zna. Im dłużej ona tam mieszka, tym demony przeszłości coraz częściej dają o sobie znać. Aż do krwawego finału. Oczywiście, przez cały film non stop skrzypi drewniana podłoga, wiatr trzaska okiennicami, a za plecami głównych bohaterów przemykają bladolice zjawy. Przeciętny kinoman każdy taki kadr widział już dziesiątki razy – tak jak każdy słuchacz radia na pamięć zna każdy takt największych przebojów "czwórki z Liverpoolu".

Nie należy jednak żadnego filmu z góry przekreślać tylko dlatego, że operuje ogranymi kliszami. Przecież w kinie wszystko już było i obejrzenie na ekranie czegoś świeżego graniczy z cudem. Ale fakt, że reżyserzy powtarzają stare patenty, nie zwalnia ich z obowiązku szukania nowych rozwiązań. Nawet najbardziej ograny chwyt można podać w sposób świeży, zaskakujący. Po mistrzowsku opanował to Quentin Tarantino. Kino spod jego ręki jest wtórne i oryginalne zarazem – bo ten reżyser za każdym razem znajdował nowy pomysł na sprzedanie starego chwytu kinowego.

Niestety, takich pomysłów nie znaleźli bracia Pang, twórcy „Posłańców". Ich film jest tak słaby, że aż strach się z niego śmiać. Banał goni banał, każdy schemat rodzi kolejny. W połowie filmu wiadomo, kto jest dobry, a kto zły i jak całość się zakończy – a reżyserzy nawet nie próbują choć zasugerować innego przebiegu zdarzeń.

Właśnie ta wtórność zaskakuje w "Posłańcach" najbardziej. W latach 90. Hollywood znalazł się w kryzysie – nowe filmy przerażały schematyzmem rozwiązań. Na odsiecz wezwano obcokrajowców. W amerykańskiej „stolicy snów" zaroiło się od Azjatów, Europejczyków, Meksykanów, którzy przenosili tam swoje oryginalne pomysły. To zadziałało, do kin znów zaczęły trafiać filmowe perełki, które skutecznie uciekały od ogranych schematów – wystarczy przypomnieć niedawny "Babel". Z tego samego rzutu do Hollywood trafili bracia Pang. Mieli przywieźć ze sobą świeży powiew, ale nakręceni przez nich "Posłańcy" są tak nudni, że ciekawszy film wyszedłby już spod ręki przeciętnego amerykańskiego reżysera. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy. Inaczej wyjdzie na to, że transfuzja obcej krwi do Hollywood przyniosła efekt tylko na krótką metę. A przecież nikt nie chce, aby światowe kino wywiesiło tabliczkę z napisem "The End".

"Posłańcy" ("The Messengers"), reż. Oxide Pang Chun, Danny Pang, Kanada/USA, 2007