Hazard polityczny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jednoręcy bandyci korumpują posłów - pięć milionów dolarów w puli!

 
Od początku lat 90. tylko jedno ugrupowanie w Sejmie nie zmieniało poglądów - partia hazardu. Należeli do niej posłowie tak różnych ugrupowań, jak PSL, SLD, Unia Pracy, AWS czy ZChN. - O dostanie się do podkomisji pracującej nad ustawą hazardową toczono bardziej zażarte boje niż o mandat poselski - mówi Stanisław Kracik, były poseł UW, który pełnił funkcję sprawozdawcy Komisji Finansów Publicznych podczas ostatniej nowelizacji ustawy (w maju 2000 r.). Nie minęło jeszcze pół roku nowej kadencji Sejmu, a posłowie po raz dwunasty chcą ją zmieniać. Polskie Stronnictwo Ludowe zgłosiło właśnie projekt nowelizacji ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że hazardowe lobby po raz kolejny próbuje kupić przychylność posłów. W 1992 r., gdy uchwalano ustawę, na lobbing wydano - zdaniem ekspertów Banku Światowego - około 2 mln zł. Podczas nowelizacji w 2000 r. - prawie 13 mln zł. Obecnie na ten cel przeznaczono ponad 20 mln zł. - Wielkość wydatków wynika z prostej kalkulacji - jest częścią dotychczas uzyskiwanych korzyści. Wszyscy wiedzą, jakie są dochody branży i ile trzeba wrzucić "do kapelusza". Wiem, bo uczestniczyłem w konkretnych rozmowach. Tym razem zainteresowani nowelizacją ustawy hazardowej zebrali deklaracje o wpłacie 5 mln USD na fundusz lobbingowy - mówi nasz informator reprezentujący firmę z "branży".
- Mówi pani, że mają już pięć milionów dolarów? Miesiąc temu słyszałem o czterech milionach dolarów: po Sejmie chodził pewien utytułowany adwokat i przekonywał, że więcej nie da się zebrać. Myślałem, że to prowokacja UOP lub policji, ale kolega poseł z PSL uświadomił mi, że to normalny interes - opowiada poseł Platformy Obywatelskiej. Na pytanie, dlaczego ludowcy tak bardzo się angażują w zmianę ustawy hazardowej, poseł Józef Gruszka, inicjator wniosku o nowelizację, odpowiada: - A co, PSL ma mówić tylko o tym, że buraki nie obrodziły tego roku?

Powrót jednorękich bandytów
Poseł Gruszka chce, by ponownie zalegalizowano automaty do gier o niskich wygranych, na których można by grać wszędzie - w pubach, sklepach, barach, dyskotekach i stacjach benzynowych. Równolegle nowelizację przygotowuje Ministerstwo Finansów. Zgodnie z jej założeniami do gier losowych zaliczone miałyby być wideoloterie (gry sprzedawane przez terminale połączone siecią: konkretną grę wybiera się przyciskami umieszczonymi na ekranie). Gdyby te wszystkie zmiany wprowadzono, dochody hazardowego rynku wzrosłyby co najmniej o 100 mln dolarów rocznie. "Zrzutka" na lobbing w wysokości 5 mln USD nie jest więc wygórowana.
- Kolejna nowelizacja?! - Julia Pitera, szefowa Transparency International w Polsce, nie kryje zdziwienia i zapowiada, że jej organizacja będzie się temu uważnie przyglądać. - No to rozpocznie się kolejna poselska wojna o hazard. Przed poprzednią nowelizacją ustawy wywierano duże naciski na posłów, organizowano pokazy, a niektórzy parlamentarzyści przyjmowali indywidualne zaproszenia do gry w kasynie - opowiada Stanisław Kracik. - Pamiętam, jak dwóch posłów chwaliło się, że poszli do kasyna z krewnymi i ci mieli wielkie szczęście - wygrali po pół miliona złotych - opowiada poseł PO. - Czuję, że może wybuchnąć wielki skandal. Gdy nowy projekt pojawi się w Sejmie, zapytam wprost, kto za tym stoi - deklaruje Bogdan Pęk, poseł PSL.

Ojciec chrzestny - Józef Gruszka
- To jest ten sam projekt, który składaliśmy rok temu wspólnie z posłami AWS. Wtedy nie doczekał się on nawet pierwszego czytania - wyjaśnia Józef Gruszka. - Chcemy zalegalizować automaty o niskich wygranych. W lokalach stoją takie automaty, poprzykrywane obrusami, prześcieradłami. Stoją i nikt z tego tytułu nie płaci podatku. Ja chcę, żeby płacono - tłumaczy Gruszka. - Jadam posiłki w przydrożnych barach i widzę, że automaty do gier mają naklejone informacje, że nie wypłacają wygranych. To jest utrzymywanie jakiejś fikcji i trzeba zrobić tak, żeby państwo miało z tego pożytek - wspiera Gruszkę poseł SLD Marek Wikiński, członek Komisji Finansów Publicznych. Mówi, że projektu PSL nie zna.
- Pod projektem nowelizacji podpisało się wielu kolegów od nas z klubu, chyba dwudziestu, a obcych - nawet nie wiem - mówi Józef Gruszka. Wniosek trafił do laski marszałkowskiej w styczniu tego roku. Zbigniew Kuźmiuk, szef klubu PSL, twierdzi, że projekt nie jest inicjatywą klubu - jego ojcem chrzestnym jest Józef Gruszka. - Po reakcjach mediów widzimy, że to jest sprawa kontrowersyjna. Musimy uzyskać od kolegi Gruszki wyjaśnienie, co jest istotą tego projektu - tłumaczy Zbigniew Kuźmiuk.
- Mamy zapewnienie Klubu Parlamentarnego SLD, że jeżeli projekt nowelizacji trafi do komisji finansów, będziemy zaproszeni jako konsultanci społeczni. Takie same zaproszenie otrzymaliśmy od posła Józefa Gruszki, który jest wiceprzewodniczącym komisji finansów. PSL opowiada się za nowelizacją, SLD też deklarował przychylność, mamy zatem większość - przekonuje Dominik Michael, rzecznik Izby Gospodarczej Producentów, Operatorów Urządzeń Rozrywkowych.

Hazard propaństwowy
Według szacunków Józefa Gruszki (poseł nie wyjaśnia, na czym są one oparte), w grę wchodzi miliard złotych rocznie dla budżetu państwa. Przyznaje, że konsultował się w tej sprawie z izbą producentów i operatorów automatów. - Polski Monopol Loteryjny nie zgłaszał się do nas - tłumaczy poseł Gruszka powód niekonsultowania projektu nowelizacji z konkurencją izby. Według szacunków izby, gdyby przyjęto zmiany, do budżetu wpłynie podatek ryczałtowy za 60 tys. automatów (w ciągu roku ich liczba wzrośnie do 150 tys.). Ma też powstać kilkanaście tysięcy nowych miejsc pracy. O tworzeniu miejsc pracy hazardowe lobby mówi przy okazji każdej nowelizacji ustawy hazardowej, w poprzedniej kadencji Sejmu na ten argument powoływali się na przykład posłowie Stanisław Stec z SLD oraz Joanna Fabisiak i Krzysztof Oksiuta z AWS.
Drugim obok nowych miejsc pracy argumentem są dodatkowe wpływy do skarbu państwa. - Prawdziwe zyski przyniosą budżetowi wideoloterie prowadzone przez Państwowy Monopol Loteryjny - przekonuje Kamil Górecki, prezes PML, który chce mieć monopol na ten rodzaj gier hazardowych. Legalizację wideoloterii przewidywał już wniesiony w ubiegłym roku projekt poselski. - Nie wiem, kto konkretnie go zgłosił - zapewnia prezes Górecki. - Również nie ja byłem inicjatorem prac nad wersją Ministerstwa Finansów, choć poproszono mnie o napisanie do niej uzasadnienia.
Posłom wspierającym hazardowe lobby nie przeszkadza, że - według Centralnego Biura Śledczego - branża ta jest kontrolowana przez mafię, a automaty zręcznościowe to jedno z głównych źródeł dochodów gangów. Co ważne, służą też one do prania pieniędzy. Andrzej Kolikowski, pseudonim Pershing, pod koniec życia praktycznie kontrolował rynek automatów, pobierając haracze od właścicieli lokali. Policjanci ustalili, że otrzymywał
50 USD miesięcznie od automatu. Właściciele legalnych salonów gier otwarcie przyznają, że "gangsterzy często rezygnują z haraczu, wymuszają natomiast na właścicielu kawiarni czy pubu, by wstawił do lokalu automat (czasem kilka), który pracuje na ich potrzeby".

Pierwsza wojna o hazard
Podczas pierwszej wojny o hazard w parlamencie (w 1992 r.) przeciwko hazardowemu lobby występowali głównie posłowie ZChN i Unii Pracy. Na posiedzeniu Komisji Budżetu i Finansów Publicznych Wiesława Ziółkowska, poseł UP, zarzuciła Wiesławowi Kaczmarkowi z SLD, że podpisany przez niego wniosek niczym się nie różni od zgłoszonego wcześniej przez jedną ze spółek prowadzących kasyno. W tej pierwszej potyczce przegrali właściciele kasyn, chcących dopuszczenia zagranicznego kapitału, a wygrali posiadacze automatów do gry. Ci ostatni przekonali do siebie posłów, ustawiając jednorękich bandytów w sejmowych kuluarach.
W przyjętej przez Sejm ustawie automaty podzielono na dwa rodzaje: losowe i zręcznościowe (jedynie grę na losowych uznano za hazard). Na automaty losowe potrzebna była koncesja ministra finansów. Trzeba też było wpłacić 36 tys. zł kaucji i odprowadzać podatek w wysokości 45 proc. obrotów. Na automatach zręcznościowych można było natomiast zarabiać bez koncesji, bez dodatkowych opłat, uiszczając symboliczne podatki. Posłowie zapomnieli jednak wówczas określić, gdzie kończy się "zręczność", a zaczyna "hazard", co otworzyło furtkę do nadużyć na ogromną skalę. Wystarczyło przykleić na automacie kartkę z napisem "gry zręcznościowe", by nie podlegać przepisom ustawy. Nikt nie przejmował się głosami ekspertów Wojskowej Akademii Technicznej, którzy testowali automaty i wykazali, że zręczność nie ma żadnego wpływu na wynik gry.
Właścicielom automatów pomagali najlepsi prawnicy, a nawet urzędnicy Ministerstwa Finansów. Jan Kubik (PSL), sekretarz stanu w tym resorcie w latach 1994-1998, przed odejściem ze stanowiska wydał opinię (choć uprawniony do tego był tylko Departament Gier Losowych i Zakładów Wzajemnych), na którą powołał się potem jeden z potentatów na rynku. Kubik ocenił, że automaty jednej z firm są co prawda losowe, ale ponieważ nie wypłaca się wygranych, działalność ta nie podlega przepisom ustawy o grach losowych. Tymczasem wygrane wypłacali barmani.

Pięć nowelizacji w roku
W 1997 r. ustawę hazardową zmieniano aż pięciokrotnie. Dopiero jednak podczas prac nad jej nowelizacją w 1998 r. do walki ruszyła prawdziwa armia lobbystów. Podczas prac sejmowej komisji rozpatrującej ustawę hazardową na sali było trzy razy więcej "ekspertów" pilnujących "swoich" posłów niż tych ostatnich. Gdy w 1999 r. komisja finansów pracowała nad kolejnym projektem nowelizacji ustawy, jeden ze śląskich posłów AWS, powiązany z właścicielami salonów gry, zbuntował posłów komisji i przegłosowali oni wniosek, aby wstrzymać prace.
W 2000 r. lobbyści próbowali rozszerzyć projekt rządowy o zezwolenia na tworzenia kasyn gry z obcym kapitałem w małych miejscowościach. Taką poprawkę złożyło 70 posłów PSL i SLD. "Jestem osobą niezaangażowaną w hazard - w kasynach byłam kilka razy, kiedy oprowadzałam zagraniczne delegacje rządowe. Ale mieszkańcy małych miast lub wsi, a także turyści przebywający w takich miejscowościach lub na przykład na kempingach, parkingach przydrożnych i w motelach, zostaną pozbawieni niewinnej rozrywki, często zresztą jedynej w danej miejscowości" - argumentowała w Sejmie Barbara Blida, poseł SLD. "Zwolennicy poprawki muszą mieć świadomość, że nie występują w obronie dobrego prawa, lecz w interesie mafii" - replikował Piotr Żak, rzecznik AWS. Przeciwko poprawkom ostro wystąpił prof. Leszek Balcerowicz, ówczesny wicepremier i minister finansów. "Głosowanie w tej sprawie jest sprawdzianem szczerości deklarowanych intencji walki z korupcją"- stwierdził. Posłowie, którzy byli zwolennikami poprawek, przestraszyli się, że będą podejrzewani o korupcję. Bez problemów przyjęto więc wersję rządową.

Turystyka lobbingowa
- Lobbing w sprawie hazardu w 2000 r. to były nie tylko klasyczne łapówki, ale także wycieczki zagraniczne, prezenty czy wystawne kolacje - mówi jeden z byłych dyrektorów polskiej firmy zajmującej się grami losowymi. - W lobbowanie na rzecz firm hazardowych zaangażowano nie tylko parlamentarzystów, ale też na przykład prawników i dziennikarzy - dodaje. Opowiada o jednym z wyjazdów do Austrii, podczas którego dziennikarze zostali zaproszeni na wystawną kolację do kasyna położonego nad Jeziorem Bodeńskim, a potem otrzymali darmowe żetony wartości kilkuset dolarów.
W maju 2001 r. do Sejmu trafił kolejny projekt nowelizacji ustawy hazardowej. Zakładał on legalizację wideoloterii, zapewniał też państwu monopol na tego typu działalność. Inicjatorem projektu był Grzegorz Cygonik, rzecznik Klubu Parlamentarnego AWS. Cygonik najpierw twierdził, że o zgłoszenie nowelizacji poprosili go przedstawiciele Polskiego Monopolu Loteryjnego, później wyznał, że projekt otrzymał od byłego dziennikarza prowadzącego firmę lobbingową. Gdy fakty te wyszły na jaw, swój podpis spod projektu wycofało kilku parlamentarzystów AWS. - Zapewniano mnie, że sprawa jest czysta, a potem okazało się, że budzi podejrzenia o korupcję, więc wycofałem swój podpis - wspomina Zbigniew Zarębski, były poseł akcji.
- Przy głosowaniach w sprawach hazardu szczególnie często obserwowałem nienaturalne podziały i koalicje wynikające z lobbingu, a nie ze stanowiska partii, którą teoretycznie dany poseł powinien reprezentować - zauważa Maciej Płażyński, lider Platformy Obywatelskiej. Choć niezwykle egzotyczna koalicja jest w polskim parlamencie montowana po raz dwunasty i mało kto ma wątpliwości, że kryje się za tym niedozwolony lobbing i korupcja, jeszcze nikogo nie udało się złapać za rękę.
Więcej możesz przeczytać w 8/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.