Wielka eurogra

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dopłaty rolne, czyli szkolenie komputerowe dla pacjentów hospicjum

Kalinowski skrzyczał unijnych parlamentarzystów, a Verheugen nazwał polskich polityków obiecujących rolnikom złote góry przestępcami. To początek wielkiej eurogry, która toczyć się będzie wbrew pozorom nie o wysokość dopłat ani o to, czy Kowalski będzie mógł pracować w Niemczech, a Schmidt kupi działkę nad Wigrami, ale o sens integracji. I w tej grze jedno jest naprawdę ważne: by nie stracić z pola widzenia zasadniczego celu tego procesu, czyli wyrównania szans, a nie wywalczenia najlepszego rozwiązania dla swego kraju, swojej grupy interesu. Tyle że z logicznym myśleniem ostatnio kiepsko - zarówno w Warszawie, jak i w Brukseli.
Dlaczego Jarosław Kalinowski, obywatel rozszerzonej UE i jednocześnie rolnik z Mazowsza, w ramach wspólnej polityki rolnej (CAP) ma dostawać mniej i na innych zasadach niż kolega z Hiszpanii czy Niemiec? Dlaczego zaś ślusarz z Hamburga Hans Schmidt lub hodowca owiec z Walii John Smith mieliby dopłacać Kalinowskiemu? Na te pytania racjonalnie odpowiedział (niestety, chyba jednak nieświadomie) sam Kalinowski - tym razem wicepremier - krzycząc przed parlamentarzystami unijnymi, że tak naprawdę nie chodzi o dług wdzięczności czy "rentę za historię", ale równą konkurencję.
Minister Włodzimierz Cimoszewicz też wykorzystał argument równej konkurencji w rozmowach z szefami dyplomacji Niemiec i Francji, dodając do tego argumenty o konieczności zapewnienia Polsce w pierwszych latach członkostwa pozycji beneficjenta netto pomocy finansowej i zachowania wydatków na rozszerzenie przewidzianych w budżecie unijnym z 1999 r. Wyrażony przez ministra pogląd, że Polska nie powinna brać udziału w debacie nad przyszłością CAP, przypomina jednak gola samobója. Czyżby znowu o nas bez nas, tyle że tym razem na własne życzenie?
Unia w najbliższym czasie nie wycofa się ze wspólnej polityki rolnej. Jej zwolennicy są bowiem skuteczniejsi niż nasi rzecznicy interesu rolniczego, którym tylko czasem i chyba nieświadomie w wirze walki o wiejski elektorat zdarza się powiedzieć lub zrobić coś mądrego. Coraz częściej jednak słychać głosy rozsądku domagające się likwidacji dotacji dla rolnictwa i innych sektorów gospodarki.
Skoro więc możemy zapomnieć o likwidacji CAP, powinniśmy się domagać przestrzegania zasady równej konkurencji. Tylko za jaką cenę? Wejścia Polski do UE w 2004 r.? Nie ma w tej chwili znaczenia, czy to Komisja Europejska nie zadała sobie trudu analizy sytuacji naszego rolnictwa, czy też my nie mamy pojęcia, o czym mówimy. Najważniejsze jest jak najszybsze i gruntowne odrobienie pracy domowej przez obie strony.
Tymczasem kompromitujemy się nieudolnością, brakiem wiarygodnych danych, niewiedzą na temat funkcjonowania jednolitego rynku i butą zastępującą rzeczową dyskusję. KE natomiast argumentuje swoje propozycje w schizofreniczny sposób. Günter Verheugen i Franz Fischler twierdzą, że polskie rolnictwo jest za mało konkurencyjne, by sprostać presji producentów z UE, równocześnie zaś proponują polskim rolnikom czterokrotnie niższe dopłaty bezpośrednie, które o tej konkurencyjności decydują.
Kolejny absurd dotyczy mechanizmu przepływu gotówki. W unii rolnik korzysta z dofinansowania produkcji kierowanej na rynek. System, który obowiązywałby w Polsce, byłby de facto rentą socjalną - dopłatą do hektara niezależnie od tego, czy leży on odłogiem, czy rośnie na nim wysokiej klasy zboże. Odchodzi się więc od mechanizmu wymuszającego koncentrację, specjalizację i zwiększanie produkcji przeznaczonej na rynek. Propozycje unijnych komisarzy grożą po prostu utrwaleniem niekorzystnej struktury naszego rolnictwa. Jeśli weźmie się pod uwagę obecny poziom dochodowości na wsi, przyjęcie tych zasad będzie przypominać - przepraszam za drastyczność porównania - szkolenie komputerowe dla pacjentów hospicjum.
Absurdalny jest też pomysł domagania się okresów przejściowych na zakup ziemi przez cudzoziemców. To iluzje mające wytrącić oręż Lepperowi czy Łopuszańskiemu. Fakt, że Verheugen pomaga przekonać kraje unii do naszych propozycji, jest bez wątpienia miły. Ale świadomość, że przekonuje do iluzji - i to na nasze życzenie - musi irytować.
Miejmy więc nadzieję, że w większości to tylko gra. Szkoda jednak, że na razie głos ekspertów jest zagłuszany.


Autor jest ekspertem Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.

Obrona przez atak
Jarosław Kalinowski zaatakował rząd i Unię Europejską, gdyż bronił swej pozycji prezesa PSL, bronił też PSL przed Samoobroną, koalicję przed rozpadem, a wreszcie - paradoksalnie - ideę integracji Polski z UE. Wszyscy uczestnicy sporu o ziemię są bowiem zakładnikiem wiejskiego elektoratu, a ten domaga się walki o zachowanie pastwisk, pól i malowniczych ugorów w czysto polskiej postaci. Przynajmniej do czasu, aż będzie je można sprzedać po znacznie wyższych cenach.
Gdyby prezes Kalinowski nie podjął kwestii dzierżawy i sprzedaży ziemi, jego przeciwnicy z PSL otwarcie oskarżyliby go o zdradę interesów polskiej wsi. I mogłoby to oznaczać podział partii oraz wysadzenie z siodła samego Kalinowskiego. Tak czy inaczej, koalicja znacznie by osłabła.
Gdyby PSL nie podniosło larum w kwestii ziemi, Samoobrona oskarżyłaby je o zdradę interesów polskiej wsi. A to oznaczałoby być może przegraną stronnictwa w wyborach samorządowych, kryzys w partii i koalicji itd.
Dlatego Kalinowski musiał przyprzeć do muru premiera Leszka Millera, a przynajmniej demonstrować, że próbuje. Miller oczywiście mógł powiedzieć "nie" i zdecydować się na rząd mniejszościowy lub montowanie koalicji z Platformą Obywatelską. Premier musi jednak brać pod uwagę referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE. Czy wygranie go po zerwaniu z PSL byłoby możliwe? Za przeciwników miałby przecież już dwie chłopskie partie. Batalia o to, na jakich warunkach eurofarmerzy będą mogli dzierżawić i kupować u nas grunty, posłużyła do udowodnienia, że nikt nie chce zdradzać chłopów, którzy dziś nie rzucą ziemi, skąd ich ród, choć za kilka lat korzystnie nią pohandlują.
(BM)

Günter Verheugen
komisarz do spraw rozszerzenia Unii Europejskiej
Liczę na to, iż do połowy 2002 r., a więc do końca prezydencji Hiszpanii, zdołamy zamknąć wszystkie rozdziały rozmów, z wyjątkiem jednego - dotyczącego konkurencji (m.in. przyszłości polskich specjalnych stref ekonomicznych), gdyż uzgodnienia w tej dziedzinie wymagają więcej czasu. Na pewno nie zostawimy na ostatnią chwilę wielkiego pakietu wciąż nie załatwionych spraw. Wraz z premierem Leszkiem Millerem i wicepremierem Jarosławem Kalinowskim zgodziliśmy się na kompromis w sprawie okresów przejściowych, dotyczących dzierżawy ziemi, ale problem nie został jeszcze rozwiązany. Najpierw polski rząd musi oficjalnie przedstawić swoje stanowisko, z którym będą się mogły zapoznać państwa członkowskie UE. Jeśli będzie ono oparte na naszej propozycji, porozumienie jest możliwe. Opracowany przez Komisję Europejską system dopłat bezpośrednich dla polskiego rolnictwa, zgodnie z którym pełne dofinansowanie będzie przysługiwało rolnikom po dziesięciu latach, ma uzasadnienie ekonomiczne, lecz jest to propozycja do negocjacji. Powtarzam: istnieje pole do negocjacji, nie jest to dyktat ze strony unii.
Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.