Szkoła życia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niekiedy demokracja nie mogłaby funkcjonować bez hipokryzji
Na szczęście dzieci nie mają równego dostępu do wiedzy 

Sprawy edukacji są tego wyraźnym przykładem. Nikt nie odważy się zakwestionować liberalno-demokratycznego dogmatu, że wszystkie dzieci powinny mieć równe szanse życiowego startu. Każdy jednak stara się jak może, aby jego dziecko miało start lepszy od innych. Swego czasu wytykano Clintonowi, że choć głosi hasła równego dostępu do edukacji, to swoje dziecko zapisał do niezwykle drogiej szkoły dla dzieci z elitarnego towarzystwa. Wyborcy przyjęli to jednak wyrozumiale: każdy ojciec robi dla swojego dziecka to samo, jeśli ma możliwość.
Staranie, aby już na starcie zapewnić potomstwu przewagę nad rówieśnikami, jest zresztą nie tylko sprawą naturalną i oczywistą. Jest też jednym z najsilniejszych motorów rozwoju cywilizacyjnego. Gdyby jakiejś społeczności kiedykolwiek udało się spełnić postulat równości szans, musiałaby się szybko rozpaść. Pozbawieni tej potężnej motywacji do zarabiania pieniędzy, jaką jest troska o potomstwo, ludzie najbardziej produktywni i w pełni sił zamiast na pracy skupialiby się wyłącznie na konsumpcji i dekadenckim wysysaniu z życia wszystkich przyjemności. Jakiż sens miałoby bycie przedsiębiorczym i pracowitym po czterdziestce, gdyby owoców tego nie można było zużyć na "ustawienie" dzieci?

Równi i równiejsi, czyli lekcja stwarzania pozorów
W praktyce kraje cywilizowane doskonale pogodziły wykluczające się nawzajem wymagania ideologii i ludzkiej natury, sposobem znanym od czasów Oktawiana Augusta: poprzez stworzenie pozorów. Pozorem równości szans jest system szkół publicznych. Popyt na szkolnictwo lepsze, które zapewnia ułatwiony start, zaspokajają natomiast szkoły prywatne. To zresztą uproszczenie, bo rzecz wcale nie w formie własności szkół. Czy to w USA, gdzie praktycznie całe szkolnictwo wyższe działa według zasad rynkowych, czy w realizującej dokładnie odwrotny model Francji, świadectwa każdej ze szkół są formalnie warte tyle samo - ale wszyscy wiedzą, że przy szukaniu posady dyplom jednej z nich otwiera wszystkie drzwi, a innej może nic nie znaczyć. Ukłonem w stronę ideologii są rozmaite systemy stypendiów lub innej pomocy mającej otworzyć drogę do elitarnej szkoły dzieciom "z ludu". Żadne stypendia nie mogą jednak zniwelować różnicy wynoszonych z domu aspiracji, a to ona właśnie określa w największym stopniu przyszłą pozycję dziecka.
Skoro tak wyglądają te sprawy od lat w krajach zachodnich, trudno byłoby się spodziewać czegokolwiek innego w Polsce. Różnica polega tylko na tym, że rodzice z Zachodu wiedzą doskonale, która szkoła ile jest warta i co może dziecku dać. Polak natomiast, kiedy zastanawia się nad wyborem dla swojego dziecka najlepszej szkoły, musi rozwiązywać równanie z samymi niewiadomymi.

Cnota wszechstronności, czyli nauka mądrego wyboru
Wolny rynek usług edukacyjnych istnieje w Polsce od niedawna i w zbyt ograniczonej formie, aby doprowadzić do stworzenia stabilnej hierarchii szkół elitarnych i tych, które tylko podtrzymują fikcję "powszechnego" wykształcenia. Polscy rodzice też jeszcze słabo sobie radzą z określeniem celów edukacji i tego, co w niej ważne.
Starają się im w tym pomóc media, tworząc co roku rozmaite rankingi szkół średnich i wyższych. Rankingi te obalają niektóre spośród popularnych wśród rodziców mitów - na przykład zarówno szkoły prywatne, jak i państwowe lokują się i wśród najlepszych, i wśród najgorszych. Z jednej strony, wieloletnia tradycja okazuje się wartością nie do pogardzenia, z drugiej - z możliwości, jakie daje wolny rynek, skorzystało także wielu edukacyjnych hochsztaplerów. Nie byłoby im zresztą tak łatwo działać, gdyby w społeczeństwie nie trzymało się mocno peerelowskie przekonanie, że szkoła to tylko formalność umożliwiająca zdobycie niezbędnego "papierka". Wielu rodzicom i uczniom (a często nawet studentom) prywatna szkoła wydaje się alternatywą wobec nauki: płacę, więc dobre stopnie się należą, gdyby syn miał tyrać, posłałbym go do państwowej!
Właściciele prywatnych szkół żerują też często na modach, które najpewniej skończą się za kilka lat. Można założyć, że znajomość języków obcych przyda się dziecku zawsze, choć nie wiadomo, czy za dwadzieścia lat bardziej potrzebny będzie niemiecki, hiszpański czy może chiński. Pęd do informatyki wydaje się już krótkowzroczny, podobnie jak problematyczny może się niedługo okazać pożytek z tak obleganych kierunków jak marketing, public relations etc.
Sytuacja na rynku pracy zmienia się dziś bowiem dosłownie z roku na rok i wielu futurologów wieszczy koniec czasów, kiedy zawód miało się na całe życie. Przyszłością wydaje się raczej zasada, stosowana już w wielu firmach, by przy każdym konkretnym zadaniu dzielić pracę w inny sposób. Zamiast specjalizacji preferowana jest wszechstronność, a uczelnie mają raczej przekazać człowiekowi podstawy wiedzy, którą uzupełni już samodzielnie wedle aktualnej potrzeby.
Historia naszego regionu zdaje się potwierdzać wyższość takiego modelu edukacji. Większość ludzi sukcesu w naszej części świata legitymuje się wykształceniem dalekim od zajęć, które przyniosły im powodzenie - humanistycznym bądź naukowym. Zamiast więc z drżeniem wertować informatory i szczegółowo planować naszemu dziecku zajęcia polekcyjne, może lepiej pozwolić mu kierować się własnymi zainteresowaniami - choćby wydawały się nam one zupełnie niepraktyczną fanaberią.


Skala ocen
Zbigniew Boniek,
selekcjoner reprezentacji narodowej w piłce nożnej
Moje dzieci same wybierały szkoły. Córka niedawno skończyła socjologię na uniwersytecie w Rzymie, a syn chodzi do tamtejszego liceum matematycznego. W porównaniu z polskimi szkołami we włoskich w większym stopniu uczy się kreatywności. Nauczyciele pracują w mniejszych grupach z uczniami, wskazują im metody rozwiązywania problemów, unikają wtłaczania do głów podręcznikowej wiedzy.
Marta Fogler,
posłanka PO
Dwoje moich dzieci ukończyło szkołę podstawową, do której, aby się dostać, trzeba zdać egzamin. Mimo tego chętnych nie brakuje. Zdarza się, że matki zgłaszają swe dzieci jeszcze przed ich urodzeniem. Ja sama zapisałam córkę, gdy byłam w czwartym miesiącu ciąży. Szkoła ta bardzo dobrze uczy języków obcych, dba o wszechstronny rozwój i przyzwyczaja do zdrowej rywalizacji.
Anja Nejman Orthodox,
wokalistka
Ze względów finansowych zrezygnowałam z wyboru szkoły prywatnej i posłałam Adasia do państwowej podstawówki. Długo szukałam szkoły, która dawałaby coś więcej niż przeciętne wykształcenie i kiepskie wychowanie. Chciałam, by dziecko nie tylko miało wiedzę, lecz było przez nauczycieli przyzwyczajane do stresów, konkurowania, było odporne na porażki. W końcu udało mi się umieścić syna w szkole o profilu sportowym.
Więcej możesz przeczytać w 35/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.