Elastyczna metryka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa ze ZBIGNIEWEM HOŁDYSEM
Roman Rogowiecki: - Wracasz na estradę po bardzo długiej przerwie. Czy przed nagraniem płyty odczuwałeś presję dawnej sławy?
Zbigniew Hołdys: - Nie miałem żadnej tremy. Zależało mi na tym, aby słuchacze polubili tę muzykę, ale nie w kategoriach komercyjnych - raczej chciałem sprawdzić, czy ja jeszcze umiem się z nimi komunikować. Moi koledzy, z którymi grałem koncert i nagrywałem płytę, byli tym zdziwieni i przerażeni. Uważali - i może słusznie - że biorą Hołdysa na plecy, a Hołdys dużo waży i jest to trudny ciężar do udźwignięcia. Tłumaczyłem, że nie mam się czego obawiać, bo po rezygnacji z rywalizacji na rynku rockowym zacząłem traktować sztukę w sposób absolutnie czysty. Byłbym w stanie powiedzieć ze sceny, że bardzo przepraszam tych, którzy czują się rozczarowani, ale ja tak gram, nie udaję kogoś innego - jeśli to się wam nie podoba, to co ja mogę na to poradzić? Szczęśliwie stało się inaczej. Poza tym nie obawiałem się złych ocen. Jeśli ktoś nie kupi obrazu malarza, to znaczy, że nie podziela jego poglądów, ale nie oznacza, że artysta nie umie malować. Gdyby ktoś chciał mnie wygwizdać, też nie bardzo bym go rozumiał. To tak, jakbyśmy gwizdali na dziewczynę, że jest brzydka, a przecież ona otrzymała urodę od natury.
- Na ile lat się czujesz?
- Mam dwie metryki. Jedną wystawia mi mój lekarz, który mówi, że jest nieźle jak na moje lata. Natomiast druga metryka, duchowa, sprawia, że łatwiej mi się komunikować z ludźmi o wiele młodszymi. Ich świat jest dla mnie o wiele bardziej fascynujący nie dlatego, że jestem stary i chcę się odmłodzić, lecz dlatego, że jest fascynujący sam w sobie. Wielu moich rówieśników pozostaje na etapie kapci i telewizora.
- A gdyby ci przyszło porównać polski show-business z czasów, gdy grałeś z grupą Perfect, z obecnym?
- Widzę tu drastyczną, powiedziałbym odświeżającą zmianę. Obecnie wiele czynników i instytucji próbuje wywierać presję na artystę, który - zwłaszcza jeżeli jest mało odporny - znosi to z trudem. Kiedyś było o wiele łatwiej - wystarczyło zanieść nagranie do radiowej Trójki i wkrótce usłyszała je cała Polska. Była jedna stacja radiowa i jeden program telewizyjny, w którym można było zagrać.
- Mówiłeś, że na dzisiejszym rynku muzycznym "zawodowcy powinni bałamucić wszystkich".
- To jest dla mnie zupełnie nowe zjawisko. Szczerze mówiąc, tamten rynek był dla mnie łatwy do opanowania i mogłem robić to w pojedynkę. Teraz po raz pierwszy zauważyłem, że moja kompetencja jest zbyt mała. Kiedy oglądam pracę dziewczyn z wytwórni płytowej, jestem oszołomiony. W czasach komunizmu mówiliśmy w kategoriach marzeń, że powinniśmy mieć menedżera, agenta, prawnika, a przecież wówczas wystarczał jeden telefon artysty i wszystko było załatwione. Bałem się, że tak się stanie i że w związku z tym runę. Bałem się, że nagram świetną płytę i nikt się o tym nie dowie.
- Ile zostało w tobie z dawnego buntownika idealisty? Przebojową melodię "Molier" ozdobiłeś tekstem, który zamyka jej dostęp do radia.
- Tekst "Moliera" nie miał z założenia powodować problemów. Wolałbym, żeby ten utwór był grany na antenie. Siłą tekstu nie są poszczególne zwroty, bo one funkcjonują na prawach ciekawostki. Siłą tekstu jest zdolność wywołania refleksji. Tam pada epitet pod adresem człowieka, który wydaje "Nie", i jego użycie podpowiedziała mi konkretna sytuacja. W kolejce do kiosku stali ludzie, którzy bluzgali w taki właśnie sposób, po czym jeden z nich kupił tę gazetę. Zrozumiałem wtedy, że ta gazeta ma wielotysięczny nakład, chociaż poniewiera społeczeństwem i wiodącą religią. Zastanowiło mnie, z jaką łatwością własnymi czynami zaprzeczamy naszym poglądom, jak wszystko z wszystkim mieszamy. Ludzie mówią, że komunizm to wcale nie był zły system. Skóra cierpnie mi na plecach, kiedy to słyszę, bo mam dobrą pamięć. Muszę więc użyć dosadnego wyrażenia, ale nie powoduje mną chęć aktywności politycznej czy wywołania szoku. Widzę pewne podobieństwo z Johnem Lennonem. On nie był politykiem, tylko głosił myśli, które mogły "wyprostować" ludzi. I do dziś jest za nie ceniony. Może to świat jest źle skonstruowany, a Lennon prawidłowo?
- Czy podobnie jak on w solowych albumach, ty też przyznajesz się do miłości, rodziny, pokazujesz romantyczną stronę swojej egzystencji?
- Moje poprzednie dokonania muzyczne były na swój sposób dokonaniami człowieka samotnego, nie obarczonego odpowiedzialnością za innych, płynącą z więzów krwi. Od kiedy pojawiła się żona, Dawid i Tytus, powstał nowy świat, który ma zupełnie inną hierarchię wartości. Show-business jest przy nim maciupeńki, jest niewiele wart.
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: