e-dżentelmen

Dodano:   /  Zmieniono: 
Internauci wykształcili własne zasady obcowania w sieci. W wirtualnym świecie grzeczność oznacza coś zupełnie innego niż w zwykłej rzeczywistości
Sieciowym dżentelmenem jest przede wszystkim osoba nie utrudniająca życia innym użytkownikom Internetu.
Słowo "netykieta" jest tłumaczeniem angielskiego neologizmu netiquette, powstałego ze zbitki dwóch słów: net - sieć oraz etiquette - etykieta, sposób bycia. Pod tym pojęciem należy rozumieć zbiór zasad postępowania, którymi powinniśmy się kierować, korzystając z usług internetowych - zaczynając od poczty elektronicznej, kończąc zaś na poprawnym sposobie budowania stron WWW.
Zasady netykiety w dużej mierze wynikają z praktyki. Istnieje w Internecie wiele miejsc zawierających mniej lub bardziej udane próby kodyfikacji przepisów sieciowego savoir-vivre'u. W zasadzie każda z sieciowych subkultur - uczestnicy grup dyskusyjnych, IRC, ICQ - wprowadza własne specyfikacje, do własnych potrzeb przykrojone modele postępowania.
- Netykieta rozpięta jest pomiędzy normami moralnymi a obyczajowymi - twierdzi Wojciech Bober, etyk, autor pracy doktorskiej zatytułowanej "Etyka komputerowa w świetle współczesnej filozofii moralnej". Można jednak w chaosie różnorakich przepisów wskazać na te punkty netykiety, które mają wymiar etyczny, a jednocześnie odnoszą się do jak największej liczby internautów.
Najwięcej zasad netykiety wiąże się z używaniem poczty elektronicznej. Do najważniejszych przykazań e-mailowej etykiety należy regularne sprawdzanie zawartości swojej skrzynki pocztowej. - Amerykańscy naukowcy, których często zdarza mi się gościć u siebie, zaraz po rozłożeniu bagaży pytają mnie o to, gdzie mogą się połączyć z Internetem - mówi profesor Tomasz Goban-Klas.
Drugą zasadą netykiety jest obowiązek odpowiadania na przysłane do nas e-maile. Powinno się odpowiadać na każdy sensowny, skierowany do nas imiennie list. W większości wypadków wystarczy nawet kilka słów odpowiedzi. Brak odzewu może być bowiem potraktowany tak samo jak niepodanie ręki na przywitanie lub odwrócenie się plecami podczas spotkania. Minęły już czasy, kiedy adres e-mailowy na wizytówce dodawał splendoru biznesmenowi. Dziś "głuchy" e-mail kojarzy się raczej z białymi skarpetkami do ciemnego garnituru.
Przy wysyłaniu e-maili zawsze należy wypełniać pole "Temat". Zasada ta wynika z praktyki. W nawale listów te, które nie będą miały wyraźnego tematu, mogą po prostu zostać zignorowane. Jeśli komuś nie chciało się nawet wpisać tematu, to dlaczego ja mam na taki niechlujny list odpowiadać? - może sobie pomyśleć mniej życzliwy internauta. Mądre wpisanie tematu, w którym w syntetyczny sposób wyjaśnimy to, co w liście najważniejsze, zwiększa prawdopodobieństwo, że otrzymamy szybką i rzeczową odpowiedź.
Internet, coraz częściej rozumiany przede wszystkim jako strony WWW, staje się już nie tylko graficzny, ale multimedialny. E-mail pozostaje jednak nadal tylko tekstowy, zwłaszcza w takich krajach jak Polska, gdzie większość użytkowników korzysta z wolnych i mało wydajnych łączy. Z poszanowaniem tekstowej formy e-maila wiąże się następny postulat, zalecający, aby formatem listów nie był HTML, lecz zwykły kod ASCII. Język HTML, w którym tworzone są strony WWW, oferuje większe możliwości: możemy do listu dołączyć tło, kilka rodzajów czcionek, ilustracje czy muzykę. Jednak wysyłając tak przygotowany list do nieznanej osoby, narażamy się na to, że nie zostanie on odebrany w takiej formie, w jakiej byśmy chcieli (z powodu ustawień lub właściwości programu pocztowego). Jeśli na dodatek adresat korzysta z modemu, za ściągnięcie takiego listu będzie musiał zapłacić więcej niż za odebranie poczty w formacie tekstowym. Problemem jest także kwestia kodowania polskich liter. Jeżeli stale korespondujemy z daną osobą i sprawdziliśmy, że preferowany przez nas system kodowania polskich liter jest widziany również po drugiej stronie, możemy śmiało używać polskich znaków diakrytycznych. Jeśli jednak wysyłamy listy do nieznanych osób, najbezpieczniej używać języka zwanego w żargonie "polskawym", a więc całkowicie wypranego z polskich znaków; łatwiej czyta się taki uproszczony tekst niż list, w którym polskie znaki diakrytyczne zostały zastąpione dziwnymi "krzaczkami". Wśród internautów krąży anegdotka o profesorze Władysławie M. Turskim, który pogniewał się, gdy ktoś przysłał mu e-mail zawierający polskie znaki.
Gdy chcemy uwiarygodnić dokument, składamy podpis. Poczta elektroniczna nie jest tu wyjątkiem; jedną z jej żelaznych reguł stanowi obowiązek umieszczania w stopce co najmniej swojego imienia i nazwiska. By pozostać w zgodzie z wymaganiami netykiety, należałoby także podać funkcję (albo miejsce pracy czy nauki), e-mail oraz alternatywny kontakt: telefon lub adres zwykłej poczty. Ale też nie możemy przeholować z długością podpisu. Autorzy opracowań sieciowej etykiety uznają najczęściej cztery wiersze za przyzwoity rozmiar stopki.
List elektroniczny pozwala w prosty sposób dołączyć do treści przekazu dodatkowe pliki: zdjęcia, rysunki, muzykę, wideo. Jest to w wielu wypadkach niezastąpiona forma przekazywania informacji, musi być jednak stosowana z umiarem ze względu na objętość plików w załączniku. Dodane zdjęcie przedłuży odbiór listu o setki procent, jako że pliki multimedialne mogą zwiększyć "wagę" listu setki i tysiące razy. Podobna zasada odnosi się do niektórych formatów tekstu tworzonych przez edytory. Ten sam dokument w formacie *.txt zajmuje sto razy mniej miejsca niż w formacie *.doc. Należy zatem przestrzegać zasady mówiącej, że duże załączniki wysyłamy tylko za zgodą lub na życzenie odbiorcy.
Istotne miejsce w netykiecie zajmuje zagadnienie przesyłania plików wykonywalnych, najczęściej o rozszerzeniu *.exe. Pliki te mogą zawierać wirusy lub też programy inicjujące niszczycielskie działania na komputerze adresata. Szalejący niedawno w wielu zakątkach świata wirus "I love you" był właśnie wykonywalnym załącznikiem do e-maila.
Ważnym punktem sieciowej etykiety jest właściwy sposób korzystania z funkcji automatyzujących wysyłanie odpowiedzi. Jeżeli chcemy szybko odpowiedzieć na odebrany e-mail, nie musimy wpisywać adresu skrzynki albo szukać w książce adresowej danych nadawcy. Wystarczy kliknąć "Odpowiedz" i już mamy przed sobą gotowy do wysłania list. W tym momencie jednak pojawia się kolejne prawo cybernetycznej etykiety: odpowiadając na list, nie powinniśmy zamieszczać treści całej korespondencji, a jedynie te fragmenty, do których chcemy się odnieść. Czy w ogóle musimy cytować? Nie musimy, lecz jest to ukłon w stronę naszego e-mailowego rozmówcy, który mógł przez ten czas zapomnieć, jaki był wątek rozmowy lub jakiego argumentu użył w dyskusji. Również do funkcji automatyzujących odnosi się przepis określający sposób przesyłania dalej odebranych listów (ang. forward, często spotyka się żargonowe "forwardowanie"). Otóż zasady netykiety zakładają, że każdy e-mail wysłany od jednej osoby do drugiej (a nie od jednej do wielu, jak w wypadku grup dyskusyjnych) jest listem prywatnym. I jako taki zasługuje na ochronę. Przed rozpowszechnieniem prywatnego listu bezwzględnie musimy uzyskać zgodę autora.
Każdy użytkownik Internetu spotkał się zapewne z e-mailami komercyjnymi, wysyłanymi do setek osób, z różnego typu "łańcuszkami szczęścia" lub innego rodzaju listami, które tak naprawdę nie są skierowane do nas, a jedynie zostały wrzucone do naszej skrzynki. Na takie listy oczywiście odpowiadać nie trzeba - jest to wyjątek od reguły. Ważniejsze jest bowiem przestrzeganie nieformalnego przepisu mówiącego, że sami nie będziemy tego rodzaju plików wysyłali, rozpowszechniali, przesyłali dalej. Ignorowanie jest najlepszą obroną przed natrętnymi spamerami, bo w ten sposób określa się osoby rozsiewające po sieci nie chciane komercyjne e-maile. Jeżeli zaś mamy możliwość, to w szczególnie uciążliwych sytuacjach należy się porozumieć z administratorem systemu, by ten w ogóle nie dopuszczał listów wychodzących z określonych kont do naszej skrzynki pocztowej.
Stosując zasady netykiety, nie tylko pokazujemy światu swoje dobre wychowanie, ale również ułatwiamy sobie życie. - Należy przestrzegać zaleceń netykiety, bo chronią nas i innych użytkowników sieci przed frustracją - twierdzi Wojciech Bober. Natomiast prof. Tomasz Goban-Klas podkreśla inny aspekt: - Najważniejszy jest czas. W Internecie nie można nikogo pobić, ale można go okraść, na przykład z coraz cenniejszego czasu. Takich zachowań powinniśmy zatem unikać: sami nikogo z czasu nie okradać i nie dawać się okradać innym. Internet jest pierwszym w historii cywilizacji powszechnym medium podporządkowanym samym użytkownikom. Trzeba przestrzegać wymogów sieciowego savoir-vivre'u chociażby po to, aby się nie narazić na środowiskową ekskomunikę.

Więcej możesz przeczytać w 21/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.