Troskliści

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fajnie jest być pesymistą. Wszyscy przytakują, wzdychają, głowami kiwają: "Oj, źle jest! Oj, źle, źle!". Czasem tak źle jest, że aż miło się robi, kiedy Piotr Ikonowicz z PPS rzuci, że niedługo większość Polaków pracę straci, a Miller przebije, że już po śmietnikach jedzenia szukają
Negatywne kampanie nie są czymś nowym w polityce. W atmosferze strachu i pozornego zagrożenia łatwiej odwrócić uwagę od własnych braków programowych. Gorzej, kiedy politycy zachłysną się narzekaniem i na tym wzdychaniu budują całe programy "wrażliwości społecznej". Programy gdzie człowiek z założenia tak bardzo cierpi, że nie sposób wymagać od niego dalszych reform czy rekonstrukcji. Można tylko troszczyć się o niego i chronić przed nadmiarem pracy ("Droga praca"), przed obcym kapitałem ("Kapitał szansy"), a z czasem i przed nim samym. Wiadomo, człowiek gdzieś głęboko w genach ukrytą ma tę żyłkę konkurencji. Sam z siebie będzie przedłużał godziny pracy, sam z siebie będzie szukał obcych inwestorów albo zagranicznych kupców na swoją ziemię. I gdyby nie troskliwa ręka polityków, zapracowałby się na śmierć i zaprzedał na trzy pokolenia wprzód. Pesymizm w naszej polityce ma przedziwną moc - im większe aspiracje polityka, tym tragiczniej jawi mu się przyszłość.
Gdzie jest granica? Do jakiego momentu negatywna kampania pomaga, wzmacnia kandydata, a kiedy zaczyna mu szkodzić i cały ten brud rzutuje na jego własny wizerunek? Tego dopiero się uczymy, ale na razie polscy politycy - pod prąd światowym trendom i nastrojom samych Polaków ("Szczęśliwy jak Polak") - twardo grają malkontentów.
Lęk przed zmianami, lęk przed ubóstwem i nade wszystko lęk przed obcymi to dziś uniwersalny instrument polityki. Nieważne, że nikt tak naprawdę nie pali się do wykupywania naszych podupadłych gospodarstw, mieszkań w rozpadających się blokach, ziemi, co leży odłogiem, czy firm, które bez zastrzyku pomysłów i zachodnich pieniędzy muszą zbankrutować. Retoryka zdaje się żyć swoim własnym życiem w posępnej wyobraźni polityków, oskarżających magiczne siły o zagrabianie rodzimego majątku i ubezwłasnowolnianie równie abstrakcyjnego polskiego kapitału. Abstrakcyjnego, bo o sukcesach polskiej przedsiębiorczości wciąż zbyt często czytamy na stronach kryminalnych ("Wielkopolska ośmiornica"). Rodzime fortuny przybierają patriotyczną formę tylko na czas wieców wyborczych. Na co dzień to one są tym agresywnym kapitałem spekulacyjnym, przed którym ostrzegają wiecznie zatroskani działacze lewicy i skrajnej prawicy. To one budują imperia z ulg podatkowych i wyłudzania zwrotu podatku VAT. To nasz rodzimy kapitał celuje w przechwytywaniu koncesji, które później w pośpiechu odsprzedaje zagranicznym inwestorom, żeby samemu nie musieć inwestować. A jeżeli ostatnio mniej jest na naszym rynku tych obcych inwestorów, to dlatego, że odstręcza ich roszczeniowa postawa związków zawodowych i wtórujących ich gorzkim żalom polityków. Astronomiczne pakiety socjalne, odprawy i coraz droższa siła robocza, utwierdzana w przekonaniu, że tak bardzo jest wykorzystywana.
Chwilami doprawdy aż rozczulające jest oburzenie naszych polityków na powolny proces integracji z Unią Europejską. Niby do czego Niemcy czy Brytyjczycy mają się spieszyć? Do finansowania roszczeń i zachowawczego stylu życia polskich rolników? ("Chłop w konserwie"). Dla polityków "wrażliwości społecznej" opieszałość Unii Europejskiej to jeszcze jeden dowód naszego uciemiężenia. Jeszcze jeden powód do trosk i pesymistycznych wyrzekań. Troskliści z nadzieją patrzą tylko w jedną stronę - w stronę zwiększania wydatków budżetowych. Gotowi są ratować tych wszystkich zaganianych i zapracowanych kredytami pod zastaw dobrobytu, którego nigdy nie osiągną.
Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.