Tusku, nie musisz, ale zaufaj Polakom

Tusku, nie musisz, ale zaufaj Polakom

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (WhiteSmoke Studio) 
Nie wiem, jakim cudem, ale naszym politykom udało się nie zauważyć dotyczącej ich fantastycznej informacji. Otóż istnieje życie po życiu. A nawet po śmierci. W każdym razie w polityce.
Według najnowszego sondażu Leszek Balcerowicz jest wśród polityków na  piątym miejscu pod względem społecznego zaufania. I jest to, rzekłbym, bliskie piąte miejsce. Jeszcze cztery punkty procentowe i będzie Balcerowicz na miejscu drugim, za Bronisławem Komorowskim. Nie, nie, Komorowskiego nie prześcignie, bo prezydentura, to instytucja najbardziej „zaufaniogenna". Zaprzeczała temu wprawdzie prezydentura poprzednia, ale była ona ze wszech miar, jak by to rzec, wyjątkowa.

Prawie połowa Polaków ufa Balcerowiczowi. Nie ufa mu mniej niż co  piąty Polak. Jeśli nie jest to cud, to co jest cudem? Czyż nie jest to  świadectwo tego, że jest życie po życiu i uznanie w polityce? Hola, hola, powie ten i ów polityk – uznanie za bezkompromisowość w polityce być może jest, ale zaznać go można dopiero, gdy się z polityki wyjdzie. A  przecież my chcemy zaznać uznania w polityce, a nie w życiu politycznie pozagrobowym. Otóż twierdzę, że uznania i satysfakcji, także tej mierzonej w dniu wyborów, stawiający społeczeństwu ambitne cele polityk może zaznać, będąc politykiem, a nie dopiero na politycznej emeryturze. W  naszych warunkach ta sugestia odnosi się w największym stopniu do  premiera Tuska.

Tusk mógłby być mężem stanu. Jeśli nim nie zostanie, to nie dlatego, że nie wierzy w siebie. Raczej dlatego, że nie wierzy w Polaków. Jak to, nie wierzę, powiedziałby pewnie premier. Czyż nie mówiłem wielokrotnie, że jesteśmy wielkim narodem? Tak, panie premierze, mówił pan to  wielokrotnie. Ale ja nie mówię o pochlebstwach, które pan nam funduje. Mówię o wielkości narodu, którą nie tylko pan deklaruje, ale którą ma  pan odwagę zweryfikować. Jak? Stawiając przed nami trudny wybór, domagając się od nas poparcia niełatwych rozwiązań, szukając w nas poparcia nie dla siebie, ale dla stawianych przez pana nam, sobie i  państwu ambitnych zadań.

Premier Tusk, mam wrażenie, zawarł z nami pewien kontrakt. On nie  będzie od nas i od siebie wymagał i będzie nas z wdziękiem głaskał. My  docenimy jego łaskawość i nagrodzimy go wsparciem, czyli poparciem. Układ działa. A premier swojej części zobowiązań naprawdę dotrzymuje. Kiedyś w jakimś tekście zarzuciłem premierowi Tuskowi brak wizji, co  potem skwapliwie mi w jakiejś publicznej wypowiedzi wypomniał. I nawet brzmiało to logicznie. Ja nie jestem od wizji, ale od codziennego ścibolenia i metodycznego zabiegania o sprawy Polaków, zdawał się mówić, jakby z wyrzutem, szef rządu.

Kilka miesięcy temu, gdy człowiekowi bliskiemu premierowi powiedziałem, że fajnie byłoby widzieć coś na kształt determinacji Tuska w wykonaniu ambitnych i niezbędnych dla Polski działań, przy czym niebacznie przywołałem postulaty Leszka Balcerowicza, ów zausznik premiera mnie zbeształ. Balcerowicz mógł deklarować straszliwie ambitne cele, bo jak górnicy i hutnicy przychodzili pod kancelarię premiera, ktoś musiał do nich wyjść, i nie był to Balcerowicz. Tak mi powiedział. Cóż, rozumiem, że głównemu księgowemu i wizjonerowi jest łatwiej niż  politykowi, który musi mieć poparcie i wygrywać wybory, by mieć moc sprawczą. Ale ja naprawdę nie apeluję do Tuska, by popełniał polityczne seppuku. Chcę tylko, by czasem, raz na jakiś czas, odwoływał się do  naszej odpowiedzialności i racjonalizmu, a nie do naszej potrzeby błogostanu i do naszej gnuśności – pogrillujcie sobie, rodacy, jest dobrze. Chciałbym, by robił to z pasją. Bo na razie prawdziwą pasję widziałem w nim, gdy walczył z dopalaczami, domagał się chemicznej kastracji pedofilów, ewentualnie rzucał gromy na demagogów z PiS. Jakież to proste!

Nie wzywam Donalda Tuska do samobójstwa. Tak, był na przykład w USA w  1984 r. taki kandydat w wyborach prezydenckich, który nazywał się Walter Mondale. W przypływie szczerości powiedział w kampanii Amerykanom, że po wyborach podniesie podatki. Zanim podniósł podatki, poniósł klęskę. Nie, o taką szczerość do premiera nie apeluję. Ale  wierzę, że gdyby z pasją wytłumaczył nam, dlaczego na przykład trzeba zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, to by na tym nie stracił. Więcej, zyskałby na tym, bo po raz pierwszy od trzech lat wyborcy dowiedzieliby się, że Tuskowi nie idzie o to, by być premierem, a nawet nie o to, by być pierwszym premierem przez dwie kadencje, ale o to, by  będąc premierem, czegoś realnego dokonać.

Nie rozumiem, dlaczego dla polityka, który na piłkarskim boisku jest napastnikiem, celem jest bycie na boisku, a nie strzelanie bramek. Dlaczego wystarcza mu gra na remis, która – wie to każdy kibic piłkarski – często kończy się porażką.

Rok temu wyraziłem wielki szacunek dla premiera za to, że zrezygnował z prezydentury, by rządzić. Dziś nie mam poczucia, że Donald Tusk wyjaśnił nam i sobie, po co chce rządzić. Jeszcze jest na to czas.