Poczta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co to jest kultura
Stanisław Tym napisał ostatnio znakomity - jak zwykle - felieton. Tym razem o kulturze ("Co to jest kultura", nr 19). Z tekstu wynika, że choć dobrze życzy mi on na objętym przed trzema tygodniami stanowisku, to nie mam wedle niego szans, bo... kultury nie ma. A ponieważ kultury nie ma, wszystkie moje działania są i będą bez sensu. Zaczepił mnie Tym dosyć ostro, więc myślę sobie, że odpowiedzieć muszę. Nie po to, by bronić swego stanowiska, lecz choćby dla zasady. O kulturze lub jej braku, o poziomach kultury można dyskutować długo, ale wydaje mi się, iż każdy - czy o tym wie, czy też nie - jakąś kulturę ma. To trochę jak u bohatera jednej ze sztuk Moliera - był zdumiony, gdy dowiedział się, że mówi prozą. Mówił nią całe życie, choć nie miał o tym pojęcia. Z kulturą jest - moim zdaniem - podobnie. Obcujemy z nią stale, często bezwiednie, choćby słuchając lub nie słuchając radia. Zacznijmy jednak od książek. Wiem, że znaczna część naszego narodu woli - wedle Tyma - kupić piwo niż książkę. Wiem, że coraz większej części wystarcza przekaz obrazkowy. Tym twierdzi, iż pomysł obniżenia cen książek (sprawa podatku VAT) nic nie da, bo zwolennik piwa zawsze wybiera piwo, po co go więc przekonywać, by kupił książkę, nawet tańszą. Argument to o tyle chybiony, że nie mam zamiaru nikogo przekonywać. Chciałbym jedynie, by dzieci owego piwosza miały szansę - jeśli będą chciały - wypożyczyć książkę w bibliotece. By taką szansę mieli wszyscy, których na kupno książki nie stać. A dotyczy to dziś poważnej części inteligencji, przeżywającej okres pauperyzacji. Chciałbym też, by ci, którzy książki kupują, mogli ich kupować więcej lub tyle samo, lecz kosztem mniejszych wyrzeczeń. Nie wiem, czy po skasowaniu podatku VAT na książki zacznie wzrastać liczba czytających. Nie wiem też, czy te 30 proc. społeczeństwa, które czyta książki, to "aż" czy "tylko" 30 proc. Jestem jednak przekonany, że każde państwo powinno popierać czytelnictwo, bo to się po prostu opłaca społecznie. Tylko tyle i aż tyle. "Czy minister kultury ma szansę prowadzić, samotnie prawie, jakąkolwiek politykę kulturalną?" - pyta Tym. Nikt, nawet dekretem sformułowanym w najkategoryczniejszym tonie, nie zmieni cyrkowego klowna w Hamleta. Ale ma szansę "robić" tę politykę pod warunkiem, że nie robi tego samotnie. Minister kultury nie jest samotny i sam niczego nie prowadzi. Nawet nie powinien tego robić. Natomiast może i powinien choć trochę pomóc tysiącom twórców, setkom tysięcy osób czynnie uczestniczącym w tworzeniu kultury i milionom jej odbiorców. I nie pieniądze są tu najważniejsze. Jeśli uda się nam w ministerstwie (a udać się musi!) opracować wreszcie sensowne przepisy broniące praw autorskich, twórcy zyskają na tym więcej niż na podniesieniu kwoty na zapomogi dla nich. Jeżeli uda się wprowadzić odpowiednie przepisy podatkowe, prywatne firmy będą bardziej skłonne sponsorować naszą kulturę. Sprawa kolejna: każde, nawet najmniejsze fundusze (a te chyba szczególnie!) można wydawać rozsądniej. Jeśli nauczymy się sensownie nimi gospodarować, osiągniemy więcej niż w sytuacji, gdyby nie było osób odpowiedzialnych za wydawanie państwowych, czyli naszych pieniędzy. Trzeba tylko chcieć pomyśleć. Nie zgadzam się też z Tymową oceną polskich polityków: "Jakże często, żeby nie powiedzieć najczęściej, dzisiejszy polityk to ktoś, kto nie ma żadnego nadrzędnego celu, żadnej wizji, żadnej potrzeby społecznego działania, wprowadzania ładu, porządku i sensu". Jeśli tak by było, nasze społeczeństwo nie różniłoby się od tego, jakie pozostawił po sobie PRL. A że się różni - wystarczy wyjrzeć przez okno. Problem polega na tym, że o politykach najlepiej pracujących media nie mówią. Reklamuje się za to tych, którzy krzyczą głośno i bez sensu. Im mniej sensu, tym więcej darmowej reklamy. Czy więcej pisano ostatnio o pozytywistycznych wysiłkach Longina Komołowskiego, czy o panu Karwowskim? Nie warto więcej o tym pisać, choć to też kwestia kultury, tym razem - politycznej, współkształtowanej przez media. Tu ukłon w stronę Tyma, który wiele na tym pszenno- buraczanym polu czyni. Na koniec o zapominaniu. Jeśli to prawda, że "kultura to jest to, co nam zostaje, gdybyśmy już wszystko zapomnieli", to myśmy, drogi Tymie - "myśmy", czyli społeczeństwo - nie zapomnieli. Niestety. Przyzwyczajeni przez lata tresury wciąż myślimy, że państwo "da", "musi", "załatwi", "ma obowiązek", "dba" etc. A ministerstwa są po to, by rozdzielały - "byle po równo" - to, co kapie z państwowej kasy. Cieszyłbym się, gdybyśmy o tym jak najszybciej zapomnieli. O tej epoce, kiedy o wszystkim za nas decydowano. Bo wtedy wreszcie nauczymy się, że to "państwo" to my, a "państwowe fundusze" to nasze podatki. A państwo nie jest po to, by za nas myśleć, wymuszać na nas cokolwiek (choćby poziom kultury), tylko po to, by nam pomagać i sprzyjać w organizowaniu sobie własnego życia i osiąganiu własnych celów. Dlatego marzy mi się takie Ministerstwo Kultury, które zamiast dzielić równo, będzie wspierało wszystkich przyczyniających się do rozwoju kultury. Resort dbający zarówno o interesy twórców, jak i odbiorców. Nie taki, który "podnosi poziom kultury", bo tego robić nie jest w stanie, ale sprzyja temu procesowi. Jeśli nie wyraziłem się jasno - starając się zrobić to zwięźle - to pomyśl, drogi Tymie: czy Adam Mickiewicz napisałby "Pana Tadeusza" lepiej, gdyby miał ministerialne stypendium? Kończąc, Tymie drogi, chciałbym Ci bardzo serdecznie podziękować za ten felieton. Świadczy on o tym, że sprawy kultury Cię obchodzą. I jeszcze jedno - w czasach wspomnianego wieszcza nie umiało czytać 80 proc. Polaków. Również dlatego, kochany Staszku, nie wypuszczaj pióra z ręki.


ANDRZEJ ZAKRZEWSKI
minister kultury i sztuki
Więcej możesz przeczytać w 21/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.