Polska szarża

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak naprawdę przebiegała operacja Samum
W prawdziwej operacji Samum (wywiezienia z Iraku agentów amerykańskiego wywiadu przez oficerów UOP) nie padł ani jeden strzał. Mało tego, osoby biorące w niej udział nie miały nawet broni. W operacjach służb specjalnych nie chodzi przecież o fajerwerki, lecz o ich upodobnienie do zwyczajnych zdarzeń. Nie zakładano, że operacja - jeśli będzie realizowana - może się nie powieść, toteż nie przygotowano nawet planu awaryjnego. Kiedy już jednak przystąpiono do działania, w centrali UOP praktycznie nikt nie wierzył, że jest możliwa. Gdy do Bagdadu dotarł oficer UOP mający nadzorować akcję, po rozpoznaniu sytuacji uznał, że nie może się ona udać.

Operacja rozpoczęła się trzy miesiące przed godziną "zero", czyli latem 1990 r., gdy do Urzędu Ochrony Państwa zwrócili się przedstawiciele Centralnej Agencji Wywiadowczej USA. Prosili o pomoc, a właściwie zorganizowanie przerzutu z Iraku swoich agentów, którym w każdej chwili groziła dekonspiracja. CIA ujawniła, że wcześniej z podobną prośbą zwróciła się do wywiadów Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, ale uznały one, że sprawa jest zbyt ryzykowna. O pomoc Amerykanie prosili nawet Rosjan. Współpraca naszych służb specjalnych była więc praktycznie ostatnią deską ratunku. Po wstępnym rozeznaniu sytuacji ówcześni szefowie MSW (Krzysztof Kozłowski) i UOP (Andrzej Milczanowski) zgodzili się wesprzeć świeżo "zaprzyjaźnioną służbę". - Taka operacja może nam bardzo pomóc - uznali. W UOP wydzielono grupę pracowników. Całe przedsięwzięcie nadzorował Henryk Jasik, ówczesny szef wywiadu. Brakowało tylko oficera, który miał koordynować akcję w Iraku, kandydaci nie wierzyli bowiem w jej powodzenie. Ostatecznie na tę misję zdecydował się (na ochotnika) ówczesny ppłk Gromosław Czempiński, zastępca szefa zarządu wywiadu ds. operacyjnych. Bardzo rzadko tak wysoki rangą oficer służb specjalnych bierze bezpośredni udział w akcjach. Zrobiono wyjątek, gdyż Czempiński miał wyjątkowe kwalifikacje, a ponadto musiała to być osoba uprawniona do podejmowania trudnych, a często także ryzykownych decyzji. Przygotowania rozpoczęto od działań logistycznych. Przede wszystkim zebrano informacje od Polaków wracających do kraju z kontraktów. Odpowiednie informacje przekazali też współpracownicy UOP ukryci w polskich firmach w Iraku oraz rezydentura wywiadu w Bagdadzie. W ten sposób powstał precyzyjny scenariusz działań. Uwzględniał on posiadane przez Polaków "dojścia" do odpowiednich irackich urzędów (by opuścić Irak, trzeba było posiadać wizę wyjazdową), rozmieszczenie posterunków na drodze ucieczki, zwyczaje strażników na poszczególnych przejściach granicznych, w tym rozeznanie, czy któryś z nich mówi po polsku. Niecałe cztery tygodnie przed godziną "zero" (termin akcji przesuwano kilka razy, a dalsze jego odwlekanie groziło zdekonspirowaniem Amerykanów) do Iraku wyruszył Gromosław Czempiński. Już po pierwszej rozmowie z rezydentem UOP w Bagdadzie zorientował się, że ułożonego w Warszawie scenariusza nie można zrealizować. Wszystko trzeba było zaczynać od początku. Pierwszy plan awaryjny odrzuciła centrala w Warszawie. Generał Czempiński przyznaje, że całkiem słusznie. W tym czasie do na- szej ambasady przerzucono - przesyłką dyplomatyczną - polskie paszporty dla Amerykanów. Nazwiska były zmyślone, chociaż rozważano też możliwość wpisania danych osób rzeczywiście pracujących wtedy w Iraku. Amerykanie znaleźli się pod opieką UOP: trzeba ich było nauczyć poprawnego wymawiania polskich nazwisk, a także kilku zwrotów z języka potocznego. Przygotowano i sprawdzono stroje, w których mieli podróżować: wyeliminowano zbyt "amerykańskie" części garderoby.


Iracka operacja Samum uwiarygodniła nasze służby specjalne i pomogła w staraniach o członkostwo w NATO

Czas uciekał, a Gromosław Czempiński nie wiedział, czy akcja dojdzie do skutku. Dziś przyznaje, że obawiał się popadnięcia w depresję. Rozwiązanie przyszło nagle: podsunęły je rozmowy z ludźmi dobrze znającymi irackie realia. Na czym polegał pomysł, wie tylko Czempiński, lecz nie zamierza o tym mówić. Podkreśla, że w tej sprawie - dla jej dobra - nie powstał żaden raport. Niektóre szczegóły realizacji znają współpracujący z nim w Iraku oficerowie oraz wywiezieni do Turcji Amerykanie. W każdym razie przedsięwzięcie miało wyglądać jak rutynowa podróż Polaków pracujących w Iraku na kontrakcie. Z drugiej strony, miało się opierać na tak ryzykownym pomyśle, żeby Irakijczykom wydawał się on całkiem nieprawdopodobny, a przez to nie budził podejrzeń. Zanim rankiem w dniu operacji sześciu Amerykanów (w towarzystwie trzech polskich "aniołów stróżów") wsiadło do dwóch samochodów osobowych, nadeszła wiadomość, która powinna co najmniej odwlec rozpoczęcie akcji. Gromosław Czempiński uznał jednak te niesprzyjające okoliczności za atut. Amerykańskich agentów ucharakteryzowano. W bagażnikach samochodów znalazły się niewielkie bagaże osobiste oraz trochę przedmiotów udających prezenty. Sytuację komplikowało to, że Amerykanie byli spięci, a dwóch wykazywało wyraźne objawy zdenerwowania. Nie pomogła wypita przed podróżą wódka - w irackim klimacie działała jak zwykła woda. Po drodze pito już tylko piwo. Nikt nie był jednak "zawiany", podczas kontroli udawano więc upojenie alkoholowe. Po wyjeździe z Bagdadu grupa nie dysponowała żadną formą łączności. "Niewypały" zagrażające powodzeniu akcji miano rozbrajać improwizując. Czempiński liczył też na łut szczęścia. Przydało się już podczas pierwszej kontroli. Pomogło też długoletnie doświadczenie nabyte w pracy wywiadowczej za granicą. Najgorsze miało się jednak zdarzyć dopiero na przejściu granicznym z Turcją. Wedle zdobytych wcześniej informacji, podczas przekraczania granicy wśród strażników nie miało być nikogo, kto znałby język polski. Okazało się, że jest inaczej. Amerykanie, przygotowani do poprawnego wymówienia polskich nazwisk oraz kilku przekleństw i zwrotów grzecznościowych, obawiali się najgorszego. Gdy strażnik zagadnął jednego z nich łamaną polszczyzną, ten zasłabł. Przez chwilę panowała dramatyczna cisza. Prawdę o tym, co działo się później zna tylko osiem osób. Jedna z wersji utrzymuje, że Czempiński po kilku sekundach wyciągnął strzykawkę i wbił w przedramię Amerykanina. Strażnikowi wyjaśnił, że omdlały mężczyzna jest cukrzykiem i właśnie przeżył insulinową zapaść (według innej wersji, omdlenie było częścią scenariusza i nie było udawane, lecz wywołane jakimś środkiem chemicznym). Wypadek nie tylko skutecznie odwrócił uwagę strażników, ale wręcz przyspieszył odprawę. Kiedy samochody minęły graniczne posterunki i znalazły się w Turcji, problemy wcale się nie skończyły. W strefie przygranicznej po tureckiej stronie ogłoszono bowiem stan podwyższonej gotowości bojowej: armia turecka przystąpiła do kolejnej ofensywy przeciwko Kurdom. Dopiero 300 km od granicy turecko-irackiej grupę przejęli agenci CIA, którzy wcześniej (na terytorium Turcji) dyskretnie ją osłaniali. Amerykanie docenili profesjonalizm polskich oficerów wywiadu, wyróżniając kilku z nich specjalnymi dyplomami zaświadczającymi działanie dla dobra Ameryki. Gromosława Czempińskiego uhonorowano wysokim odznaczeniem amerykańskim. Podkreślano pomysłowość "polskiej szarży". Wywiezieni z Iraku agenci CIA gościli potem w Polsce, zaś uczestniczący w operacji oficerowie UOP odwiedzili ich w USA. Gromosław Czempiński nie ma wątpliwości, że iracka operacja w ekspresowym tempie uwiarygodniła nasze służby specjalne i bardzo nam pomogła w staraniach o członkostwo w NATO. Pytany o sens swojego udziału w konsultacjach podczas realizacji filmu "Operacja Samum", nie zaprzecza, że dbał o to, by obraz był daleki od prawdy.

Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.