Awantura o narodowość Śląską

Awantura o narodowość Śląską

Dodano:   /  Zmieniono: 
Szymon Kozioł, działacz Ruchu Autonomii Śląska: „Chcemy możliwości samookreślenia się” Zdjęcia: Irek Dorożański 
Są Ślązakami. Tożsamość mają w sobie. I nie da się jej uregulować sądownie.

Wchorzowskim warzywniaku stoi ponadstuletnia niemiecka maszyna do mielenia maku. Jak co roku przerabia go na świąteczne makówki dla rodzin z robotniczego osiedla Batory. Tylko szef może jej używać, a Marta Tułnowska patrzy na to i – jak wiele chwil ze swojego śląskiego życia – opisuje w internecie. Potrafi spojrzeć na nie z innej perspektywy, bo jest krojcokiem, jak nazywają tu „mieszankę śląsko-polską”. Urodziła się na Pomorzu, na Śląsku wychowała. Wtopiła w śląską rodzinę matki, po polsku mówi bez akcentu i nawija też śląską godką. – Uwielbiam swoją pracę w sklepie, swoją dzielnicę. Jestem stąd i to moje miejsce. Chcę, żeby mój syn się tu wychował – mówi. Tylko z lekkim wahaniem, czy ma do tego prawo, wzięła udział w facebookowej akcji „Ujawniamy się!”. W kilka dni prawie 2 tys. osób zamieściło w internecie swoje zdjęcia z dopiskiem „Je żech Ślōnzŏkiem”. Stale ich przybywa.

Ta akcja to odpowiedź Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej na grudniowy wyrok Sądu Najwyższego, że Ślązaków nie można uznać za odrębny naród i dlatego organizacja pod tą nazwą nie powinna być zarejestrowana. Ślązacy są źli, bo jeszcze w 2011 r. podczas spisu powszechnego pozwolono im wskazać śląską narodowość. Zadeklarowało ją 847 tys. osób. Dla 376 tys. to była jedyna identyfikacja, 431 tys. czuło się i Ślązakami, i Polakami. SONŚ wzięła w obronę Kaszëbskô Jednota, czyli Stowarzyszenie Osób Narodowości Kaszubskiej. Ich język ma status regionalnego, a dyskusja o uznaniu Ślązaków w ustawie o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym trwa od lat. Według Marka Plury, posła PO, sąd, uznając stowarzyszenie Ślązaków za szkodliwe i nielegalne, potraktował je na równi z organizacjami faszystowskimi i komunistycznymi. W Katowicach były happeningi protestacyjne. Ruch Autonomii Śląska (RAŚ) zapowiada na styczeń kolejne akcje „zmieniania świata”.

Mam sąd w rzici

W tej dyskusji nie ma wersalu, ciosy są ostre. – Ślązacy powinni się wk....ć! – zareagował senator Kazimierz Kutz, reżyser m.in. filmów „Sól ziemi czarnej” i „Perła w koronie”. Szczepan Twardoch, młody śląski pisarz, rzucił: „Pier... się, Polsko”. – Wiele gorzkich słów się wylało, a wszystko to i tak nic w porównaniu z tym, w jaki sposób państwo polskie obraziło mnie, moją rodzinę, znajomych – uważa Szymon Kozioł, który zamieścił w internecie swoje zdjęcie nawiązujące do fotek amerykańskich aresztantów. Stoi na tle tablicy mierzącej wzrost, podpis: „GUILTY FOR: Twierdzi, że jest Ślązakiem”. – Trzech sędziów, z których żaden nie pochodzi ze Śląska – urodzeni w Warszawie, Częstochowie i Olsztynie – zdecydowało, że Ślązaków nie ma. Straszą Polaków Ślązakami, bo w uzasadnieniu napisali coś o autonomii, o jedności państwa polskiego i o jego dezintegracji. A przecież my chcemy tylko możliwości samookreślenia się! – tłumaczy. W produkcji są już koszulki z napisem „Jo je narodowości ślůnskij, a orzeczenie z 5 grudnia mom w rzīci!”. – Niech Polska nie udaje, że nas nie ma, bo takie praktyki nie wróżą niczego dobrego. Jeszcze parę podobnych decyzji, a na koszulkach będzie widniał cytat Szczepana Twardocha – dorzuca Kozioł. Jest działaczem RAŚ.

Śląsk różnorodny i pełen emocji

– Nie mają sukcesów, więc chcą wykazać, że orzeczenie sądu jest przeciwko Ślązakom i Śląskowi. A ja z całą mocą chcę podkreślić: nieprawda! Śląskowi szkodzi to, co mówi RAŚ czy pan Twardoch – denerwuje się Michał Wójcik przekonany, że RAŚ podgrzewa atmosferę, bo zmarnował czas, gdy był w zarządzie województwa: zamiast rozwiązywać problemy, przemalowywał krzesła stadionowe z biało-czerwonych na żółto- -niebieskie barwy Śląska. – Twardoch mnie obraził. Mnie jako Polaka – dorzuca Wójcik, prawnik, szef Izby Rzemieślniczej w Katowicach, radny wojewódzki i lider SP na Śląsku. Urodził się w Krakowie, ale też się czuje Ślązakiem. Ma matkę Ślązaczkę. Nie uznaje jednak istnienia narodu śląskiego. Uważa, że sąd, wyrokując, nie miał wyjścia: żeby być mniejszością narodową, wedle prawa trzeba m.in. się utożsamiać z narodem zorganizowanym we własne państwo, a takowego Śląsk nie ma.

Osoby myślące jak on też założyły na Facebooku wydarzenie „Jestem Ślązakiem narodowości polskiej!”. Na razie ma ponad stu uczestników. W mediach i internecie toczą się ostre spory. Pojawia się agresja, zwłaszcza gdy dyskusja schodzi na historię. Jedni piszą o represyjnym traktowaniu Śląska przez Polskę i manifestują pogardę dla Warszawy „dorabiającej się na ich garbach”. Drudzy zarzucają im proniemieckie dążenia i przypominają powstania śląskie. Stron jest wiele, bo Śląsk jest różnorodny i pełen emocji. Potrafią się poróżnić mieszkańcy zaboru austriackiego i pruskiego. Śląska Górnego, Cieszyńskiego i Opolskiego. Jedni piszą „Je żech Ślōnzŏkiem”, inni „Je żech Ślonzokiym”, kolejni „Jestem narodowości śląskiej”, a niektórzy po niemiecku „Oberschlesen”. To też nie wszystkim się podoba: „Ślonzoki to Słowianie, a niy germańcy. Jak ta autonomia mo polegać na tym, że spod skrzideł Polski momy przynść pod skrzidła nimieckie, to jo mom ta autonomia w rzici i czuja się łocyganiony! Przez wos bydymy zawsze postrzegani jak »ukryto opcja nimiecko«!”.

Obserwuje to Bronisław Wątroba z Rudy Śląskiej, fraszkopisarz i animator kultury. Ma rodzinę w Niemczech, a jeden z jego dziadków, który przyjechał na Śląsk z Wielkopolski, wojnę odsłużył w Kriegsmarine, był śląskim powstańcem i zginął w kopalni w 1935 r. Dlatego Wątroba lepiej widzi „śląskie nacjonalizmy”. Internet uznaje za forum antyśląskich hejterów.

W sieci są zbierane historyczne materiały, w których pada określenie „śląski naród”. Niektórzy przekonują, że śląskie słowo „nŏród” nie znaczy tego samego co polskie „naród”, tylko mówi: „lud”, „ludność”. Spierają się, czy śląski to gwara, czy język. – Przez każde wejście w te tematy stwarza się sobie wrogów – przyznaje Damian Fierla, historyk z Tychów, autor książki „Śląsk 1939” i działacz PiS. Jego książka nie spodobała się ani RAŚ, ani przeciwnikom Ruchu. – Dla jednych byłem nacjonalista i faszysta, a dla innych – śląski rozłamowiec. A przedstawiłem tylko fakty. Wszystkim się nie dogodzi – śmieje się. I podkreśla, że mimo dyskusji medialnej w śląskich domach wcale nie wrze: – Zawsze w takich sprawach są emocje, nie ma się co dziwić, ale na ulicach się ich nie widzi. To sprawa marginalna, ludzie myślą bardziej o pracy, kłopotach, spłatach kredytów.

Polak Ślązaka nie zrozumie

W warzywniaku Marta rozmawia z wieloma Ślązakami i też widzi, że wyrok SN ich nie zajmuje. Ale z innego powodu: – To nie jest pierwszy raz, więc się przyzwyczaili. Od lat pokutuje przeświadczenie, że Polak Ślązaka nie rozumie, uważa za gorszego, głupszego. Wyrok sądu to dla nich ciekawostka, która nic nie zmieni. Przeca on jest Ślązok i chyba wie, kim jest. Wysoki sąd może mu naskoczyć. Zamiast ostro walczyć, Ślązacy wolą wprowadzać śląskość do codzienności. Coraz popularniejsza jest śląska mowa. – Kiedyś, jak się godało, to był wstyd. W tej chwili jest modne. Na sklepach są nalepki z napisami: „Godomy po ślonsku”. Urzędy są dwujęzyczne. Widać, że naród śląski jest – cieszy się Marta. Kiedy się starała o pracę, miała duży plus właśnie za to, że potrafi godać. Ludzie chętniej kupują od dziołchy, co ich zrozumie. – Zwykli ludzie nie potrzebują niczego więcej, chcą iść do urzędu i się nie stresować, jak to powiedzieć po polsku. Bo są tacy, dla których polszczyzna literacka jest poza zasięgiem. Ludzie nie chcą odłączania się od Polski, zmiany granic, chcą być po prostu sobą – mówi Marta. W akcji „Godomy po ślonsku” fundacja Silesia oraz Towarzystwo Kultywowania i Promowania Śląskiej Mowy „Pro Loquela Silesiana” w ciągu pół roku rozdały 15 tys. naklejek. Są m.in. w urzędach miejskich i gminnych, w szkołach, szpitalach, probostwach, restauracjach. Chorzowski urząd ma nawet windę, która gwarą objaśnia: „Jadymy na wirch. Sztok czworty: rzecznik konsumenta, geodezja i sprawy hasioków. Terozki jadymy na dół. Som my na dole. Idzie wylyź na plac”.

Bingo Airways, czarterowa linia lotnicza z bazą w Pyrzowicach, wprowadziły śląski w samolotach jako trzeci język po polskim i angielskim. Podają w nim instrukcję bezpieczeństwa: „Nasze gryfne frele pokożom wom, jak łobsługiwać te klamory we fligrze”. Śląskie słowa i ich tłumaczenia umieszczono na ścianach handlowej Galerii Katowickiej: ancug – garnitur, szlips – krawat, bajtlik – portfel. Na stronach poświęconych godce internauci bawią się tłumaczeniem tytułów, np. „Quo vadis” na „Kaj leziesz”. Uniwersytet Śląski za rok chce uruchomić interdyscyplinarne studia śląskie poświęcone gwarze, kulturze, obyczajom.

Bronisław Wątroba opracowuje legendy w mowie śląskiej. Uruchomił Akademię Bajki Śląskiej, wzorem kaszubskiej. Przeprowadził dwie lekcje o utopcach (wodnikach), trzecia w styczniu. Fraszkopisarz uważa, że w przyjętej w 2005 r. ustawie o mniejszościach narodowych, etnicznych i językowych ze Ślązaków świadomie zakpiono. Poniżono ich, nie uwzględniając wcale. Radykalnie zmieniło to jego poglądy: w spisie z 2002 r. określił się jako Polak posługujący się również językiem śląskim, w 2011 r. już jednoznacznie jako Ślązak. – III RP stara się okradać Ślązaków z ich etniczności – uważa. Działa w Związku Górnośląskim, w Pro Loquela Silesiana, nawołuje do referendum, które określi status prawny „polskiego Śląska”. – Wierzę, że Polska zrozumie, iż nie jest państwem homogenicznym, i w tym, czego się dzisiaj tak obawia, znajdzie siłę do rozwoju – stwierdza.

Co ja tu robia?

– Chciałbym, żeby pielęgnowano gwarę, jeśli komuś się uda skodyfikować język śląski. Prof. Jan Miodek, też Ślązak z Tarnowskich Gór, sądzi, że to by zajęło ze 150 lat, ale być może się da? – dywaguje Wójcik. Chęć uznania narodowości odbiera jako dążenie do utworzenia własnego państwa, woli więc uznanie Ślązaków za grupę etniczną. Przyznaje: mają prawo czuć się gorsi niż Kaszubi i marginalizowani, bo zamykane są kopalnie, region się wyludnia (wyjechało ponad 170 tys. ludzi), nikt już nie mówi o śląskiej potędze. Ale uważa, że nic radykalnego dziać się nie będzie, bo ludzie widzą, że narodowość czy autonomia są wykorzystywane politycznie. W tym roku będą wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego.

– RAŚ integruje wszystkich ludzi na Śląsku bez względu na pochodzenie i nie wykorzystuje sytuacji do politycznej burdy – przekonuje Szymon Kozioł. Mimo to Marta faktycznie się obawia politycznych kontekstów: – Dlatego do końca się w tę akcję nie wbijam. Rozumiem racje RAŚ, ale przesadzają w hasłach. Czasem to jest dla nas zły PR. Oboje opowiadają o poczuciu odrębności. Gdy w 1935 r. pradziadek Szymona oświadczył się jego prababce, pierwsze pytanie rodziny brzmiało: „Czy on jest nasz?”. Nie jakie ma obywatelstwo, tylko czy jest Ślązakiem. – My nie som Niymcy, nie som my Poloki, my som Ślonzoki! – zaznacza chłopak.

Tak samo odpowiadali pradziadkowie Marty pytani, kim są. I dla takich ludzi jej zdaniem narodowość trzeba uszanować. Nie dla niej, bo ona najpierw się czuje Polką, potem Ślązaczką. Opowiada o ciotce, która mieszkała w Polsce, a do toalety chodziła do Niemiec, bo przez jej podwórko przebiegała granica. O dziadku ze Śląska Opolskiego, w czasie II wojny wcielonym do Wehrmachtu, co podczas wędrówki frontowej zmienił mundur i wrócił do Polski z Armią Andersa. O prababci Niemce i pradziadku Polaku, który zginął w Auschwitz. Marta: – Nie chcę się rozdzierać między polskością a śląskością. Ślązacy odróżniają ten milion szarości, bo losy ich rodzin nie są proste, czarno-białe. Wojenki są u góry, a ludzie na dole sobie żyją i się śmieją: skoro mnie nie ma, to co ja tu robia?! 

Tekst ukazał się w numerze 2 /2014 tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a