Szansa na uwolnienie Polki

Szansa na uwolnienie Polki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Być może uda się uwolnić porwaną w czwartek w Iraku Polkę - powiedział dowódca Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku gen. Andrzej Ekiert.
Generał ujawnił, że w sprawie trwają "intensywne prace operacyjne"; nie ujawnił jednak ich szczegółów.

Według Ekierta, dywizja ma "wszystko co potrzeba dla wyjaśnienia m.in. i tej sprawy". Spytany, czy w działania zaangażowane są Wojskowe Służby Informacyjne, dowódca dywizji odparł, że "to są tylko spekulacje".

Nie odpowiedział na pytanie, czy doszło do koordynacji działań dywizji z jednostką GROM. Obecność żołnierzy GROM w Iraku otacza tajemnica. Wiadomo, że nie wchodzą oni formalnie do struktur dywizji. W czerwcu tego roku, gdy z rąk porywaczy odbito porwanych w  Iraku Polaka Jerzego Kosa i trzech Włochów, polskie media przebąkiwały o udziale w tej akcji komandosów GROMu. Jerzy Kos twierdził jednak, że uwalniali go Amerykanie.

"Serdecznie apeluję do mediów o mniej spekulacji na ten temat, a  być może uda się doprowadzić do szczęśliwego końca ten problem" -  oświadczył gen. Ekiert.

Ujawnił też, że rozmawiał już z ambasadorem Polski w Bagdadzie Ryszardem Krystosikiem na temat ewentualnej pomocy wojska dla  Polek, które chciałyby wyjechać z Iraku (o co apelował szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz). "Zobaczymy, ile Polek odpowie na apel (...) i wtedy zostanie przygotowany jakiś plan, w którym zabezpieczymy te kobiety, jeśli będą tego chciały" - dodał generał. Na razie 4 kobiety zgłosiły chęć wyjazdu z Iraku.

Katarska stacja Al-Dżazira nadała w czwartek nagranie wideo pokazujące starszą kobietę, która siedzi między dwoma terrorystami. Jeden z nich mierzy w jej głowę z pistoletu. W tle widać czarny sztandar z nazwą grupy: Brygady Salafickie Abu Bakra As-Siddika. Kobieta coś mówiła, ale jej głosu nie było słychać. Jednak według Al-Dżaziry, wezwała ona, by polscy żołnierze opuścili Irak. Zaapelowała też do władz amerykańskich i irackich o  uwolnienie wszystkich kobiet z więzienia Abu Ghraib. Wiadomo, że  kobieta ma na imię Teresa i przebywa w Iraku od 30 lat.

Według "Gazety Wyborczej" jej nazwisko brzmi: Borcz. "Według naszych informacji mężem polskiej zakładniczki jest Irakijczyk o nazwisku Chalifa, który przez kilka lat mieszkał w Krakowie. W latach 90. studiował i pracował w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Do 1998 r. uczył też języka arabskiego krakowskich orientalistów" - podaje "GW". "Był naukowcem i nie tylko. Mówiło się, że ma wiele +prac+. Także w wywiadzie" - opowiada gazecie jeden z jego dawnych znajomych z Krakowa. Według dziennika, Irakijczyk często bywał w Polsce tuż przed obaleniem Saddama Husajna. "Nie ukrywał niezadowolenia z  tego, że Amerykanie planują inwazję na Irak. Bał się chyba tam wracać" - mówi znajomy Irakijczyka. Jak pisze gazeta, nie wiadomo, gdzie Chalifa jest teraz.

"Porwanie Polki można tłumaczyć na dwa sposoby. Gdyby informacje o współpracy Polki i jej męża z irackim wywiadem się sprawdziły, to porwanie można by uznać za zemstę terrorystów - islamistów. Dziś walczą oni w Iraku z wojskami koalicji i jednocześnie dokonują porachunków z ludźmi dawnego systemu. Być może chcieli nawet upiec dwie pieczenie na jednym ogniu" - czytamy w dzienniku.

"Jednak - to wersja druga - Brygady Salafickie są raczej kojarzone z niedobitkami po armii i służbach specjalnych Saddama. Wówczas jej porwanie ma być skierowane przeciw Polsce, koalicji w  Iraku i USA. Zwłaszcza, że według informatora +Gazety Wyborczej+ po obaleniu Saddama Husajna Teresa Borcz była zatrudniona przez Halliburtona, firmę obsługującą amerykańską armię w Iraku. Także al Dżazira podała informację o współpracy Borcz z wojskami USA" -  informuje gazeta. "Jeśli rzeczywiście pracowała dla wojsk USA, to  w akcji porywaczy mogło chodzić głównie o uwolnienie irackich kobiet z więzień" - uważa prof. Marek Dziekan, arabista z  Uniwersytetu Łódzkiego.

Gazeta twierdzi jednak, że według jej źródeł, porywaczom prawdopodobnie chodzi jednak po prostu o pieniądze. "Nie ma żadnych przesłanek, że chodzi tu o motyw polityczny" - usłyszała gazeta "z doskonale poinformowanych źródeł". "Na razie chodzi wyłącznie o pieniądze, choć z czasem może to się zmienić, jeśli porywacze przekażą ofiarę innej grupie" - mówił rozmówca dziennika.

em, pap