18 maja 2007

18 maja 2007

Dodano:   /  Zmieniono: 
Powiedziałem to w TOK FM. Trochę długie jak na blog, ale co tam... Mili Państwo, w Cannes mamy czerwony dywan po raz 60. A że dziś jest to żerowisko sensacji, to my sobie bieżący Cannes odpuszczamy. Za to dwa słowa o tym, skąd się ten Cannes wziął. Żebyśmy mieli podkład. Festiwal Filmowy w Cannes to  jeden z ostatnich bastionów kulturalnej Europy. Przed zalewem amerykanizmu broni jej już 60 lat. Od początku miał być odtrutka na Amerykę. Bo Hollywood od lat 30 spychał film starego kontynentu na margines. Bracia Marx, siedmioletnia Shirley Temple, Fred Astaire, Królewna Śnieżka z filmu Disneya – to byli bohaterowie, których podziwiał świat. Tymczasem Europa miała do pokazania monumentalne kicze dokumentalne Leni Riefenstahl z hitlerowskich zjazdów partyjnych. A najgorsze miało dopiero nadejść – na grudzień 1939 roku Ameryka zapowiadała premierę romansu, jakiego świat nie widział: „Przeminęło z wiatrem”. Włosi ratowali się jak mogli – od 1932 roku przyznawali swe nagrody na Festiwalu w Wenecji, a Mussolini od 1935 roku przyznawał nawet filmowcom własny puchar. Francja za wszelką cenę chciała nadążać. Apetyt na własną nagrodę filmową podostrzyła paryska Wystawa Światowa w 1937. Wówczas to trochę dla żartu Ministerstwo Rolnictwa (!) zorganizowało własny konkurs filmowy. Impreza ściągnęła tłumy. Nic dziwnego – na świecie trwało szaleństwo filmu dźwiękowego. W Europie co roku aparaturę dźwiękową instalowano w kolejnych 500 kinach. Więc rząd francuski wyłożył 2 miliony franków i wskazał – Cannes. 31 sierpnia 1939 roku w tym luksusowym kurorcie śródziemnomorskim festiwal filmowy zapięty był na ostatni guzik. Miał ruszyć 1 września 1939 roku, a zaplanowano go na trzy tygodnie. Ale już pierwszego poranka, kiedy radio podało o najeździe Hitlera na Polskę, dyrekcja odwołała imprezę. Na siedem lat. Bo wojna nie zmniejszyła bynajmniej francuskich ambicji, by być pierwszym imperium filmowym Europy. Idea spodobała się zwłaszcza prezydentowi Charlesowi de Gaulle’owi, który dał osobisty patronat. A filmowcom zapowiedział: wasze filmy nie bardzo mnie obchodzą, macie na francuskie wybrzeże ściągnąć najbogatszych turystów świata. I to na wiosnę, kiedy sezon rusza, a nie jesienią. I nie tylko przeglądać filmy, ale i dawać nagrody, o których ma słyszeć cały świat. „Złota Palma”? Trochę kiczowate, ale nie szkodzi. Festiwal też może być kiczowaty – przyciągnie więcej ludzi. Dyrektywa prezydenta de Gaulle’a została wykonana z naddatkiem. Na Festiwal składał się rząd na równi z firmami turystycznymi, sieciami hotelowymi i gastronomicznymi. To były najlepiej wydane pieniądze na reklamę Lazurowego Wybrzeża. Zwłaszcza, że Cannes ściągało garstkę ludzi filmu, ale za to setki tysięcy turystów, którzy marzyli o tym, by się otrzeć o gwiazdy. A gwiazdy zrobią wszystko, by zyskać publiczność – najchętniej skandal. Przypomnijmy najsłynniejszy. W 1953 roku starletka nazwiskiem Brigitte Bardot rozebrała się już w kilku filmach na drugim planie, ale ciągle była tylko seksowną statystką. Dyrekcja Cannes zaprosiła ja – jak dziesiątki młodych aktorek na trzy dni. Brigitte jednak była zdeterminowana zrobić karierę: fotoreporterom pozowała w najbardziej dwuznacznych pozach, jakich tylko sobie zażyczyli. Wszystko mało! Nie zauważył jej nikt z reżyserów i producentów, więc spakowała walizki. I wtedy zjawiła się u niej delegacja fotoreporterów z prośbą, by została na festiwalu: zrobili zrzutkę i opłaca jej pokój. I więcej chyłkiem wprowadzili ją na główny bankiet Festiwalu (nie miała zaproszenia). I kiedy ówczesne bożyszcze, aktor Gary Cooper, stanął w reflektorach na jednym końcu statku, gdzie balowano, fotoreporterzy wypchnęli Brigitte Bardot z drugiej strony. Tu wielki gwiazdor, a tu niemal striptizerka Wybuchł skandal, ale o to właśnie chodziło. A Brigitte Bardot i tak odegrała się na Festiwalu. W cztery lata później była już megagwiazdą kina światowego. Organizatorzy Festiwalu w 1957 błagali ja na kolanach, by raczyła zaszczycić galę, ale odmówiła. Mało tego. Zjechała do pobliskiej Nicei i wydała własne przyjęcie dla gwiazd filmowych – dokładnie w porze, gdy w Cannes miał się odbyć główny bankiet. Wszystkie gwiazdy stawiły się u niej, a feta na Festiwalu zgromadziła kilku podrzędnych aktorów, gromadkę dziennikarzy i trwała zaledwie półtorej godziny. Cannes działało jednak nie tylko jak trampolina dla drugorzędnych aktorów. Festiwal lansował też zjawiska, które miały się okazać przełomowe. W 1959 roku Palmę za reżyserię przyznano tam filmowemu łobuzowi, Francisowi Truffautowi. Ten przygotowanie filmowe miał mizerne, ale odkrył, że kamera ustawiona w ciasnym, brudnym mieszkanku, może pokazać więcej prawdy o współczesnym życiu Francuzów niż superprodukcja z udziałem gwiazd. Tak powstał słynny film „Czterysta batów” i tak narodziła się francuska „nowa fala”. Polskie kino przez następnych 20 lat nie robiło nic innego, tylko wzorowało się ta tym jednym filmie. Niestety… A weźmy rok 1966. Palmę za reżyserię wywozi z Cannes Calude Lelouch, autor melodramatu „Mężczyzna i kobieta” – zaczyna się światowe szaleństwo na punkcie kameralnych dramatów miłosnych. A melodię z tego filmu do dziś potrafi zanucić nawet dziecko. I najciekawsze – drugim nagrodzonym reżyserem był radziecki twórca, dziś całkiem zapomniany, Siergiej Jutkiewicz, którego jurorzy nagrodzili za wiekopomny obraz „Lenin w Polsce”. W ten sposób na kanneńskie ekrany trafili tacy polscy aktorzy jak Jarema Stępowski czy Tadeusz Fijewski. W polskiej wersji językowej głosu użyczał Leninowi – przypominam nawiasem – sam Tadeusz Łomnicki. Takie kwiatki też się w werdyktach zdarzały. I nasze polskie „złote strzały” w Cannes. Były trzy. W 1961 roku w Cannes Nagrodę Specjalną Jury dostał Jerzy Kawalerowicz za „Matkę Joannę od Aniołów”. W Polsce episkopat pomstował na film i dopiero ta nagroda poskromiła nagonkę na film. I dzięki niej obraz trafił na ekrany całego świata. Drugi taki sukces przyszedł w 20 lat później. W 1981 roku Złotą Palmę dostał „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy. Film nie był wybitny: powtarzała schemat z „Człowieka z marmuru”, ale pomogła mu światowa koniunktura na Polskę. I wreszcie rok 1988. Kieślowski pokazał w Cannes „Krótki film o zabijaniu” Część widowni nie wytrzymała szoku, wyszła z projekcji. Ale ci którzy zostali, przyjęli film owacją na stojąco. A dystrybutorzy z całego świata od razu ustawili się kolejce przy polskim stoisku po zakup dzieła. Co roku na świecie odbywa się 200 ważniejszych festiwali filmowych. Ale Cannes ciągle wymieniany jest jako najważniejszy z nich. Zaraz po rozdaniu Oscarów. Ale to już trudno.