Unia Europejska w końcu wykazała się elastycznością. To bardzo dobrze, bo wobec wschodu do tej pory Bruksela stosowała zwyczajowy opór, zasłaniając się nogami i rękoma przed podejmowaniem jakichkolwiek decyzji. I choć białoruscy opozycjoniści mają prawo się oburzać, że audycje nie będą nadawane w języku białoruskim, punkty są po stronie UE. Na razie ważne jest, by audycje rzeczywiście ruszyły.
Dla nas decyzja Unii ma także inny wymiar. Bruksela do tej pory milczała w sporze rosyjsko-polskim i polsko-białoruskim. Spór ten charakteryzował się niesamowitą synergią. Całość była tak przygotowana, by maksymalnie sprowokować Warszawę. Aby wyjść temu naprzeciw strona polska potrzebowała pomocy Unii, a ta jak zwykle w nieoficjalnych oświadczenia przejawiała swoje "zaniepokojenie". Zero konkretów. Teraz, mimo braków poparcia politycznego jest jakiś namacalny dowód, że polityka wschodnia UE jednak jest. Brakuje jednak zdecydowania, jakie ma chociażby Daniel Fried, dyrektor ds. Europy w Departamencie Stanu USA.
Być może już w czasie dożynek Białorusini będą mogli posłuchać jakimi to cennymi i będącymi już w zaniku cechami demokratycznymi charakteryzuje się prezydent Łukaszenka. Być może, bo przecież wcale to niepewne. Białoruski dyktator zrobi wszystko, by nie dopuścić, by radia z Europy mogło u niego nadawać. Choć Łukaszenka nie ma zdecydowanie charyzmy Castro ma podobne pomysły. Być może na Białorusi będzie można słuchać tylko wiszących na ścianie szczekaczek.
Grzegorz Sadowski