Dwaj górnicy z "Zofiówki" nie żyją (aktl.)

Dwaj górnicy z "Zofiówki" nie żyją (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Trzech górników z kopalni "Zofiówka" w Jastrzębiu Zdroju zostało przysypanych, po tym, gdy pod ziemią doszło do wyrzutu metanu i skał. Po czterech godzinach ratownicy odnaleźli ciało nieżyjącego górnika, ponad sześć godzin później dotarli do następnego. Również nie żył.
Do godziny 21.00 zastępom ratowniczym nie udało się zlokalizować trzeciego przysypanego pracownika. Jego szanse na  przeżycie eksperci oceniają jako niewielkie, ale - jak mówią ratownicy - dopóki trwa akcja, jest nadzieja, że ich kolega żyje.

Zmarli górnicy to 12. i 13. śmiertelna ofiara wypadków w  kopalniach węgla kamiennego w tym roku. Mieli 43 i 41 lat. Byli doświadczonymi pracownikami, od lat związanymi z kopalnią.

Według Wyższego Urzędu Górniczego (WUG), do wypadku doszło o  godzinie 8.43 w drążonym kombajnem chodniku transportowym poniżej 900 metrów pod ziemią. W sumie, według WUG - w zagrożonym rejonie było 96 pracowników, w tym pięć osób dozoru. Blisko strefy wyrzutu było ponad 30 osób, a bezpośrednio w jego rejonie - pięciu górników i sztygar. Trzej zostali zasypani, pozostałym udało się uciec. Dwaj górnicy trafili na obserwację do szpitala; jeden z  nich zostanie w nim - ma uraz kręgosłupa.

Według wspierających akcję ratowniczą ekspertów, w wyniku wyrzutu metanu, wyrobisko przysypało ok. 200 ton drobnych kawałków węgla i skał, na długości około 30 metrów. Czujniki wskazały zwiększone stężenie metanu, nie doszło jednak do wybuchu ani zapalenia tego gazu. Rozpoczęto przewietrzanie wyrobiska rurociągiem podłączonym do wentylatora oraz podjęto próby dotarcia do zaginionych.

Po około czterech godzinach akcji, prowadzonej w bardzo trudnych warunkach przez osiem zmieniających się zastępów ratowniczych, ratownicy dojrzeli w rumowisku węgla i kamieni fragment głowy i włosy jednego z zaginionych. Krótko potem okazało się, że nie żyje; prawdopodobnie udusił się. Godzinę później udało się zlokalizować drugiego przysypanego górnika, jednak dotarcie do  niego zabrało ratownikom kolejne ponad pięć godzin.

Rzecznik kopalni, inż. Aleksander Kocjan, powiedział, że  ratownicy ustalili położenie drugiego górnika dzięki sygnałom z  nadajnika umieszczonego w lampce zaginionego. Taki nadajnik miał ze sobą każdy pracujący w tym rejonie górnik. Dotychczas nie  ustalono miejsca, gdzie może być trzeci pracownik. Trudno ocenić, jak długo może jeszcze potrwać akcja.

Aby dostać się do ostatniego poszkodowanego, ratownicy muszą przedostać się przez rumowisko. Akcję utrudnia usypujący się miał węglowy i wysoka temperatura; ratownicy pracują w aparatach tlenowych. "Ta akcja jest niezwykle trudna. Przebieranie tego, co  zasypało wyrobisko po wyrzucie, jest o wiele gorsze od  przebierania zawału skalnego. To bardzo drobne fragmenty, miał węglowy, który +leje się+ na ratowników jak woda" - powiedział PAP jeden z uczestników akcji.

"Jest bardzo ciężko, wszystko jest zasypane do samego stropu, sam miał. Oni nie mieli żadnych szans. Cały czas odkopujemy ten miał, ale stale się osypuje. Okładamy go deskami, aby jak najszybciej iść dalej, byle do przodu" - tak relacjonował przebieg akcji ratownik Krzysztof Gil w rozmowie z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem, który po południu odwiedził kopalnię, aby na  miejscu zapoznać się z postępami akcji.

Premier ocenił akcję jako sprawną i skuteczną. Złożył kondolencje rodzinie ofiary i zadeklarował pomoc. "Zapewnimy odpowiednią pomoc rodzinie, możliwa jest renta dla dzieci. Jeśli zajdzie potrzeba, można też wzmocnić pomoc finansową na zakup sprzętu ratowniczego dla kopalni" - powiedział premier. Pomoc zadeklarowały też władze Jastrzębia Zdroju.

Inż. Kocjan powiedział, że wszyscy pracujący w tym rejonie górnicy mieli ze sobą aparaty ucieczkowe, umożliwiające przeżycie w atmosferze niezdatnej do oddychania. Dwaj górnicy, którzy zginęli, nie zdążyli ich użyć. Eksperci oceniają, że także trzeci pracownik miał niewielkie szanse, aby założyć aparat.

W akcji ratowniczej uczestniczą kopalniane zastępy ratowników, a także zastępy Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego oraz  Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wodzisławiu Śląskim. Prezes Wyższego Urzędu Górniczego Wojciech Bradecki zapowiedział powołanie komisji, która ustali przyczyny i okoliczności zdarzenia oraz opracuje wnioski, mające pomóc w zapobieganiu podobnym tragediom w przyszłości.

Po wypadku przed kopalnią "Zofiówka" pojawili się przedstawiciele rodzin górników. Wychodzący z zakładu górnicy, którzy byli w pobliżu zagrożonego rejonu, mówili reporterom, że  poczuli silny podmuch. Jeden z ewakuowanych, Damian Konopa, ocenił, że opuszczanie tego rejonu przebiegało spokojnie. Jak mówił, górnicy starali się nie okazywać strachu, jednak tragedia wywołała u wielu z nich szok i po raz kolejny uświadomiła, jak niebezpieczna jest górnicza praca. Przed bramą kopalni zapłonął znicz, potem następne.

Wyrzut metanu i skał to naturalne zjawisko w górnictwie, niegdyś występujące często w zlikwidowanym zagłębiu wałbrzyskim, na Śląsku znacznie rzadziej. Polega na wyzwoleniu się energii metanu uwięzionego w węglu i otaczających go skałach; może to  powodować wyrzuty wielu ton bardzo rozdrobnionego węgla i skał.

Według wieloletniego dyrektora Kopalni Doświadczalnej Barbara, prof. Pawła Krzystolika, w ciągu minionych ponad 30 lat w  kopalniach jastrzębskich jest to trzeci podobny przypadek wyrzutu metanu i skał. Według profesora, podobne zjawiska da się przewidzieć, a metody zabezpieczania wyrobisk przed wyrzutami regulują specjalne przepisy.

Rzecznik kopalni powiedział PAP, że w zakładzie prowadzono badania pokładów węgla pod kątem podatności na takie zjawiska; pokład, gdzie doszło do wyrzutu metanu i skał, zakwalifikowany został jako "niepodatny", mimo iż w całej kopalni obowiązuje najwyższy, czwarty stopień zagrożenia metanowego.

ks, ss, pap