Globalna waluta?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Futurystyczne wizje rozwoju światowej gospodarki trzeba zawsze traktować bardzo ostrożnie. Z drugiej jednak strony, są to rozważania, które prowokują do myślenia. Przypatrzmy się problemowi waluty, której będziemy używać w Polsce za ćwierć wieku. Złoty? Euro? Globo?
No cóż, zgodnie ze wszelkimi znakami na niebie i ziemi powinno to być euro. Przystępując do Unii Europejskiej, zobowiązaliśmy się jednocześnie wejść do unii walutowej wiążącej kraje wspólnoty, czyli wprowadzić w Polsce wspólną walutę. Jest to obowiązek wszystkich krajów Unii, z wyjątkiem Danii i Wielkiej Brytanii, które jako jedyne wywalczyły sobie prawo, by dopiero w przyszłości zdecydować, czy chcą przystąpić do strefy euro, czy też nie. Oczywiście wszyscy wiemy, że z jednej strony jest to nasze zobowiązanie, a z drugiej - zadanie trudne do wykonania. Teoretycznie można sobie wyobrazić sytuację, że nasz kraj przez najbliższe 25 lat nie będzie w stanie wypełnić kryteriów uczestnictwa w strefie euro (kryteriów Maastricht), a zatem wciąż będziemy używać złotego. Można też sobie wyobrazić sytuację, że podobnie jak Szwedzi spełniamy wszystkie kryteria, a jednocześnie rząd nie może uzyskać zgody społeczeństwa na wysłanie do Brukseli formalnego wniosku o przyjęcie do strefy euro. Wydaje się jednak, że jest to scenariusz bardzo mało prawdopodobny. Dziś możemy jeszcze się wahać, ale kiedy tylko wspólną walutę wprowadzą nasi sąsiedzi - a w wypadku krajów bałtyckich i Słowenii może to nastąpić już za półtora roku - nie mam wątpliwości, że również u nas opóźnienie stanie się przedmiotem urażonej dumy i ogólnonarodowej mobilizacji. Jak nie w roku 2009, to może rok lub dwa później euro zawita także do Polski.
Ciekawsze jest inne pytanie: czy aby euro nie zginie, zastąpione przez rodzaj waluty globalnej? Tak twierdzi między innymi ekonomiczny noblista Robert Mundell. Jeśli tylko dwie główne waluty współczesnego świata - euro i dolar - związałyby się sztywnym kursem wymiany (powiedzmy, że na poziomie 1:1), w gruncie rzeczy moglibyśmy mówić o powstaniu takiego właśnie pieniądza. Nieszczęśliwi byliby spekulanci walutowi, którym przepadłaby okazja do zysków - ale sądzę, że większość świata byłaby zadowolona.
Czy taki system byłby rzeczywiście do utrzymania na dłuższą metę? Przez cały XIX wiek tak właśnie było. Główne waluty świata miały stałe i niezmienne wzajemne kursy - i bez kłopotów można je było wymienić na każdym kontynencie. Były to jednak waluty oparte o kruszce - zazwyczaj o złoto - więc ich stała siła odbijała po prostu względnie stałą wartość szlachetnego metalu. System ten załamał się w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy większość krajów wstrzymała wymienialność swych walut na złoto, a ostatecznie padł w czasie Wielkiego Kryzysu lat 30.
Od tego czasu, mimo mniej lub bardziej udanych prób stabilizowania kursów walutowych, ciągle ulegały one zmianom. Za zmianami stały dwa zasadnicze czynniki: różnice w wydajności pracy i poziomie inflacji. Waluta kraju, w którym wydajność pracy rosła szybciej niż u partnerów handlowych, miała tendencję do umacniania się. Z kolei długookresowo wyższa niż w innych krajach inflacja powodowała osłabienie kursu. Mechanizm wymuszający dewaluację był zawsze taki sam: gospodarka, w której wydajność pracy rosła wolniej, a ceny szybciej, traciła konkurencyjność i wpadała w rosnący deficyt handlowy. To prędzej czy później musiało doprowadzić do osłabienia waluty.
Skoro tak, to problem wprowadzenia sztywnego kursu euro do dolara (czy też zastąpienia go przez globo) wygląda na bardziej skomplikowany. Nie byłoby sztuką wprowadzić sztywny kurs, sztuką byłoby utrzymać go. Wymagałoby to zbliżonego tempa wzrostu wydajności pracy w strefie euro i w USA oraz zapewnienia niewielkich różnic w stopie inflacji. Pierwszy warunek można zapewne osiąg-nąć, modernizując europejską gospodarkę i przyspieszając jej rozwój (wymagałoby to jednak reform systemu zabezpieczenia społecznego, które tak trudno jest przeprowadzić w Europie). Drugi warunek - utrzymania zbliżonej inflacji - wymagałby ścisłego zharmonizowania polityki pieniężnej oraz umowy w sprawie utrzymania w ryzach deficytów budżetowych u obu wielkich partnerów.
A że do takiej umowy z pewnością jest jeszcze bardzo, bardzo daleko - więc i perspektywy globo wyglądają nie najlepiej.