Przedwyborcze przyrzeczenia

Przedwyborcze przyrzeczenia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wyborcy zawsze muszą liczyć się z dwoma zagrożeniami. Pierwsze wiąże się z tym, że zwycięzcy nie zrealizują programu, który obiecywali, a drugie z tym, że w pełni zrealizują nie zawsze mądre pomysły, które głosili w czasie kampanii wyborczej
Każde wybory parlamentarne w demokratycznym kraju wiążą się z pewnym ryzykiem dla gospodarki. Pomijam już to, że wielokrotnie w historii zdarzało się, że wyborcy oddawali władzę w ręce partii i ugrupowań populistycznych, których polityka źle służyła rozwojowi kraju - od zwycięstw Vladimira Mec˘iara na Słowacji, po wyborcze triumfy Hugo Chaveza w Wenezueli. Ceną takiego wyboru są zazwyczaj ekonomiczne kłopoty i gospodarczy chaos, które spadają na następów populistów. Nie ulega jednak wątpliwości, że im większa frustracja społeczna wywołana bezrobociem, stagnacją produkcji, nędzą i aferami finansowymi, tym większe ryzyko, że wyborcy pójdą za głosem szarlatanów obiecujących łatwe recepty na dobrobyt. Przewagą populistów jest ich całkowita pogarda dla prawdy - podczas gdy partie odpowiedzialne deklarują konieczność wyrzeczeń i ciężkiej pracy, populiści bez mrugnięcia okiem obiecują cuda.
Jeśli nawet odrzucimy ryzyko populistyczne, które okazało się w Polsce nieco mniejsze, niż powszechnie obawiano się dwa lata temu, to i tak wyborcy zawsze muszą się liczyć z dwoma zagrożeniami.
Pierwsze z zagrożeń wiąże się z tym, że zwycięzcy nie realizują tego programu, który obiecywali przed wyborami. Najbardziej jaskrawym przykładem takiego zachowania w ostatnim ćwierćwieczu były rządy prezydenta Alberto Fujimoriego w Peru. W roku 1990 Fujimori - dziecko japońskich imigrantów - wygrał wybory pod hasłem równego podziału bogactwa narodowego, sprzeciwienia się „dyktatowi” Międzynarodowego Funduszu Walutowego i zwiększonych wydatków. W ciągu kilku tygodni zmienił jednak o 180 stopni swoje poglądy - i zaaplikował Peru najbardziej ostry, ortodoksyjny i skuteczny program zwalczania inflacji, jaki od lat widziano na kontynencie południowoamerykańskim. Wbrew przedwyborczym zapowiedziom uruchomił procesy prywatyzacji i liberalizacji gospodarki. Gospodarka tego kraju wyszła na tym całkiem nieźle, jednak wyborcy mieli pełne prawo czuć, że zostali oszukani.
Drugie z niebezpieczeństw jest zupełnie inne: to ryzyko, że zwycięzcy w pełni zrealizują nie zawsze mądre pomysły, które głoszą w czasie kampanii wyborczej. Najbardziej znanym przykładem takiej przesadnej wierności wobec własnych obietnic stały się dwa zwycięstwa socjalistów w roku 1981: we Francji - bloku lewicy pod wodzą Francois Mitterranda, a w Grecji partii socjalistycznej PASOK pod przywództwem Andreasa Papandreu. W obu wypadkach partie obiecywały w swoich programach wyborczych typowo keynesowskie metody pobudzenia rozwoju gospodarczego - większe wydatki publiczne i stymulowanie wzrostu przez tani pieniądz. Jednocześnie deklarowano radykalny wzrost roli państwa w gospodarce poprzez nacjonalizację wielkich banków i przedsiębiorstw.
Obie zwycięskie partie spróbowały w pełni wdrożyć swoje koncepcje gospodarcze. We Francji doprowadziło to szybko do wyraźnego pogorszenia się sytuacji w bilansie płatniczym i ucieczki kapitału z kraju. Po trzech latach Francja była najgorzej radzącym sobie wielkim krajem OECD
- a prezydent Mitterrand został zmuszony do całkowitego odejścia od prowadzonej polityki i powrotu do programu oszczędności. Inaczej wydarzenia potoczyły się w Grecji, która niezłomnie realizowała przedwyborcze obietnice. Deficyt budżetowy wzrósł do niebotycznych rozmiarów, rozszalała się inflacja, a wzrost gospodarczy nieomal zamarł. Odwróceniem fatalnej polityki musieli dopiero się zająć następcy socjalistów.
To, czy zwycięskie partie zrealizują nie zawsze przemyślane przedwyborcze obietnice, czy też całkowicie od nich odejdą, nie jest jednak naszym głównym zmartwieniem. Ważniejsze jest to, że proponowane programy gospodarcze są dość niejasne - i starają się z daleka omijać najtrudniejsze zadania, które stoją przed polskimi reformatorami, jak na przykład ograniczenie marnotrawstwa w systemie zabezpieczenia społecznego.
Nie bardzo także wiadomo, w jaki sposób interpretować przewijające się co pewien czas wypowiedzi, sugerujące skłonności PiS do etatyzmu (wsparte - w zdumiewający sposób - deklaracją Platformy o możliwej „renacjonalizacji” PGNiG, co jest raczej stwierdzeniem absurdalnym wobec faktu, że nikt nie sprywatyzował tej firmy). Z drugiej strony, bardzo liberalne elementy programu Platformy po słabym wyniku wyborczym wyglądają mało przekonująco. Miejmy nadzieję, że rządzące partie będą jednak w stanie wypracować w najważniejszych sprawach wspólne stanowisko i przeprowadzić te zmiany, przed którymi zatrzymał się rządzący poprzednio SLD.