Prorocy wolności

Prorocy wolności

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy ojczyzna islamskiej rewolucji stanie się eksporterem islamskiej demokracji?


Przewidywania politycznej odwilży w ojczyźnie ajatollaha Chomeiniego jeszcze kilka lat temu wydawały się utopią. Dziś jednak słowa "wolność" i "demokracja" nie brzmią już tak abstrakcyjnie w rządzonym nadal twardą ręką, teokratycznym państwie, do niedawna wrogo nastawionym do krajów zachodnich i nazywanym przez nie gniazdem międzynarodowego terroryzmu. Otwartości, z jaką się o tych pojęciach dyskutuje w Iranie, mogą pozazdrościć mieszkańcy bliskich Zachodowi krajów regionu, na przykład Egiptu czy Arabii Saudyjskiej. Tymczasem w Iranie zasady demokracji przestały być li tylko sloganami w służbie islamskiej rewolucji.

Irańczycy dali to jasno do zrozumienia ajatollahom podczas wyborów do parlamentu, głosując w przytłaczającej większości na reformatorów, którzy obiecują więcej wolności, rozluźnienie sztywnego gorsetu obyczajowego i otwarcie na świat. Po raz pierwszy od czasu rewolucji reformatorzy będą mieć w Medżlisie przewagę, i to przygniatającą. Po pierwszej turze zajmą - według nieoficjalnych wyników - ponad 70 proc. miejsc w jego ławach, a po drugiej (w kwietniu) być może nawet 90 proc.! Zdominowany przez konserwatystów parlament był tradycyjnie jedną z głównych przeszkód w prowadzeniu polityki reform i normalizacji stosunków z Zachodem, zwłaszcza z USA. W obecnych wyborach z kretesem przepadł czołowy przedstawiciel konserwatystów, były prezydent Ali Akbar Haszemi Rafsandżani. Mówiono o nim jako o kandydacie na przewodniczącego parlamentu, teraz jest wątpliwe, czy w ogóle w nim zasiądzie. Przegrał także Ali Fallahian, były szef wywiadu, oskarżany o zlecanie zabójstw politycznych przeciwników.
Symbolem zmian jest zapowiedź zniesienia zakazu posiadania anten satelitarnych. Ta pozornie błaha rzecz oznacza prawdziwy przełom w kraju, który z powodu obsesji na punkcie obcych wpływów na długie lata zamknął się w izolacji, cywilizację zachodnią odsądzał od czci i wiary, strasząc ją eksportem islamskiej rewolucji, a pisarza Salmana Rushdiego obłożył śmiertelną klątwą. Jeszcze dzisiaj twardogłowi członkowie władz starają się kontrolować każdy, nawet najdrobniejszy aspekt codziennego życia obywateli.
Młode dziewczyny po raz pierwszy odważyły się publicznie zatańczyć - podczas przedwyborczych wieców reformatorów. Nawet gwizdały na palcach. To przede wszystkim młodzież (ludzie poniżej 25. roku życia stanowią ponad 60 proc. społeczeństwa), a także kobiety, zmuszone przez ortodoksyjnych przywódców religijnych do przestrzegania sztywnych reguł ubierania się i zachowania, najmocniej poparły polityków obiecujących zmiany. Tak samo było trzy lata temu, gdy prezydentem został Mohammed Chatami, dając nadzieję na odświeżenie skostniałego systemu władzy i życia społecznego. Teraz do zwycięstwa w wyborach do Medżlisu reformatorów poprowadził jego brat, Mohammed Reza, chirurg z zawodu. Na innych czołowych miejscach znaleźli się m.in. członkowie rodzin dwóch więzionych duchownych dysydentów. Islamscy liberałowie uzyskali przewagę nie tylko w wielkich miastach, ale - często ku własnemu zaskoczeniu - także na prowincji.
Obejmując stanowisko, prezydent wiele obiecywał. Mówił o rządach prawa, wolności słowa i społeczeństwie obywatelskim, ale niewiele mógł zrobić w praktyce, choć z pewnością miał ogromny wpływ na zmianę sposobu myślenia irańskiego społeczeństwa. Na razie jednak realna władza - zgodnie ze spuścizną pozostawioną przez Chomeiniego - spoczywa w rękach religijnego przywódcy, ajatollaha Alego Chamenei. Kluczem do niej jest niepodzielna kontrola nad siłami zbrojnymi, służbą bezpieczeństwa i aparatem sprawiedliwości oraz rozgłośniami radiowymi i telewizyjnymi. "Duchowy lider" wyznacza też bezpośrednio połowę z dwunastu duchownych zasiadających w Radzie Strażników. To oni akceptują lub odrzucają prawa uchwalone przez parlament. Tymczasem zwolennicy prezydenta nie mieli nawet większości w samym parlamencie. Sprzyjające im gazety były zamykane przez wszechmocne sądy religijne, sędziowie wtrącali do więzień liberalnych dziennikarzy i polityków, parlament uruchamiał procedurę impeachmentu w stosunku do ministrów bliskich prezydentowi, a "siejący ferment" intelektualiści bywali skrytobójczo mordowani.
Irańczycy mają stanowczo dość takich rządów. Sygnałem alarmowym dla pozostających u władzy mułłów (prezydent, w odróżnieniu od swego brata, też jest osobą duchowną) były lipcowe demonstracje studentów po zamknięciu jednej z gazet i brutalnym ataku sił bezpieczeństwa na studencki campus. Protesty zostały stłumione twardą ręką, a cztery osoby skazano na śmierć (wyroki nie zostały jednak do tej pory wykonane). Od protestujących odciął się prezydent - wydawało się, że ortodoksi mogą ostatecznie pogrzebać wszelkie szanse na zmiany.
Tak się nie stało, choć duchowni nie dopuścili do udziału w wyborach parlamentarnych aż kilkuset kandydatów opozycyjnych. Tego rodzaju działania są niezrozumiałe z europejskiego punktu widzenia, ale ograniczenia zupełnie inaczej wyglądają na tle innych krajów regionu, gdzie wybory są co najwyżej parodią demokracji. W porównaniu z nimi w Iranie można mówić o rozkwicie swobód politycznych. Na szczęście niuanse funkcjonowania systemu zrodzonego przez rewolucję islamską uniemożliwiły zablokowanie drogi pozostałym kandydatom reformatorów. Trudno było utrącić na przykład brata prezydenta, ożenionego z wnuczką samego imama Chomeiniego, czy wreszcie młodszego brata lidera, Hadima Chamenei, który jest doradcą prasowym prezydenta i jednym z filarów obozu islamskich liberałów.
Mnożą się zastępy dysydentów w obozie "dzieci rewolucji". Zdają sobie oni sprawę z tego, że ograniczenia systemu coraz bardziej uniemożliwiają normalne kontakty ze światem i hamują rozwój gospodarczy. Irańscy rówieśnicy pokolenia MTV i Internetu aż dyszą żądzą włączenia się w ogólnoświatowe trendy.
Tęskniący za zmianami Irańczycy wciąż upatrują dla siebie szansy w polityce Chatamiego i jego obozu, który po wyborach powinien się zdecydowanie umocnić. Podczas spotkań przedwyborczych niektórzy młodzi ludzie mówili jednak otwarcie, że to już ostatnia szansa dla prezydenta - albo wreszcie zdoła przeforsować reformy, albo straci zwolenników. Na razie wydaje się, że zwycięstwo uskrzydliło reformatorów. Reza Chatami odważnie zapowiedział nie tylko zwiększenie swobód w życiu prywatnym. Zamierza wyłączyć dziennikarzy spod jurysdykcji sądów religijnych oraz wszcząć rzetelne śledztwa w sprawie zamordowanych intelektualistów i ataku na studentów. Jednym z priorytetów ma być gospodarka - zwłaszcza walka z inflacją (wynoszącą 20 proc.) i bezrobociem (30 proc.).
Cudów od razu nie będzie. Kilka tygodni przed studencką rewoltą politycy i dziennikarze z obozu reform zapewniali mnie zgodnym chórem, że ich celem nie jest kontrrewolucja, lecz jedynie zerwanie z rewolucyjnym totalitaryzmem i doprowadzenie do rzeczywistej realizacji praw zapisanych w konstytucji. Parlament nie może zresztą zmienić konstytucji, ma jedynie czuwać nad jej przestrzeganiem. Jak oznajmił Reza Chatami, nowy parlament "nie może zrobić wszystkiego, czego chcą ludzie". "Postaramy się spełnić niektóre żądania" - obiecał. Ale i to wystarcza przeciwnikom do mówienia o "pełzającym zamachu stanu".
Ostrożność chirurga może być potrzebna. Jak stwierdził Hossejn Valeh, główny doradca polityczny prezydenta: "Gdy opozycja jest bardzo słaba, większość staje się nieco ekstrawagancka". Zapowiedział kontynuację dotychczasowej linii polityki - jej celem było unikanie konfrontacji ze słabnącymi, ale wciąż potężnymi konserwatystami. Zwłaszcza ostatniego lata ludzie Chatamiego obawiali się, że jego przeciwnicy wykorzystają wystąpienia studentów jako pretekst do pozbycia się niewygodnego prezydenta. Poza tym w obozie zwycięzców istnieją spore różnice - szczególnie w kwestii zakresu wolności i swobód obyczajowych. Publiczne randki nadal są wyzwaniem rzucanym strażnikom rewolucji - grozi za nie areszt i chłosta.
Konserwatyści znaleźli się jednak po wyborach na rozdrożu. Po szoku, jaki przyniosły im rezultaty wyborów, zapewniają, że będą się trzymać swych podstawowych zasad, ale muszą przemyśleć dotychczasową politykę wcielania ich w życie. Czy nie zechcą się uciec do pozakonstytucyjnych metod obstrukcji wobec reform i prowokacji? Ta pokusa wzrośnie, jeśli ortodoksyjni mułłowie będą coraz bardziej przekonani, że prezydent Chatami odgrywa rolę islamskiego Gorbaczowa, który chcąc reformować system, doprowadził do jego rozmontowania. Ich obawy rosną, choć obóz prezydenta zapewnia, że demokracja, swoboda myśli czy ochrona praw mniejszości są nierozerwalną częścią islamu.
Czy islam i demokracja nie są jak ogień i woda? Jeśli przemiany forsowane przez Chatamiego zakończą się sukcesem, nie doprowadzając do całkowitego obalenia dotychczasowego systemu (zwłaszcza na drodze przemocy), z pewnością nie pozostanie to bez wpływu na inne kraje regionu. Zamiast wcielać w życie marzenie Chomeiniego o eksporcie islamskiej rewolucji, Iran - paradoksalnie - ma szansę stać się eksporterem islamskiej demokracji, a tym samym przyczynić się do stabilizacji całego regionu, dla którego przez długi czas był zagrożeniem. Koncepcja Chatamiego ("dialogu cywilizacji") jeszcze nigdy nie miała tak wielkiej szansy zastąpienia kasandrycznej przepowiedni Huntingtona o "zderzeniu cywilizacji". Tym bardziej że płomień islamu w agresywnym wydaniu, rozpalony niegdyś do białości przez irańską rewolucję, wydaje się coraz bardziej przygasać w całym świecie muzułmańskim.
Iran demokratyzuje swój system - zgodnie z wolą obywateli i ku aplauzowi rządów zachodnich - powoli otwierając się na świat, ale kraj ten, nawet rządzony przez reformatorów, raczej nie stanie się kolejnym klientem Waszyngtonu w regionie. Jasno wyraził to brat prezydenta Reza, nowa gwiazda irańskiej polityki, mówiąc o poparciu Iranu dla ugrupowania Hezbollah, które walczy w południowym Libanie z wojskami izraelskimi. "Bronimy praw ludzi, których ziemia jest okupowana, a Ameryka broni ludzi, którzy okupują tę ziemię".

Więcej możesz przeczytać w 10/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.