Zagrożenie zastępcze

Zagrożenie zastępcze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pod pretekstem niszczenia mafii we Włoszech toczy się bezpardonowa walka polityczna. Dwie największe porażki służb specjalnych w ostatnim dziesięcioleciu to upadek muru berlińskiego i pokonanie sycylijskiej mafii. W pierwszym wypadku niepotrzebni poczuli się agenci największych sieci wywiadowczych na świecie, w drugim zagrożone zostały interesy włoskiej antymafii - setek prokuratorów, tysięcy policjantów, tajnych agentów i polityków, którzy karierę zawdzięczają walce z cosa nostrą.
W czasie zimnej wojny ze szpiegowania ZSRR i jego satelitów żyło tysiące agentów z Europy Zachodniej i Ameryki. Kiedy runął mur berliński, całej tej ludzkiej masie zajrzało w oczy widmo bezrobocia. Reakcją na zmniejszone zapotrzebowanie na szpiegów stało się wymyślanie różnych zagrożeń zastępczych. W poważnych z pozoru opracowaniach (na przykład oficjalnych raportach ONZ) pojawiły się niewiarygodne głupstwa na temat przestępczości na wschodzie Europy, w tym w Polsce. Od lat pokutują stwierdzenia, że w naszym kraju działa 150 wielkich i doskonale zorganizowanych grup przestępczych, z których największa to "Wolomind" (taka pisownia pojawia się w raportach włoskiej antymafii dla parlamentu, więc należy sądzić, że również ONZ posłużyły one za źródło). Co gorsza, Polska jest penetrowana przez kalabryjską siostrzycę mafii - ‘ndranghetę. Skąd wzięła się owa z uporem powielana brednia? Otóż w 1990 r. do Polski wybrali się dwaj panowie z Turynu, rzekomo wysłani przez Francesca Gianottę i Pietra Mauro, będący podobno przedstawicielami pomniejszego klanu Iamonte z miasteczka Melito Porto Salvo w Kalabrii. Turyńczycy - jak się wydaje - chcieli kupić w Polsce jakąś pizzerię, ale nic z tego nie wyszło, po tygodniu wrócili do domów i więcej się nad Wisłą nie pokazali. Mimo to w oficjalnym raporcie napisano, że "Polska jest penetrowana przez ‘ndranghetę". W 1997 r. podczas wizyty w Warszawie opowiadał o tym prokurator Pierluigi Vigna, krajowy koordynator walki z mafią, a Polacy z powagą tych głupstw słuchali. Wywodzący się z partii komunistycznej Vigna słynie z podobnych rewelacji: zanim jeszcze został mianowany koordynatorem, z całą powagą oświadczył, że "włoskie mafie masowo nabywają broń konwencjonalną, chemiczną, bakteriologiczną i atomową od mafii rosyjskich".
Włoskie służby specjalne znane są z umiejętnego manipulowania opinią publiczną. Do dziś nie wiadomo na przykład, kto inspirował Czerwone Brygady, by porwały i zabiły Aldo Moro, a wiele podejrzeń pada na jego kolegów z Chrześcijańskiej Demokracji: siedmiokrotnego premiera Giulia Andreottiego i prezydenta Francesca Cossigę. Istnieją też wątpliwości, czy sędziów Falcone i Borsellino zabili ci mafiosi, którzy zostali za ten czyn skazani, a jeśli tak, to jakie struktury państwa współpracowały z nimi przy organizacji zamachów - bo to, że podejrzewa się taką kooperację, wynika nawet z akt procesu.
Nie ulega wątpliwości, że zabójstwa Falcone i Borsellino dały impuls do walki z mafią. Jeden po drugim zaczęli wpadać członkowie mafijnej kopuły, czyli szefowie poszczególnych klanów, tworzący "zarząd główny" mafii. W 1993 r. aresztowano bossa bossów Totó Riinę, a trzy lata później jego następcę Giovanniego Bruscę. Skłoniono do współpracy dwa tysiące mafiosów, dzięki czemu cosa nostra przestała stanowić tajemnicę. Niestety, sukcesy w walce z mafią to tylko jedna strona medalu. Druga to bezpardonowa walka polityczna prowadzona przez "czerwonych prokuratorów" pod pretekstem niszczenia mafii. To ich naciski spowodowały, że we włoskim kodeksie karnym znalazło się urągające kulturze prawniczej pojęcie "usiłowanie zewnętrznego poparcia mafii", za które można zostać skazanym nawet na dożywocie. Z tego paragrafu oskarżono dziesiątki działaczy chadeckich i - generalnie - niekomunistycznych. Wybieranych w wolnych wyborach polityków wsadzano do więzienia, a ich miejsca zajmowali postkomuniści. To nic, że sądy później uniewinniały niesłusznie aresztowanych; aż do następnych wyborów nie przywracano im utraconych urzędów. Powołano do życia mało przejrzyste, a za to bardzo bogate instytucje, takie jak DIA (Antymafijny Wydział Śledczy) czy DNA i DDA, czyli krajowe i rejonowe zespoły prokuratorów wyspecjalizowanych w walce z mafią. Nie trzeba dodawać, że zarówno w DIA, jak i w DNA rządzą postkomuniści, podczas gdy niezwykle zasłużone w walce z cosa nostrą specjalne oddziały karabinierów ROS, uznane za zbyt "prawicowe", odsunięto od większości zadań i "za karę" pozbawiono premii i podwyżek. Ci, którzy próbowali protestować, albo zostawali zwolnieni ze służby, albo wręcz oskarżono ich o współpracę z mafią. Niektórzy po takich haniebnych zarzutach odbierali sobie życie.
Zaczęto organizować antymafijne kongresy i sympozja, muzea i wystawy, zarówno w kraju, jak i za granicą - od Japonii po Stany Zjednoczone. Na wszystkie te inicjatywy, hojnie finansowane z kas rządowych, "załapała się" spora cześć sycylijskiej inteligencji, głównie sympatycy ugrupowań lewicowych. Z funduszy skorzystała też cała masa przestępców, którzy za skruchę i współpracę z antymafią żądali sum idących w miliony dolarów. Dzisiaj na ochronę 5174 nawróconych mafiosów i ich rodzin włoscy podatnicy wydają rocznie prawie 50 mln USD, podczas gdy zasiłki dla rodzin ofiar mafii sięgają zaledwie 13,5 mln USD.
Coraz powszechniejsze staje się we Włoszech przekonanie, że nikt tak nie kocha i nie broni mafii jak... antymafia. Kiedy podczas grudniowej konferencji w Palermo, poświęconej zwalczaniu zorganizowanej przestępczości, wice-sekretarz generalny ONZ Pino Arlacchi (wywodzący się z Włoskiej Partii Komunistycznej) stwierdził, iż "mafia została pokonana", spadła na niego taka lawina krytyki ze strony dawnych towarzyszy, że pospiesznie musiał się wycofać ze swojego oświadczenia. Aby podtrzymać poczucie zagrożenia, jeden z głównych działaczy antymafijnych, postkomunistyczny przewodniczący Izby Deputowanych Luciano Violante, stwierdził niedawno, że 8 mld euro z funduszy europejskich padło łupem mafii. Sycylijska deputowana ugrupowania Forza Italia wyjaśniła mu, że pieniądze te zostały przez Unię Europejską rzeczywiście przyznane, lecz z powodu opóźnień biurokratycznych nigdy ich nie przekazano i ostatecznie... wróciły do Brukseli.
Rządy antymafii zagroziły całej gospodarce. Wystarczyło oskarżenie jakiegokolwiek przedsiębiorstwa o "kontakty z mafią", by raz na zawsze odsunięto je od zamówień czy robót publicznych. Na jego miejsce natychmiast wchodziła inna firma, oczywiście nie mająca nic wspólnego z mafią (czytaj: związana z postkomunistami). System ten obowiązywał przez całe lata i podważony został dopiero trzy tygodnie temu, kiedy jeden z prokuratorów z DDA (Rejonowego Wydziału Antymafijnego) w Katanii na Sycylii oskarżył swoich kolegów, że przez ostatnie kilka lat celowo przymykali oczy na sposób przyznawania koncesji na roboty publiczne. Zarzuty okazały się uzasadnione: kilka tych samych, popieranych przez postkomunistów firm otrzymywało zamówienia na wszystkie niemal prace publiczne o wartości miliardów dolarów.
Jest jednak mało prawdopodobne, by antymafijne praktyki zostały przerwane, a system zreformowany. Wymyślił go bowiem i wdrożył długoletni burmistrz Katanii Enzo Bianco, jedna z głównych postaci antymafii. Bianco nie jest już burmistrzem. Za sukcesy w walce z mafią został awansowany i dzisiaj piastuje urząd ministra spraw wewnętrznych Włoch.
Więcej możesz przeczytać w 7/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.