„New York Times” zabronił ostatnio swoim dziennikarzom autoryzowania wypowiedzi w tekstach. A to dlatego, że ich rozmówcy w autoryzacjach poszli za daleko.
"NYT" w memorandum tłumaczył, że autoryzacja może dać ich czytelnikom mylne wrażenia, że to nie dziennikarze a ich rozmówcy decydują, o tym, co w tekście się ukaże. Nasi amerykańscy koledzy nie będą autoryzować nawet wtedy, gdy istnieje ryzyko, że dany tekst czy wywiad w gazecie w ogóle się nie ukaże. Szkoda, że nikt z właścicieli polskich mediów na to nie wpadł.
Narzekamy na spadki sprzedaży? Sprzedaż spada nie dlatego, że ludzie nie chcą czytać gazet a dlatego, że w znacznej części nic ciekawego w nich nie ma. A o tym, że ludzie wciąż się emocjonują polityką czy sprawami społecznymi może świadczyć choćby popularność programów publicystycznych w TV. Bo tam są prawdziwe emocje: żywe dyskusje, kłótnie a nawet pokazowe wyjścia ze studia. Tymczasem w gazetach, głównie przez autoryzację, możemy przeczytać jedynie wygładzone do granic niemożliwości wywiady, okrągłe „wymuskane” zdania rzeczników prasowych czy mowę – trawę polityków, którzy mówią ale nic szczególnego powiedzieć nie chcą.
A gdyby nagle to przeciąć i zrezygnować z autoryzacji podobnie jak zrobił to "NYT"? Oczywiście nie wszyscy byliby z tego zadowoleni, znaleźliby się pewnie tacy, którzy w ogóle nie chcieliby rozmawiać z dziennikarzami… ale to trwałoby tylko przez chwilę. Przecież dla polityka dziennikarz to jak „być albo nie być”. Zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej…
Narzekamy na spadki sprzedaży? Sprzedaż spada nie dlatego, że ludzie nie chcą czytać gazet a dlatego, że w znacznej części nic ciekawego w nich nie ma. A o tym, że ludzie wciąż się emocjonują polityką czy sprawami społecznymi może świadczyć choćby popularność programów publicystycznych w TV. Bo tam są prawdziwe emocje: żywe dyskusje, kłótnie a nawet pokazowe wyjścia ze studia. Tymczasem w gazetach, głównie przez autoryzację, możemy przeczytać jedynie wygładzone do granic niemożliwości wywiady, okrągłe „wymuskane” zdania rzeczników prasowych czy mowę – trawę polityków, którzy mówią ale nic szczególnego powiedzieć nie chcą.
A gdyby nagle to przeciąć i zrezygnować z autoryzacji podobnie jak zrobił to "NYT"? Oczywiście nie wszyscy byliby z tego zadowoleni, znaleźliby się pewnie tacy, którzy w ogóle nie chcieliby rozmawiać z dziennikarzami… ale to trwałoby tylko przez chwilę. Przecież dla polityka dziennikarz to jak „być albo nie być”. Zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej…