Protesty przeciw ACTA zbiegły się z wzmożeniem mojej aktywności na polu wolnego korzystania z dóbr kultury dostępnych w internecie. Dysk zaczynają mi zapychać mp3. Mało tego! Większości z nich słucham. Filmów też oglądam coraz więcej i więcej. Ściągam audiobooki i e-booki. Gdybym miał to wszystko nabyć w legalnym obrocie, to musiałbym na samą kulturę zarabiać jeszcze ze 200-300 lat.
Jednocześnie pragnę zaznaczyć, że zdarza mi się sporo wydawać miesięcznie na książki. Kroją się również koncertowe miesiące. Czasami przytrafia mi się wypad do kina. Mogę się więc mianować jednym z „wszystkożerców”, o których pisał Edwin Bendyk. Otóż ów Bendyk pisał, że twórcom najwięcej płacą ci, którzy najwięcej piratują. Zbyt wielkim chamem jestem, żeby chodzić do teatru i do opery, ale do filharmonii, raz na jakiś czas, bym się przeszedł. Gdyby tylko było mnie na to stać. A, jeszcze jedna kwestia: w Polsce bardzo trudno jest kupić ciekawą muzykę. Piszę to nie tylko dla lansu. Chociaż głównie po to.
Tak mniej więcej wygląda życie moich znajomych. I ich znajomych. I znajomych ich znajomych. Tylko życie znajomych z mniejszych miejscowości wygląda nieco inaczej. Bo tam w księgarniach na półkach z książkami głównie dzieła Jana Pawła II, Grochola, poradniki i astrologia. A kin nie ma. No i zarobki mniejsze. Czyli jest z nimi prawie tak, jak z kinami. Rację ma Jacek Żakowski, który w jednym z ostatnich tekstów napisał, że nasze doświadczenie, cyfrowych tubylców, jest niezrozumiałe dla starszych. Chociaż ja jestem właściwie z przełomu er imigrantów i tubylców. Podobnie jak chociażby Grzegorz Ruszkowski, jeden z aktywniejszych organizatorów warszawskich protestów przeciw ACTA.
Dostęp do kultury stał się dla nas wyznacznikiem tożsamości. Wydarzyła się (nie po raz pierwszy zresztą) cicha rewolucja. Zanim jeszcze wyszliśmy na ulice, zmieniło się postrzeganie własności. Nadal uważamy, że kradzież samochodu jest czymś nagannym. A kradzież mp3? To jest domena innego sposobu myślenia, innego języka. Własność intelektualna, wytwory kultury, podlegają dla nas zupełnie innej logice. Dokonała się wielka zmiana kulturowa. Takie rzeczy dzieją się zazwyczaj niezauważalnie. Dla cyfrowych tubylców świat ten jest zupełnie naturalny. Dla ich rodziców zupełnie niezrozumiały. Nie było więc komu rewolucyjnych zmian dostrzec.
Któżby miał zresztą je dostrzec? Media? Przecież one i tak mówią tylko i wyłącznie o rzeczach nieważnych. Nie wiadomo czy się śmiać, czy smucić z tego, że mainstream miele te same twarze, te same klisze, te same „kto zawinił”. Polityka, publiczna debata - stały się teatrem. I to takim gównianym. A świat jest zupełnie gdzieś indziej. Okazuje się, że sporo tego świata jest w necie. I coraz więcej na ulicach.
Kultura i wolny do niej dostęp pozwalał (i nadal pozwala) konsumować tożsamość (a co innego robić w świecie hiperkonsumpcji?). Pozwalał – i nadal pozwala - na „konstruowanie świata” bez wydawania pieniędzy. Bo skąd te pieniądze mielibyśmy mieć? Ze stażów? Z tych ochłapów, które nam łaskawie (czasem) płacą? Wolny dostęp do kultury jest nowym opium dla ludu. Dostępnym, niedrogim (lub darmowym), pacyfikującym.
Miałbym apel do tych, którzy chcą nam odebrać możliwość korzystania z tego prawa. Drodzy bonzowie w garniakach od Zegny, w płaszczach Burberry, z zegarkami Tissota, rozbijający się BMW X6, Porsche Cayenne, Mustangami GT500. Mieszkający w dwupoziomowych apartamentach na grodzonych osiedlach, którzy nigdy nie skalaliście się powiedzeniem „dzień dobry” do ciecia pilnującego Waszych 70-calowych plazm. Wasze są narty w Aspen, wasze są sporty ekstremalne i otwieranie czakr w Indiach. Wasze są mule, wasze jest sushi jedzone z dziwek w drogich knajpach w Tokio. Odpuście sobie. Mało wam? I? tak jest gorąco, a my jesteśmy wk…i.
Piszący za darmo, ale z wielką przyjemnością.
Tak mniej więcej wygląda życie moich znajomych. I ich znajomych. I znajomych ich znajomych. Tylko życie znajomych z mniejszych miejscowości wygląda nieco inaczej. Bo tam w księgarniach na półkach z książkami głównie dzieła Jana Pawła II, Grochola, poradniki i astrologia. A kin nie ma. No i zarobki mniejsze. Czyli jest z nimi prawie tak, jak z kinami. Rację ma Jacek Żakowski, który w jednym z ostatnich tekstów napisał, że nasze doświadczenie, cyfrowych tubylców, jest niezrozumiałe dla starszych. Chociaż ja jestem właściwie z przełomu er imigrantów i tubylców. Podobnie jak chociażby Grzegorz Ruszkowski, jeden z aktywniejszych organizatorów warszawskich protestów przeciw ACTA.
Dostęp do kultury stał się dla nas wyznacznikiem tożsamości. Wydarzyła się (nie po raz pierwszy zresztą) cicha rewolucja. Zanim jeszcze wyszliśmy na ulice, zmieniło się postrzeganie własności. Nadal uważamy, że kradzież samochodu jest czymś nagannym. A kradzież mp3? To jest domena innego sposobu myślenia, innego języka. Własność intelektualna, wytwory kultury, podlegają dla nas zupełnie innej logice. Dokonała się wielka zmiana kulturowa. Takie rzeczy dzieją się zazwyczaj niezauważalnie. Dla cyfrowych tubylców świat ten jest zupełnie naturalny. Dla ich rodziców zupełnie niezrozumiały. Nie było więc komu rewolucyjnych zmian dostrzec.
Któżby miał zresztą je dostrzec? Media? Przecież one i tak mówią tylko i wyłącznie o rzeczach nieważnych. Nie wiadomo czy się śmiać, czy smucić z tego, że mainstream miele te same twarze, te same klisze, te same „kto zawinił”. Polityka, publiczna debata - stały się teatrem. I to takim gównianym. A świat jest zupełnie gdzieś indziej. Okazuje się, że sporo tego świata jest w necie. I coraz więcej na ulicach.
Kultura i wolny do niej dostęp pozwalał (i nadal pozwala) konsumować tożsamość (a co innego robić w świecie hiperkonsumpcji?). Pozwalał – i nadal pozwala - na „konstruowanie świata” bez wydawania pieniędzy. Bo skąd te pieniądze mielibyśmy mieć? Ze stażów? Z tych ochłapów, które nam łaskawie (czasem) płacą? Wolny dostęp do kultury jest nowym opium dla ludu. Dostępnym, niedrogim (lub darmowym), pacyfikującym.
Miałbym apel do tych, którzy chcą nam odebrać możliwość korzystania z tego prawa. Drodzy bonzowie w garniakach od Zegny, w płaszczach Burberry, z zegarkami Tissota, rozbijający się BMW X6, Porsche Cayenne, Mustangami GT500. Mieszkający w dwupoziomowych apartamentach na grodzonych osiedlach, którzy nigdy nie skalaliście się powiedzeniem „dzień dobry” do ciecia pilnującego Waszych 70-calowych plazm. Wasze są narty w Aspen, wasze są sporty ekstremalne i otwieranie czakr w Indiach. Wasze są mule, wasze jest sushi jedzone z dziwek w drogich knajpach w Tokio. Odpuście sobie. Mało wam? I? tak jest gorąco, a my jesteśmy wk…i.
Piszący za darmo, ale z wielką przyjemnością.