Biznesy moich sąsiadów

Biznesy moich sąsiadów

Po co ludzie chodzą na spacer i co robią podczas chodzenia? Temat dosyć głupawy, ale jak na wakacje w sam raz. Otóż niektórzy chodzą bezmyślnie, tak tylko żeby chodzić. Inni chodzą zdrowotnie, gdyż zalecają to lekarze. Powstała nawet aplikacja zliczająca zrobione kroki i piętra. Są też tacy, którzy spacerują z pieskiem i tacy co chodzą samotnie, aby zagadać do panienki z czworonogiem rasy obojętnej. Ja, oprócz wymienionych wyżej funkcjonalności spaceru, chodzę doglądać sąsiedzkich biznesów. Takie tam nieszkodliwe, drobne dziwactwo.

Apartamentowiec na warszawskim Mokotowie. Prestiżowa lokalizacja wśród przedwojennych domów i kamienic, na dole budynku sklep z winem. Wybór bardzo bogaty, kompetentny właściciel Michał za ladą już od 10 - tej zapraszał po winko ale już punktualnie o 20 -tej drzwi zawsze zamknięte, w soboty już o 14-tej. – To bez sensu, tu mieszka biznes i top menagement. Do 24-tej przynajmniej ma być otwarte, a w weekendy nawet całą noc – wyjaśniam Michałowi także w swoim pijackim interesie. Okazuje się, że godziny otwarcia regulują więzy małżeńskie. Michał czym prędzej rano wybywa z domu, by nie oglądać małżonki, lecz ta wymusza na nim wczesny powrót do domu. Nim się rozwiedli, sklep splajtował. A ja się przeprowadziłem na Muranów, by mieć bliżej po wino.

Apartamentowiec przy pierwszym w Warszawie wieżowcu Intraco, pamiętający czasy Edwarda Gierka. Dwa kilkunastopiętrowe budynki, jakieś 1000 mieszkańców łącznie. Na dole małe delikatesy o powierzchni może 25 mkw. Przez lata Paweł miał tu żniwa. Był dla okolicznych mieszkańców monopolistą i dyktował zawrotne ceny. Większe zakupy, to raczej nie i też asortyment ubogi. Ale pieczywo, ser, kiełbasa i jajka na śniadanie – wtedy na ceny się tak nie patrzy. No i alkohol od piwa po whisky dostępny od świtu do północy. Biznes sąsiada hulał przez kilka lat, Paweł zbudował dom pod Warszawą. Aż tu nagle na dole tegoż budynku Żabka powstała. Paweł obniżył ceny, postawił potykacz z treścią „ u nas taniej niż u konkurencji”. Nic to nie dało. Tłumaczyłem: żywność i produkty ekskluzywne, musisz się wyróżnić, ale Paweł się poddał.

Nie musiała wywieszać białej flagi pani Małgosia właścicielka restauracji przy sąsiedniej ulicy. Powstała kilka lat temu. Nowoczesne wnętrze z pomysłem. Skromne i ciekawe menu. Na ścianie półki z winem, kącik dla dzieci. Na początku pustki. Pani Małgosia zrozpaczona. ­­­­­­­­­­­­­­­­­­– Proszę się nie przejmować, obok kończą 4 ekskluzywne biurowce, tam będą pracować ludzie z kasą, służbowe lunche, spotkania po pracy – pocieszam, zwracając uwagę, że trzeba zabudować drewnem białe kaloryfery. I faktycznie, strzał w dziesiątkę. Szczególnie w letnim ogródku trudno o stolik. Biznes kręci się sam, pani Małgosia wychowuje dziecko, rzadko ją tam widzę.

W tym samym budynku knajpę otworzył… idiota. Rustykalny styl pomieszany z PRL-em. Ciemno, ponuro. W jadłospisie, golonka, kaszanka, schabowy. Nieudana kopia modnego kiedyś „Chłopskiego jadła”. Nie miałem chęci wejść i poznać właściciela. Biedak nie rozumiał widocznie, że ludzie światowych korporacji w dupie mają taką kuchnię i po treningu w fitness club nie pójdą uzupełniać spalonych kalorii wsiowym, tłustym żarciem. Mroczna knajpa świeciła tylko pustkami. Nie wiem czy ten sam, czy już nowy właściciel zrobił tam knajpę indyjską. Drewniane stoły, cepeliowskie obrusy i… kuchnia indyjska. Teraz wisi tam kartka: lokal do wynajęcia.

I jeszcze jeden idiotyzm. Sklep z odzieżą dla małych dzieci w budynku do którego dojazd prowadzi wąską zatoczką, gdzie nie ma jak zaparkować. Powierzchnia sklepu olbrzymia, trzy stanowiska kasowe do obsługi nieistniejących klientów. Ubranka dla dzieci ekskluzywne. Na wystawie jakiś pięciolatek w garniturze i cylindrze na głowie, mała dama w sukni balowej. Pewnie jest na to jakiś popyt. Walniętych rodziców nie brakuje. Ale taki sklep może w galerii handlowej sens jakiś by miał, może przy placu Trzech Krzyży lub przy Mokotowskiej, gdzie pełno ekskluzywnych modowych marek. Ciekaw byłem, ile taki absurdalny biznes można ciągnąć dopłacając co miesiąc. Trafiło na cierpliwego. Dopiero po dwóch latach zawisła tabliczka: lokal do wynajęcia.

Ostatnie wpisy