Kinderterroryzm wakacyjny – rzecz o wychowaniu dzieci

Kinderterroryzm wakacyjny – rzecz o wychowaniu dzieci

Po co się jedzie w Bory Tucholskie ? Żeby obcować z naturą, oderwać się od zgiełku wielkiego miasta, odpocząć w ciszy i spokoju.

Nie ma tu tłocznych kurortów, słynących z długich kolejek do smażalni po rybkę z frytkami, straganów z dmuchanymi krokodylami i nocnych imprez disco polo. Są długie trasy rowerowe i piesze, ciągnące się kilometrami przez parki krajobrazowe, okalające dzikie jeziora i polany. Mijający się nieliczni turyści mówią sobie dzień dobry; miły obyczaj znany z wyższych partii gór.

Byłem i polecam ten mało odwiedzany region. Nie popełnijcie tylko mojego błędu z wyborem miejsca zakwaterowania. Nie wybierajcie najlepszego hotelu. Nieświadomie, zamiast odpocząć w ciszy i spokoju, znajdziecie się na osiedlowym placu zabaw, na którym jeszcze urządzono kinderbal z okazji zakończenia roku szkolnego lub imienin wychowawcy klasy III a. Wydacie kupę kasy, a pretensje mieć będziecie do siebie.

Pani w recepcji na zakończenie naszego pobytu zagaduje kurtuazyjnie: wszystko było w porządku ? Zapraszamy ponownie. I cały problem w tym, że formalnie wszystko było w porządku, i to na najwyższym poziomie pod każdym względem. Nowy hotel, tuż przy jeziorze, bryła, architektura wnętrza, kolorystyka, materiały: najwyższy poziom. Infrastruktura rekreacyjna: basen, jacuzzi, sauna, kręgle, bilard, tenis stołowy itp. Prosecco do śniadania, wino do obiadu, wykwintna karta dań, miła z natury lub z przeszkolenia obsługa.

Widząc moja irytację w różnych sytuacjach, znajomi często zadają mi pytanie, dlaczego nie lubię dzieci? Cierpliwie wyjaśniam, że dzieci lubię, ale nie lubię hałasu, a raczej zgiełku i wrzasku. Nie lubię, gdy w luksusowej restauracji dookoła mojego stolika biega dwóch kilkulatków, nie lubię zderzać się na korytarzu z małolatem na hulajnodze. Dziwak jestem? Może. Lubię psy, ale nie te, które na mnie głośno szczekają i chcą ugryźć. Lubię misie, ale niekoniecznie chcę je spotkać na tatrzańskim szlaku. Lwy, tygrysy też fajnie wyglądają. Ale niech znają swoje miejsce w szeregu. Jakim, nie wiedzą, bo Darwina nie czytali.

Dzwoni kolega z pytaniem: i jak tam? Kolega jest konserwatywnym konserwatystą i moim odwiecznym adwersarzem, czyli liberalnym liberałem. Opowiadam o swoich wrażeniach, bynajmniej nie z turystycznych szlaków, tylko właśnie o własnej wtopie z najlepszym hotelem, do którego po leśnych wędrówkach wracam z niechęcią i poczuciem bezradności. – Sam teraz widzisz, do czego zmierza upadek konserwatywnych obyczajów. Dzieci nie są winne tego, że są dziećmi, ale za ich niestosowne zachowanie odpowiadają rodzice - tłumaczy, i tu długa argumentacja aksjologiczna w temacie: jak wychować dziecko w konserwatywnym modelu rodzinnych i społecznych zachowań.

Oczywiście w kontrze do tzw. bezstresowego wychowania, które to najpierw w literaturze pedagogicznej, a później praktyce życiowej stało się cywilizacyjną modą. Jeśli ktoś chce więcej wiedzieć o tej idiotycznej teorii, niech sobie poczyta. O jej genezie i upadku, łącznie z przyznaniem się twórców owej teorii do błędu, co rzadkie i chwalebne. Do Polski patologiczna moda dotarła, jak wiele patologii Zachodu z opóźnieniem, ale ma się nadzwyczaj dobrze.

Co doprowadziło do upadku „bezstresowego wychowania” ? Bezradność. Jeśli wychowujemy „bez granic” a – mówiąc – wprost, nie wychowujemy z definicji, jeśli nie ma oczekiwań i kar, to wcześniej czy później pojawia się właśnie bezradność. Rodzice, nie chcąc przyznać się do wychowawczego błędu, nic już nie zmienią. Już jest za późno. Smutne, ale to ich problem, no i niewinnego dziecka. Ale pozostawiając ten dyskurs psychologom i pedagogom, co ma począć turysta w z Warszawy, którego na wakacjach właśnie dopada ten problem. Dziecku uwagi nie zwrócisz, bo nie zrozumie, rodzicom też nie, bo nie zrozumieją i jeszcze burkną: proszę się nie wtrącać, bądź zareagują agresją, co najmniej słowną.

Mój konserwatywny kolega opowiedział mi historyjkę, o której zapomniał, że byłem jej świadkiem. Otóż mieliśmy biznesowe spotkanie z ważnym kontrahentem w modnej japońskiej knajpie w samym centrum Warszawy. Przy stoliku po skosie rodzinka, z dzieckiem które z nudów ciągnie przez salę krzesło, wydając dzikie z zachwytu dla własnej kreatywności dźwięki. Konserwatywny kolega, znany zawodowo też z kreatywności, postanowił go naśladować wydając podobne odgłosy. Opiekunowie niesfornego bachora wpadli w osłupienie. Nie wiadomo, czy i jakie myśli zbierali. Ale my, przy stoliku, tkwiąc już w poczuciu bezradności, doczekaliśmy się spokoju.

Czego wam serdecznie życzę, nie tylko w Borach Tucholskich, których urok jest nieprzenikniony. A konserwatywnemu koledze pragnę wyjaśnić, iż w sprawie kinderterroryzmu, to my liberałowie mamy to samo zdanie, choć wywodzimy je z innej, lecz niekonkurencyjnej aksjologii.

Ostatnie wpisy