Nie chcę bronić ministra Czumy, który ostatnio zachowuje się dziwnie. Poprawka: jego otoczenie zachowuje się dziwnie.
Będę jednak drążyć kwestię procedury przyjmowania kandydata na członka Rady Ministrów.
W Polsce wygląda to na zwykłe szachrajstwo. Bo jeśli premier zaoferuje komuś posadę, to wystarczy już tylko porozmawiać (na dużym poziomie ogólności) z szefem kancelarii (Tomaszem Arabskim) oraz wypełnić formularz osobowy (przyznaję – długi i dość szczegółowy) i już można dzierżyć władzę. Dane z formularza służby sprawdzają długo… Zazwyczaj są jeszcze w trakcie ich weryfikowania, gdy już-nie-kandydat-a-minister w świetle reflektorów tłumaczy się z różnych niedopłat, wykroczeń, czy przekroczeń dziennikarzom…
Jeśli ktoś myśli, że życiorys kandydata na ministra prześwietlają na przykład prawnicy kancelarii, jest w błędzie.
Może więc czas już wziąć przykład z jakiejś bardziej dojrzałej demokracji. W Stanach Zjednoczonych – choć i u nich zdarzają się błędy, jak pokazuje przykład sekretarza od finansów Timothy Geithnera, który nie lubił w przeszłości płacić podatków – procedury weryfikacyjne wyglądają poważniej. „Zanieś naszym prawnikom swoje deklaracje podatkowe i inne papiery, żeby zaczęli je sprawdzać” – mówił Warren Christopher do Madeleine Albright jeszcze zanim dostała propozycję objęcia posady ambasadora USA przy ONZ. „Musiałam jeszcze spotkać się z prawnikami Białego Domu, którzy przepytywali mnie na temat przeszłości. Na koniec spytali, czy jest coś, co mnie dotyczy, a mogłoby okazać się niespodzianką” – tak sama Albright w książce „Pani Sekretarz Stanu” wspomina okres, gdy była kandydatką na szefa amerykańskiej dyplomacji.
Czy Andrzejowi Czumie ktoś w kancelarii premiera takie pytania zadał? Wątpię.
A poza tym… Ciekawa jestem co państwo sądzą o PO-PiS’ie w kryzysie? Czy w 2009 roku wyjdzie im to, co nie wyszło na przełomie 2005/2006?
Będę jednak drążyć kwestię procedury przyjmowania kandydata na członka Rady Ministrów.
W Polsce wygląda to na zwykłe szachrajstwo. Bo jeśli premier zaoferuje komuś posadę, to wystarczy już tylko porozmawiać (na dużym poziomie ogólności) z szefem kancelarii (Tomaszem Arabskim) oraz wypełnić formularz osobowy (przyznaję – długi i dość szczegółowy) i już można dzierżyć władzę. Dane z formularza służby sprawdzają długo… Zazwyczaj są jeszcze w trakcie ich weryfikowania, gdy już-nie-kandydat-a-minister w świetle reflektorów tłumaczy się z różnych niedopłat, wykroczeń, czy przekroczeń dziennikarzom…
Jeśli ktoś myśli, że życiorys kandydata na ministra prześwietlają na przykład prawnicy kancelarii, jest w błędzie.
Może więc czas już wziąć przykład z jakiejś bardziej dojrzałej demokracji. W Stanach Zjednoczonych – choć i u nich zdarzają się błędy, jak pokazuje przykład sekretarza od finansów Timothy Geithnera, który nie lubił w przeszłości płacić podatków – procedury weryfikacyjne wyglądają poważniej. „Zanieś naszym prawnikom swoje deklaracje podatkowe i inne papiery, żeby zaczęli je sprawdzać” – mówił Warren Christopher do Madeleine Albright jeszcze zanim dostała propozycję objęcia posady ambasadora USA przy ONZ. „Musiałam jeszcze spotkać się z prawnikami Białego Domu, którzy przepytywali mnie na temat przeszłości. Na koniec spytali, czy jest coś, co mnie dotyczy, a mogłoby okazać się niespodzianką” – tak sama Albright w książce „Pani Sekretarz Stanu” wspomina okres, gdy była kandydatką na szefa amerykańskiej dyplomacji.
Czy Andrzejowi Czumie ktoś w kancelarii premiera takie pytania zadał? Wątpię.
A poza tym… Ciekawa jestem co państwo sądzą o PO-PiS’ie w kryzysie? Czy w 2009 roku wyjdzie im to, co nie wyszło na przełomie 2005/2006?