"Mistrz” to najważniejsza premiera minionego tygodnia. Oscarowy faworyt, świetnie zrobiony film, który jednak podzieli publiczność.
To był jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku. Legenda kina niezależnego, twórca "Magnolii” i "Aż poleje się krew” Paul Thomas Anderson nie ukrywał, że pierwowzorem jego tytułowego "Mistrza” jest L. Ron Hubbard, założyciel kościoła scjentologicznego. Człowiek, który obiecując uwolnienie od traum i uzależnień, pociągnął za sobą tysiące Amerykanów. Nie tylko prostych ludzi zagubionych w powojennej rzeczywistości, ale również intelektualną elitę kraju, biznesmenów, polityków, gwiazdy kina.
Stany Zjednoczone, lata pięćdziesiąte. Weterani wojenni wrócili do swoich kobiet, na werandach domów pojawiły się kwiaty. Ale bohater filmu Freddie (znakomity Joaquin Phoenix) jest jednym z tych, którzy nie mogą sobie znaleźć miejsca we wkraczającym w okres prosperity, otrząsającym się z wojny społeczeństwie. Poznajemy go, gdy masturbuje się na plaży i rzuca na klienta centrum handlowego, w którym pracuje. Ulepiony z ran i traum, nie potrafi pójść naprzód, ucieka w alkohol, nie panuje nad agresją. I właśnie o jego duszę walczy tytułowy „Mistrz”. Wykreowany przez Philipa Seymoura Hoffmana "prorok”, podczas parapsychologicznych seansów (w terminologii scjentologicznej nazywanych audytami) oferuje ułudę wiary, ukojenia, pogodzenia ze sobą. Anderson portretuje faceta, który wykorzystuje brak poczucia stabilności i tęsknoty swoich wyznawców, by kontrolować ich emocje, pragnienia, nawet seksualność. Nie rozstrzyga, czy Hubbard czuje się zbawcą, czy jest cynicznym szarlatanem. Pokazuje proces uzależniania innego człowieka. Ale i to, że sam mistrz zaczyna coraz bardziej potrzebować swojego ucznia. Twórca "Magnolii” skupia się na starciu dwóch mężczyzn.
Wielu krytyków uznało "Mistrza” za arcydzieło. Mnie ten perfekcyjnie zrealizowany i fantastycznie zagrany film zawiódł. Śledząc w „Aż poleje się krew” intelektualny pojedynek nafciarza i kapłana, Anderson zderzał ze sobą dwie wielkie ideologie, które ukształtowały amerykańskie społeczeństwo. Tym razem pojedynek jest nierówny. Widz nie zrozumie dlaczego scjenolodzy porwali tysiące ludzi, w tym przyjaciela Paula Thomasa Andersona — Toma Cruise’a. W filmie charyzmatyczny przywódca uwodzi człowieka niewykształconego i rozbitego. Zakładający wciąż nowe maski quasi-demiurg staje naprzeciw owładniętego seksualnymi obsesjami, kierującego się zwierzęcymi instynktami prymitywa. Mistrza byłoby stać na więcej.
Krzysztof Kwiatkowski
Stany Zjednoczone, lata pięćdziesiąte. Weterani wojenni wrócili do swoich kobiet, na werandach domów pojawiły się kwiaty. Ale bohater filmu Freddie (znakomity Joaquin Phoenix) jest jednym z tych, którzy nie mogą sobie znaleźć miejsca we wkraczającym w okres prosperity, otrząsającym się z wojny społeczeństwie. Poznajemy go, gdy masturbuje się na plaży i rzuca na klienta centrum handlowego, w którym pracuje. Ulepiony z ran i traum, nie potrafi pójść naprzód, ucieka w alkohol, nie panuje nad agresją. I właśnie o jego duszę walczy tytułowy „Mistrz”. Wykreowany przez Philipa Seymoura Hoffmana "prorok”, podczas parapsychologicznych seansów (w terminologii scjentologicznej nazywanych audytami) oferuje ułudę wiary, ukojenia, pogodzenia ze sobą. Anderson portretuje faceta, który wykorzystuje brak poczucia stabilności i tęsknoty swoich wyznawców, by kontrolować ich emocje, pragnienia, nawet seksualność. Nie rozstrzyga, czy Hubbard czuje się zbawcą, czy jest cynicznym szarlatanem. Pokazuje proces uzależniania innego człowieka. Ale i to, że sam mistrz zaczyna coraz bardziej potrzebować swojego ucznia. Twórca "Magnolii” skupia się na starciu dwóch mężczyzn.
Wielu krytyków uznało "Mistrza” za arcydzieło. Mnie ten perfekcyjnie zrealizowany i fantastycznie zagrany film zawiódł. Śledząc w „Aż poleje się krew” intelektualny pojedynek nafciarza i kapłana, Anderson zderzał ze sobą dwie wielkie ideologie, które ukształtowały amerykańskie społeczeństwo. Tym razem pojedynek jest nierówny. Widz nie zrozumie dlaczego scjenolodzy porwali tysiące ludzi, w tym przyjaciela Paula Thomasa Andersona — Toma Cruise’a. W filmie charyzmatyczny przywódca uwodzi człowieka niewykształconego i rozbitego. Zakładający wciąż nowe maski quasi-demiurg staje naprzeciw owładniętego seksualnymi obsesjami, kierującego się zwierzęcymi instynktami prymitywa. Mistrza byłoby stać na więcej.
Krzysztof Kwiatkowski