Zafunduj sobie 10 lat darmowych obiadków!

Zafunduj sobie 10 lat darmowych obiadków!

Mawia się, że nie istnieje coś takiego jak „darmowe obiadki”. A jednak, okazuje się, że są. Na dodatek mogą być wydawane przez nawet 10 lat. Dziś opiszę sądową sztuczkę techniczną, dzięki której fundatorem tychże bezpłatnych posiłków może być bank. Skąd taka hojność? Na biednego nie trafiło…

Kontynuujemy temat różnych taktyk prowadzenia sporów sądowych frankowicz kontra bank. W niniejszym wpisie opiszę najnowszy patent, tę metodę walki wybrało już kilku klientów prowadzonej przeze mnie Kancelarii. Wymowna nazwa tej koncepcji – „Wojna 10-letnia” – jasno wskazuje, jaki nam przyświeca cel.

Oto nieco więcej na temat trzeciej formy walki sądowej frankowicza z bankiem (dwie inne taktyki opisane są w poprzednim wpisie).

3. „Wojna 10-letnia”: pozywam bank i zarzucam spłacanie rat

To trochę taka zabawa w kotka i myszkę z bankiem (i z sądem), przy czym kredytodawca nie musi mieć wiedzy, że taką grę prowadzimy. Ten sposób walki ma sens wtedy, jeśli chcemy mieć bardzo długi okres spokoju, nie przejmując się wcale spłatą kredytu. Zdaję sobie sprawę, że poprzednie zdanie może zaskakiwać, no bo jak można mówić o „spokoju”, kiedy 10 lat tłuczemy się z bankiem po sądach? Odpowiadam: do każdego sporu sądowego trzeba się dobrze przygotować, także psychicznie. Należy więc się nauczyć, że dopóki „piłka w grze”, czyli sprawa toczy się w sądzie, nie musimy się przejmować na zapas ewentualną przegraną. Trochę tak jak wojna na Bliskim Wschodzie: w żaden sposób nie zagraża to naszej egzystencji, o ile tamtym kierunku się nie wybieramy. Po cóż więc mamy denerwować się sytuacją w Syrii? Komu to pomoże?

Narzuca się pytanie: po co mamy pozywać bank, skoro większa szansa na wygraną w sądzie jest wtedy, kiedy to bank atakuje?

Wyjaśniam: tu wygraną jest CZAS!

Jeśli frankowicz wychodzi z pozwem pierwszy i wnosi o unieważnienie umowy kredytowej, nie bardzo jest możliwe – zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ale także z Kodeksem postępowania cywilnego – aby bank skutecznie (!) złożył pozew o zapłatę przeciwko kredytobiorcy.

Na ten temat mowa m.in. w Art. 199 k.p.c, oto fragmenty:

„Par. 1 Sąd odrzuci pozew:

(…)

2) jeśli o to samo roszczenie pomiędzy tymi samymi stronami sprawa jest w toku (…)”

Ma to sens. Jeśli bowiem zarzucamy bankowi, że zastosował umowę niezgodną z obowiązującym prawem i dążymy do jej unieważnienia, to byłoby absurdem, aby bank po naszym pozwie, mógł pozywać kredytobiorcę o zapłatę z tytułu spornej umowy. To byłby jakiś absurd!

Dlatego też, jeśli zakładamy, że w postępowaniach sądowych jednak obowiązuje pewna logika (założenie przesadnie optymistyczne…), to bank ze swoim pozwem o zapłatę musi poczekać, aż skończy się pierwsza sprawa. Bo przecież, jeśli kredytobiorca pozwie bank, a sąd uzna słuszność argumentów powoda (czego skutkiem będzie unieważnienie umowy o kredyt), to bank może swoim pozwem o zapłatę, co najwyżej, wytapetować sobie wybrane pomieszczenie.

2 x 5 = 10, czyli co dwie sprawy, to nie jedna!

W opisanej tu taktyce walki, musimy więc zgłosić się z pozwem do sądu pierwsi, tj. zanim uczyni to bank przeciwko kredytobiorcy. Na dodatek prawnik prowadzący tę sprawę dostanie zadanie, aby ten case przedłużać tak długo, jak tylko będzie to możliwe.

Zakładając więc najgorszy scenariusz, iż obie sprawy frankowicz przegra, to finał tych 2-óch pojedynków nastąpi mniej więcej … 10 lat po rozpoczęciu walki sądowej. Przyjmuję bowiem, że także w sprawie numer dwa (bank jako powód, frankowicz – pozwany) nasz prawnik, będzie umiejętnie korzystał ze słabości patologicznego wymiaru „sprawiedliwości”. Czyli każdy z procesów będzie trwał circa about pięć lat.

Jeszcze jedna ważna kwestia: skoro w naszym pozwie dążymy do unieważnienia umowy kredytowej, jest zrozumiałe, że zaprzestaliśmy spłaty rat! Inaczej trudno mówić o konsekwencji działania. Krótko mówiąc: stwarzamy sobie mocne alibi do zaniechania obsługi kredytu. W tym wypadku brak spłaty zobowiązania nie będzie miał wpływu na wydanie przez sędziego decyzji w tej sprawie. Kredytobiorca uznając, że umowa kredytowa jest niezgodna z prawem, nie jest zobligowany do wypełniania obowiązków z niej wynikających.

Dwa ryzyka związane z „Wojną 10-letnią”

Niestety, ta metoda walki ma też swoje słabe strony.

Po pierwsze: pomimo, oczywistej absurdalności takiej sytuacji, bank ma możliwość pozwania frankowicza, pomimo toczącego się postępowania o unieważnienie umowy kredytowej. Z wielu rozmów, które na temat przeprowadziłem z prawnikami (właśnie w tej kwestii) ich zdaniem, szansa, że „Wojna 10-letnia” będzie się toczyć zgodnie z naszymi założeniami, to tylko 90 procent, a nie 100. Dlaczego? No bo to jest sąd. Czyli wszystko się może zdarzyć. Także kuriozalna sytuacja, kiedy to toczą się jednocześnie dwa procesy, wzajemnie ze sobą sprzeczne, o to samo roszczenie.

Po drugie: jeśli frankowicz przegra sprawę nr 1 (tam gdzie dąży do unieważnienia umowy kredytowej) będą zasądzone od powoda koszty zastępstwa procesowego. Zwykle będzie to kwota w przedziale pomiędzy 10 a 20 tysięcy złotych. Wtedy: albo trzeba będzie te koszty zapłacić, albo skutecznie bronić się przed egzekucją; oczywiście, preferowana jest ta druga opcja.

P.S. Osobom, które są zainteresowane pogłębieniem wiedzy na temat sporów z bankami (nie tylko w zakresie kredytów niby-frankowym), polecam zapoznanie się z całym cyklem moich porad, przedstawionych w 26 odcinkach „Poradnika dla Zadłużonych”.

Ostatnie wpisy