Idea obrony koniecznej polega na tym, że każdy ma prawo dokonać czynu, który formalnie stanowi przestępstwo, jeżeli jest to działanie w obronie jakiegoś chronionego dobra – zdrowia, życia, mienia itp. Niekoniecznie własnego, dlatego zwrot "obrona własna" jest błędny.
Analizując sprawę, sąd musi ustalić, czy nie doszło do przekroczenia granic tej obrony. Czy nie użyto środków niewspółmiernych albo czy nie przekroczono ram czasowych ataku. Jeśli sędzia, siedząc wygodnie w fotelu i na chłodno czytając akta, dojdzie do wniosku, że granice przekroczono, broniący się obywatel pójdzie do więzienia.
Bardzo łatwo dzielić włos na czworo, kiedy na spokojnie rozważa się wszystkie niuanse sprawy. Kiedy trzeba podjąć decyzję podczas ataku, w zamieszaniu, nierzadko walcząc o życie, nie ma czasu ani nastroju na pogłębioną refleksję. Mówiąc wprost – życie ma o jeden scenariusz więcej niż to przewidują przepisy.
A gdyby tak zrezygnować z obecnego kształtu obrony koniecznej?
Wyobraźmy sobie sytuację, że zamiast obecnych przepisów wprowadzamy zasadę, w myśl której sąd czy prokurator ma obowiązek ustalić, kto był rzeczywistym napastnikiem, tzn. kto zainicjował agresję. Napastnik idzie do więzienia, ofiara – do domu. Zwykłe prawo do obrony zamiast obrony koniecznej.
Napastnik musi się liczyć z tym, że poniesie konsekwencje tu i teraz, nawet jeśli konsekwencje będą niewspółmierne do czynu. Skoro sprawca zdecydował się wtargnąć do czyjegoś domu, pobić kogoś czy zastraszyć bronią, to powinien był wkalkulować w ryzyko to, że ofiara podejmie obronę, w wyniku której sprawca straci zdrowie albo życie. Trudno, trzeba było nie atakować. Ryzyko musi ponieść napastnik, a nie ofiara.
Przepisy powinny stawiać w lepszej sytuacji tego, kto się bronił. Jeśli napastnik albo jego rodzina będą uważali, że obrona była niewspółmierna, niech się sami męczą i ciągną latami procesy cywilne o odszkodowanie czy własne akty oskarżenia. Bo dzisiaj to ofiara musi udowadniać własną niewinność. A w polskim sądzie to wcale niełatwe.
Zasadnicza trudność tkwi gdzie indziej. Można mieć najdoskonalsze przepisy, ale jeśli sędziowie nie będą mieli odpowiedniego przygotowania i odwagi, aby stawać po stronie słuszności i rozsądku, a będą się chować za formalnościami, nic się nie zmieni. Bo tym, czego brakuje w polskich sądach najbardziej, to doświadczenie życiowe i odwaga. I bez zmian w tym obszarze będziemy jedynie tworzyć kolejne zawiłe konstrukcje prawne, które zginą pod ciężarem formalizmów. Tyle że program zmian w sądach to program na lata.
Dlatego jeśli mamy dzisiaj zmieniać tylko zasady, to na prostsze. Reguła – "kto napada, tego problem, kto się broni, jest niewinny" wydaje się najprostsza i najbardziej czytelna ze wszystkich.