Technologia ma pomóc, czyli historia zasapanego konia

Technologia ma pomóc, czyli historia zasapanego konia

Czego chce klient, kupując wiertarkę – szybkich obrotów, wygodnego uchwytu, długiego kabla do prądu? Nie, on chce dziury w ścianie. I jeśli coś innego mu ją zapewni, rozważy tę możliwość. Po prostu liczy się rozwiązanie problemu, a środek jest wtórny. W kontekście technologii wiele branż o tym zapomina, zwłaszcza te z założenia bardziej konserwatywne.

Wyobraź sobie, że wychodzę dziś na którymś ze swoich szkoleń przed grupę i dzielę się następującym zestawem porad: “Wyjeżdżając gdzieś samochodem wydrukuj sobie z Internetu instrukcje dojazdu, a po dotarciu nie zapomnij wyjąć z auta radia i zabrać ze sobą. A jeśli będziesz robił składankę muzyki na CD na drogę, to wypalając płytę zamknij programy działające w tle – one opóźniają bufor i kończy się to zepsuciem płyty”.

Na pewno nie byłyby to cenne porady. W każdym razie nie dziś. Mam nadzieję, że wywołałyby tylko wesołość, a nie ewakuację ze szkolenia w tempie godnym wyścigu do ostatniego czynnego kranu z piwem na festiwalu muzycznym.

Podobno Henry Ford stwierdził: “Gdybyśmy zapytali klientów, czego potrzebują, powiedzieliby, że szybszego konia”.. No bo skąd mieliby wiedzieć o istnieniu samochodu? Ale tak naprawdę chcieli po prostu wygodnie przemieszczać się z miejsca na miejsce.

Wyobraźmy sobie, jakie porady wkrótce zaczną wywoływać wesołość. I w jakich obszarach próbujemy tylko przyspieszyć zasapanie konia.

Edukacja

2 Sigma – tą nazwą określa się badanie Benjamina Blooma, zgodnie z którym przeciętny uczeń nauczany indywidualnie osiągnie więcej niż 98 proc. uczniów nauczanych w grupie. Tymczasem od czasów pruskich niewiele w szkołach się zmieniło... wciąż pamiętamy podklejone gumami ławki z cyrklowymi wzorami i skrzypienie kredy o tablicę, prawda? Ławki zostały, może bywają ładniejsze. Czasem tablicę czy mapę zastępują obrazy rzucone z komputera, ale oparta na tak stworzonym autorytecie struktura wciąż jest ta sama.

Jak to się ma do dziecka, które od urodzenia wie, że może oznaczyć na swoim Twitterze Elona Muska czy prezydenta – co więcej, ma szansę na odpowiedź?

Dla dziecka pierwszą myślą przy postawieniu przed nim problemu matematycznego jest: „napiszę w komputerze program i on to zrobi”. Co więcej –program faktycznie powstaje. I działa!

Niektóre dary technologii tak wpłynęły na edukację, że zaczynamy traktować je jak oczywistość – jak choćby fantastyczny projekt Wikipedii. Polska społeczność jej twórców, którą miałem przyjemność poznać ucząc o zawiłościach prawa autorskiego, robi to przecież za darmo, tylko w imię krzewienia edukacji.

Rozwiązania tego typu „żrą” jak Domestos. W ciągu jednego roku oferowane przez Harvard kursy MOOC przestudiowało więcej osób niż przez 377 lat swojego istnienia uczelnia miała studentów. A projekt eTrapez? Uratował niejedną budzącą ciarki nawet na rzęsach maturę czy sesję – sam uczyłem się z jego wsparciem mnożenia macierzy.

Zaufanie

Inna sprawa, czy w ogóle było mi to potrzebne – technologia robi to szybciej i bez ryzyka błędu. Prawie. Warto opowiedzieć tu historię Jean Bookout i jej nowej Toyoty. Niespodziewanie zamiast hamować, auto przyspieszyło na autostradzie; Jean spędziła 6 miesięcy w szpitalu, a jej pasażerka zginęła.

Pozwana firma, zasłaniając się prawem, nie chciała udostępnić kodu systemu operacyjnego – ostateczne wnioski zawarte w ośmiusetstronicowym raporcie o jego jakości okazały się druzgocące. Był najeżony błędami, a ich naprawianie powodowało powstawanie nowych, jak przy urywaniu głowy Hydrze. I nikt nie spojrzał na niego „drugim okiem”. Znamy ten proces z niejednej budżetówki, ale tu chodziło o życie.

Ale to medialny wyjątek i wciąż wina człowieka, a nie technologii – na co dzień w windzie czy samolocie nawet nie myślimy o naszym kredycie zaufania względem twórców oprogramowania. Ono po prostu „tam jest”.

Tak samo wkrótce będziemy traktować inne oczywistości, jak choćby roboty. Musimy oczywiście uporać się ze zjawiskiem „uncanny valley” i nie stworzyć ich zbyt podobnymi do nas, bo to wzbudza w człowieku niepokój, a nawet odrazę. Zamiast ulepszać wiertarkę, realizujemy jej cel – w edukacji pewnie trochę przeniesie to nauczyciela z pozycji narzuconego autorytetu do współprowadzącego, przewodnika. A w prawie?

Czy prawnicy to nie największy problem z prawem?

Podobno do transplantacji najlepiej brać serca prawników – bo są nieużywane. To jeden z najkrótszych dowcipów o prawnikach, ale są ich oczywiście setki – głównie bazują właśnie na wyśmiewaniu bezduszności i przemądrzałego zadufania. Kto nie chciałby prawników omijać?

Nawet sędziowie to robią. Choćby w USA sędzia William Alsup, prowadząc proces o kradzież fragmentu kodu między Google i Oracle... nauczył się programowania. Tylko po to, by obnażać niedopowiedzenia reprezentujących je mecenasów.

A cała branża tzw. clearowania sampli? To ulegalnianie przez całe działy prawne zapożyczeń fragmentów cudzych piosenek w celu użycia ich w nowych utworach (choć na przykład Edyta Bartosiewicz ostatnio została zsamplowana nielegalnie). To żmudna praca – docieranie do rozproszonych właścicieli praw, negocjacje, konstruowanie umów...

Jak ją usprawnić? A po co usprawniać?! Nie chcemy szybszego konia, tylko załatwioną sprawę – legalnego sampla. A gdyby od ręki jednym „przelewem” dało się załatwić cały temat dzięki powszechnej bazie? Opowiadałem już, że dzięki użyciu blockchaina to możliwe – i jeśli się stanie, po prostu ominie prawników.

Przyszłość

Dla prawa zamyka się w jednym słowie – legaltech. Czyli technologia wspierająca prawo – zgodnie z raportem Future Ready Lawyer – w ciągu trzech lat 81 proc. prawników korporacyjnych poprosi współpracujące kancelarie o opisanie technologii, z których korzystają w celu zwiększenia produktywności. Obstawiam, że najwyżej punktowaną odpowiedzią nie będzie „ale jakie technologie?”.

Odpowiednio do legaltechu istnieją: edutech, fintech czy martech. Warto je śledzić i popierać wdrażanie. Problemy, z którymi się zmagają, są podobne – to próba wtłoczenia w stare struktury, które da się zrozumieć. Jak z szybszego konia – gdyby to on był efektem – nie powstałby zawód pracownika stacji benzynowej. Jeszcze niedawno nie było też choćby zawodu polegającego na zapewnieniu naszej firmie jak najwyższej pozycji w wynikach wyszukiwania Google.

Próbując wtłoczyć nowe możliwości w stare i znane nam ramy szkodzimy nie tylko możliwościom, ale i sobie. Nie patrzmy w ten sposób. My – „prawnicy” i my –„wszyscy”.

Źródło: Wprost

Ostatnie wpisy

  • Co wiedzą media o (s)prawie8 cze 2020, 10:52“W Stanach trzeba nawet na kubku z kawą napisać, że jest gorąca bo inaczej płaci się wielkie odszkodowanie, była taka sprawa”. Kto z nas nie słyszał o tej historii? Więc czas zrewidować sądy, bo to skrajna nieprawda Rzeczywistość jest taka, że...