Moje Powstanie Warszawskie

Moje Powstanie Warszawskie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przyznaję, nikt z mojej rodziny nie uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, więc pewnie wszyscy ci, którzy mają związki rodzinne z tragedią narodową 01/08/44 - a których rokrocznie przybywa - uznają, że powinienem zmilczeć i nie mam prawa ani buczeć, ani gwizdać, ani wyć, ani piszczeć, ani charczeć, ani pisać ani... w ogóle nie ma mnie, bo jestem komuchem i epigonem czegoś tam.
Studiować prawo zdecydowałem się między innymi po to, by sprawdzić, czy ja, potomek zbójów litewskich na żołdzie króla Batorego, powstańców styczniowych, wnuk podoficera carskiej armii i bolszewika, syn wilniuka - żołnierza I Armii WP i więźniarki niemieckiego obozu, czy ja mam prawo chociaż poczytać o Powstaniu Warszawskim, które zdarzyło się w moim mieście, w miejscu, w którym się urodziłem.

W 1963 roku w Warszawie wciąż czuć było spaleniznę i stęchliznę, choć mocno przebijał się już zapach świeżego cementu. Dla nas, dla dzieci wspaniałego powojennego pokolenia, wyżu 1955/56, stolica była najwspanialszym miejscem na świecie. To był największy plac zabaw jaki kiedykolwiek dorośli urządzili dzieciom. Kondominium - czyli ruiny domów (Szwaby), i place budowy (Ruskie). Mieliśmy wówczas do wyboru, jedno i drugie. Było super!

Większość kolegów, wybierała jako teren swojej eksploracji liczne w okolicy place budów. I nic dziwnego. Nacierały nowe czasy, a z nimi betoniarki, ciężarówki Lublin i Studebeaker (Jankesi?), koparki i inne niezwykłe maszyny, które ruszały z posad bryłę świata. Ja jednak, i kilku moich towarzyszy, wolałem ruiny, bo było w nich coś tajemniczego.

Najważniejszą ze wszystkich była ruina u zbiegu ulicy Polnej i jakiejś tam. Chodzi o miejsce, gdzie dzisiaj jest akademik Riwiera. Był to wysoki, kilkupiętrowy, wypalony dom, częściowo zburzony. Otoczony drewnianym płotem, który oczywiście nie stanowił dla nas żadnej przeszkody. Badaliśmy ten dom dokładnie przez wiele tygodni, od piwnic, do trzeciego piętra włącznie. My, odważni uczniowie podstawówki numer 43 im. Adama Próchnika.

Niestety to, co najciekawsze, czyli czwarte piętro było wciąż poza naszym zasięgiem, bo prowadzące tam schody były zerwane i wisiały kołysząc się niebezpiecznie. Dlatego nieustannie kombinowaliśmy, jak się tam dostać. Aż któregoś dnia, po szkole, zapadła ostateczna decyzja, męska decyzja ośmiolatków, decyzja nieodwracalna. Przy pomocy skleconej z ogromnym wysiłkiem drabiny i wiążących ją sznurów, ruszyliśmy do akcji.

Udało się! Z narażeniem życia, dostaliśmy się na tajemnicze czwarte piętro. Wnet stanęliśmy na skrawku zdobytego lądu, we trzech, dumni, ramię w ramię, metr trzydzieści każdy, upojeni szalonym zwycięstwem, na naszej wymarzonej wyspie skarbów.

To było duże pomieszczenie wielkości dwóch klas lekcyjnych, zasypane częściowo zawalonym dachem. Wspaniałe, ekscytujące, cudowne doznanie - to był prawdziwy raj. Przeżywaliśmy najszczęśliwsze chwile naszego ośmioletniego już życia. Posuwaliśmy się ostrożnie krok po kroku, rozglądając uważnie za skarbami, które musiały się tam znajdować.

Niespodziewanie, w rogu pomieszczenia, tuż pod ślepym oknem, znaleźliśmy coś, czego nie spodziewaliśmy się znaleźć.

Staliśmy z patykami w rękach, dźgając coś, co początkowo wydawało nam się takie nierealne, nieprawdziwe. Pierwszy raz widziałem trupa. Znałem ten rzeczownik z domowych rozmów, odmieniany był w różnych wersjach, jednak teraz po raz pierwszy zobaczyłem go na własne oczy. To był zupełnie prawdziwy trup - rzeczownik. I nic. Był płaski, szary, przysypany cienką warstwą ceglanego kurzu, na szczęście odwrócony twarzą do ziemi. Wyglądał jak porzucony manekin, lalka, zabawka. Miał na sobie mundur, wojskowe buty z cholewami i niemiecki hełm.

- Szwab! - powiedział któryś z nas i wszyscy splunęliśmy jak na komendę. Trup nabrał charakteru i przestał być groźny. Był całkowicie martwy.

- Szukajmy spluwy! - może nawet ja to powiedziałem i zaczęliśmy szukać. Spluwy nie znaleźliśmy.

Oczywiście, że o naszym odkryciu nikomu nie powiedziałem, bo to była wielka tajemnica. Nie mogliśmy się przyznać, że znaleźliśmy trupa kapitana Haka, bo Piotruś Pan nie był wtedy w modzie, a za podróż do Nibylandii, groziła nam realna kara wojskowym pasem. A znaliśmy już tę karę, bo ruin w okolicy nie brakowało.

Spotkanie z trupem wywarło na mnie silne wrażenie i miałem potem problemy z zaśnięciem. Dlatego, że nie powiedziałem rodzicom o naszym odkryciu, oczywiście. Nie było mi też wcale lżej, że to był Szwab. Na szczęście moja trauma trwała krótko - do dnia, kiedy zobaczyłem, po powrocie z wakacji, że nie ma już ruin przy ulicy Polnej. Ulżyło mi od razu i pomyślałem, że pewnie znaleźli płaskiego Szwaba i gdzieś go pochowali. Poczułem się rozgrzeszony.

My, na naszym podwórku przy ulicy Marszałkowskiej 28, zawsze z godnością i uroczyście chowaliśmy ptasie pisklaki, które spadały z naszego wielkiego, podwórkowego kasztanowca. I mieliśmy nawet koło trzepaka nasz mały cmentarzyk pisklakowych trupków. Na każdej mogiłce stawialiśmy krzyżyk z patyków. Niektórzy koledzy nalegali żeby robić im też gwiazdę Dawida, która pisklakom też się w końcu należała. Ale szybko rezygnowali, kiedy trzeba było ją zrobić, bo gwiazda była trudniejsza do sklecenia niż krzyż.

Od tamtych czasów czuję zapach warszawskiej spalenizny, zapach mojego dzieciństwa i rozpoznawałem go potem w Bagdadzie i Bejrucie. I widzę suchego szwabskiego trupa, który leży sobie na czwartym piętrze. Później, kiedy obejrzałem Kolumbów, nie byłem już taki pewny, czy to na pewno był Szwab.

Z czasem, zacząłem czytać o Powstaniu Warszawskim wszystko co było dostępne. Musiałem. Chłonąłem książki, zdjęcia, pieśni. Próbowałem dowiedzieć się kim był człowiek z czwartego piętra. Niestety, nie dowiedziałem się, ale o Powstaniu przeczytałem bardzo dużo. Wystarczająco dużo, aby nikt nie musiał, po 1989 roku, przywracać mi pamięci. Nigdy jej nie straciłem. Wystarczyło czytać.

Co wiemy o Powstaniu?

- Było w 1984! - mówi bardzo ważny gość z SLD!

- My z ojcem żeśmy drukowali ulotki w czasie powstania! - mówi jakiś krótko ostrzyżony facet przed trzydziestką i dorzuca zaraz - A Pan żeś nas zdradził!

Gdy słucham Morowych Panien, Anity Lipnickiej i oglądam pokazy grup rekonstrukcyjnych, to zastanawiam się, czy nie nadszedł już czas na rekonstrukcję szerszą, prawdziwą. Niech cała Polska zobaczy całe nasze Powstanie. Nasze narodowe show! Rekonstrukcję naszego cierpienia!

Kto się jeszcze zatrzymuje przy kamiennych tablicach, wiszących na ścianach warszawskich domów, na których wyryto (za komuny jeszcze, tak, tak!) liczby ofiar i daty ich śmierci. Czasem płoną pod nimi znicze, ale coraz rzadziej.

Taka właśnie tablica, jedna z wielu, tkwi przy wejściu do Hali Mirowskiej, tuż obok straganów z warzywami i serem. Ktoś ją widział - ręka do góry! Aha, stragany ją zasłaniają, cofam pytanie. W tym miejscu, w sierpniu 1944 roku, Niemcy spędzili kilkuset mieszkańców okolicznych domów. Siedzieli ludziska stłoczeni na ziemi przez kilka dni bez jedzenia i wody. Kobiety, dzieci, starcy - ot, wojna. Opodal, w podłodze wybity był przez jakiś pocisk, kilkumetrowej średnicy otwór. Codziennie do hali (dzisiaj kupisz tam warzywa, owoce - nawet Margaret Thatcher kupowała!) przychodził ten sam smutny esesman z pistoletem w opuszczonej dłoni, wybierał z tłumu po kilkanaście osób, podprowadzał na skraj wyrwy i strzelał w głowę, a ciała od razu spadały - pac -  do piwnicy. Praktycznie bardzo, po niemiecku. Zginęli wszyscy, prócz jednego świadka.

O czym myśleli, gdy czekali na tego esesmana, na jego krótkie, suche - Du komm. O czym myśleli nieletni powstańcy wieszani na balkonach czerniakowskich kamienic? Że są jak kamienie rzucone na szaniec? Nigdy się tego nie dowiemy. Ale ja myślę, że wołali - „Mamo! Mamusiu!” I znów nie mogę spać. O czym myśleli 1 sierpnia 1944 roku młodzi chłopcy i dziewczęta siekani dziesiątkami w szturmie na koszary przy Puławskiej? O czym myślała młoda kobieta, która stojąc na pięciometrowej górze ciał i trzymając za ręce swoje maleńkie dzieci, patrzyła jak esesman zabija najpierw jedno, potem drugie, nim strzelił jej w głowę. Prokurator po obdukcji zapisał - „U świadka znajduje się wyraźny ślad po wlocie kuli na karku i uszkodzenie szczęki, gdzie wyszedł pocisk”. Przeżyła. Poczytajcie o tym!

Mówi się: hekatomba, zagłada, ludobójstwo, ale każda śmierć to tylko jeden człowiek. Posłuchajcie wspomnień niemieckiego żołnierza z mordu lekarzy i pielęgniarek w wolskim szpitalu. Czy ktokolwiek z was widział zdjęcia z egzekucji powstańców na ulicy Chłodnej? Na 99 proc. nikt!

Jak słyszę wyjące i buczące na cmentarzach hieny, co roku głośniej i odważniej, to chciałbym żeby było tak, jak przed 1989 rokiem. Jako komuch zapalałem znicze na powstańczych grobach i nikt mi tego nie zakazywał. Zapalałem je też Kościuszkowcom i nikt mi tego nie kazał.

Ja nie potrzebuję capstrzyków, wieńców, salw, pompy, płonących pochodni. Wystarczy mi filmik - „Jest takie miasto”. Prezydent historię powinien przywracać tym, którzy jej nie znają, czyli tym którzy nie potrafią czytać. Tak, im trzeba czytać, nawet na głos. To niestety dzisiaj coraz bardziej powszechna przypadłość Polaków i wygląda na to, że nie będzie lepiej. Pogrobowcy IV RP na tej ciemnocie i ludzkich ułomnościach budują swój polityczny kapitał. I tak już będzie. A będzie jeszcze gorzej!

Dziennikarzom, którzy z zacięciem relatywizują prawo dzikich do uczestnictwa w życiu społecznym, podpowiadam by zaczęli więcej czytać, a nie tylko pleść i bazgrać za tantiemy i nazwisko. Ale jeżeli już ktoś bardzo chce, to mogę się zgodzić - tak - cmentarne hieny są zjawiskiem politycznym, tak samo jak ciemnota wynoszona do poziomu cnoty narodowej. Pasuje?

Panie Norman Davis niestety z żalem, ale muszę się z Panem zgodzić.

W Polsce wciąż obowiązuje polityka historyczna. Czy nie możemy w końcu wybierać na najwyższe urzędy jakichś matematyków, fizyków, psychologów, nawet jakiegoś prawnika, kogokolwiek, byle nie historyków. Czy to jakieś nasze przekleństwo? Czy tak już będzie zawsze? Czy te nieudane powstania i tragedie narodowe wciąż muszą się w nas tlić?

Niczego nie trzeba przywracać, zmieniać, poprawiać. Zwyczajnie, zostawcie pamięć o Powstaniu Warszawskim w spokoju. Czy to takie trudne? Panie Prezydencie, panie Macierewiczu (buuuuuu.... łeee...), panie Tusk i Kaczyński! Jedźcie świętować do Poznania!

Jest co.

Ostatnie wpisy

  • Zacharski wizytuje Polskę20 sty 2015Kolejne tournée po Polsce odbywa Marian Zacharski. Wybrał sobie dobry czas. Czytelnicy mają świeżo w pamięci obrazy z pogrzebu premiera Józefa Oleksego, w którym uczestniczyli niemal wszyscy politycy polscy (oprócz jednego), wypowiedzi tych z...
  • Tydzień krymskich jaj9 mar 2014Od ponad trzydziestu lat Polska nie była zagrożona, jak w ostatnich tygodniach, twierdzą zgodnie lewi, prawi politycy i dziennikarze niezależni, a dzisiaj niezależni są wszyscy. Niektórzy są też niezależni od wiedzy. Nawet szef BBN stwierdził, że...
  • Obywatelski bunt szpiegów2 sty 2014Czego ci ludzie chcą od pana Antoniego Macierewicza? Dziennikarze, komentatorzy, politycy, hejterzy wsiedli na tego biednego człowieka i jeżdżą jak na łysej kobyle. Potem idą do kasy i biorą tantiemy, wynagrodzenie, dostają nowe zlecenia i nieźle...
  • Sicz Zaporoska4 gru 2013Pójdę pod prąd i po raz kolejny narażę się bogoojczyźnianym wyznawcom teologii sienkiewiczowskiej, trawiącej od lat nasze społeczeństwo. Zakażenie wirusem "trylogiowatym" dotyczy prawie wszystkich Polaków, od Pana Prezydenta do mnie samego...
  • Nasz Homeland28 lis 2013Nasłuchałem się ostatnio entuzjastycznych opinii o serialu szpiegowskim "Homeland". Postanowiłem go obejrzeć i zasiadłem przed telewizorem z nadzieją, że doznam niezapomnianego przeżycia. I rzeczywiście, doznałem przeżycia i naszły mnie refleksje.