Tym razem nie będzie o golfie. Śnieg zasypał pola to i nudnawo się zrobiło, za to czas na odwiedziny dawno niewidzianych znajomych. Dawno, bo to nie moja wina, że w golfa nie grają. Spotkałem dziś dawno niewidzianego przyjaciela, usiedliśmy pogadaliśmy i jakoś nam zeszło na temat ogródków, psów itd. Opowiedział mi historię taką, że się popłakałem ze śmiechu!
Zapewniał mnie, że to prawda - nie wiem , bo trudno w to uwierzyć. Wydała mi się tak dobra, że ją spisałem i zamieszczam! Jest okrojona, bo jak zbadali "naukowcy" od mediów, więcej niż określona ilość wierszy jest niestrawna , ale sens chyba oddałem.
To miłej lektury :)
Z życia wzięte.
Było dwóch sąsiadów. Jeden artysta, taki co to trawę kosi w białej koszuli i krawacie. Miał psa Yorka. Bardzo dbał o niego, zbudował mu budę, z tarasikiem (a jakże). Nad tą budą zawiesił szyld z imieniem tegoż zwierzęcia, które to brzmiało - dajmy na to - Bonifacy. Ów sąsiad bardzo był przywiązany do pieska, nosił go na rękach chuchał dmuchał i w ogóle.
Drugi sąsiad miał trzy wielkie psy, dbał o nie rozsądnie, a że zajmował się zawodowo wraz z małżonką tresurą psów i na dodatek także kosmetyką psów (taki pieski fryzjer), to wiedział co i jak.
Pewnego wieczora właściciele salonu kosmetycznego dla psów, siedząc przed kominkiem, sącząc drinki po pracowitym dniu, zauważyli jednego ze swoich wielkich psów wchodzącego do salonu przez taras. Niby normalka, tyle że owo bydle - jak zauważyła małżonka - w pysku trzymało jakąś starą brudną, unurana w ziemi, szmatę. Weź mu to z pyska, zagaiła do męża , bo nam nabrudzi w salonie. Dalej to już było piekło! Okazało się, że owa unurana ziemią szmata to nic innego jak wspomniany na wstępie Bonifacy, czyli pies "marki" York - dziwnego sąsiada co to trawę w krawacie kosił.
Cisza nastała martwa w salonie, no bo wiadomo sąsiad psa swego kochał! Blady strach padł na małżonków no bo sąsiad i w ogóle.... Co robić ? Jak się przyznamy, to życia mieć nie będziemy, jak schowamy psa i tak będzie na nas. Małżonka wymyśliła, że Bonifacego odrestauruje. Umyła martwe zwierzę, wypastowała, wypachniła, wysuszyła, uczesała i prawie jak nowego z mężem do owej budy z tarasikiem, a jakże, podrzucili, układając go w pozycji leżącej, że niby sam zdechł był. Na drugi dzień, sąsiad od salonu fryzjerskiego dla psów, chodził, zaglądał co tam u sąsiada słychać, ale nic - cisza.
Atmosfera się zagęszczała, no bo wiadomo będzie czad, jak sąsiad swojego pupilka znajdzie. Dzień minął i nic . Drugiego dnia widzi, pojawił się sąsiad, ale nic cisza. Nie wytrzymał - co tam słychać sąsiedzie - zagaił. „Panie sąsiedzie, nie wiem co to za świat , co za ludzie wyprowadzam się stąd! Tu się nie da żyć! Demoralizacja normalnie jakaś”. Ale co się stało sąsiedzie? – zapytał.
„Widzisz Pan , nasz Bonifacy chorował ostatnio, byłem z nim u wielu weterynarzy, nawet zagranicą. Nie można już mu było pomóc. W końcu uśpiłem biedne stworzenie, zakopałem go w ogrodzie pod drzewem. Wyjechałem służbowo, wczoraj wracam i co widzę Bonifacy przy budzie leży. Panie demoralizacja , nie wiem co to za ludzie Panie! Okrutni jacyś.... ZWYRODNIALCY”.
To miłej lektury :)
Z życia wzięte.
Było dwóch sąsiadów. Jeden artysta, taki co to trawę kosi w białej koszuli i krawacie. Miał psa Yorka. Bardzo dbał o niego, zbudował mu budę, z tarasikiem (a jakże). Nad tą budą zawiesił szyld z imieniem tegoż zwierzęcia, które to brzmiało - dajmy na to - Bonifacy. Ów sąsiad bardzo był przywiązany do pieska, nosił go na rękach chuchał dmuchał i w ogóle.
Drugi sąsiad miał trzy wielkie psy, dbał o nie rozsądnie, a że zajmował się zawodowo wraz z małżonką tresurą psów i na dodatek także kosmetyką psów (taki pieski fryzjer), to wiedział co i jak.
Pewnego wieczora właściciele salonu kosmetycznego dla psów, siedząc przed kominkiem, sącząc drinki po pracowitym dniu, zauważyli jednego ze swoich wielkich psów wchodzącego do salonu przez taras. Niby normalka, tyle że owo bydle - jak zauważyła małżonka - w pysku trzymało jakąś starą brudną, unurana w ziemi, szmatę. Weź mu to z pyska, zagaiła do męża , bo nam nabrudzi w salonie. Dalej to już było piekło! Okazało się, że owa unurana ziemią szmata to nic innego jak wspomniany na wstępie Bonifacy, czyli pies "marki" York - dziwnego sąsiada co to trawę w krawacie kosił.
Cisza nastała martwa w salonie, no bo wiadomo sąsiad psa swego kochał! Blady strach padł na małżonków no bo sąsiad i w ogóle.... Co robić ? Jak się przyznamy, to życia mieć nie będziemy, jak schowamy psa i tak będzie na nas. Małżonka wymyśliła, że Bonifacego odrestauruje. Umyła martwe zwierzę, wypastowała, wypachniła, wysuszyła, uczesała i prawie jak nowego z mężem do owej budy z tarasikiem, a jakże, podrzucili, układając go w pozycji leżącej, że niby sam zdechł był. Na drugi dzień, sąsiad od salonu fryzjerskiego dla psów, chodził, zaglądał co tam u sąsiada słychać, ale nic - cisza.
Atmosfera się zagęszczała, no bo wiadomo będzie czad, jak sąsiad swojego pupilka znajdzie. Dzień minął i nic . Drugiego dnia widzi, pojawił się sąsiad, ale nic cisza. Nie wytrzymał - co tam słychać sąsiedzie - zagaił. „Panie sąsiedzie, nie wiem co to za świat , co za ludzie wyprowadzam się stąd! Tu się nie da żyć! Demoralizacja normalnie jakaś”. Ale co się stało sąsiedzie? – zapytał.
„Widzisz Pan , nasz Bonifacy chorował ostatnio, byłem z nim u wielu weterynarzy, nawet zagranicą. Nie można już mu było pomóc. W końcu uśpiłem biedne stworzenie, zakopałem go w ogrodzie pod drzewem. Wyjechałem służbowo, wczoraj wracam i co widzę Bonifacy przy budzie leży. Panie demoralizacja , nie wiem co to za ludzie Panie! Okrutni jacyś.... ZWYRODNIALCY”.