Złapałem ostatnio piękne trzy dni! Miały być dwa, ale podobno od przybytku głowa nie boli. Boli za to dusza. Boli dlatego, że przeleciały zbyt szybko, niczym mgnienie, potoczyły się tak prędko jak toczyły się moje piłki, na piekielnie szybkich greenach Sierry!
Sierra Golf Club to mój klub macierzysty (to taki, który prowadzi mój handycap) oddalony o drobne trzysta kilometrów, zrozumiałe jest więc, że bywam tam rzadko i raczej okazjonalnie. Szkoda, bo bardzo lubię tam bywać. Zwykle gram na polach bliżej domu, gdzie dojadę w miarę szybko, zagram rundkę i... no właśnie, równie szybko wrócę. Jednak sama gra to nie wszystko, wszak jest jeszcze to "coś" po golfie. Rozmowy przy kawie, obiedzie, piwie, całe to klubowe życie, które nam ostatnio jakoś w tym naszym zagonionym świecie, zwyczajnie umyka. Zagonieni, zapracowani, żyjemy nieco za szybko.
Wyjazd do Sierry to już nie przelewki, wprawdzie można niczym Kubica śmignąć tam i z powrotem w jeden dzień, ale z uwagi na mnogość fotoradarów, może być to wyczyn nieco kosztowny, nie tylko ze względu na bandyckie ceny paliwa. Dlatego taka wyprawa na golfa wymaga przynajmniej weekendowego pobytu. Dwudniowy turniej Porsche Golf Open stał się dostatecznym powodem, by spakować torby i spędzić kilka wspaniałych dni poza domem. Zaletą takich wyjazdów jest to, że to relaks w najczystszej postaci.
Pogoda była wspaniała, taka akurat golfowa, słońce trochę chmur, nie za gorąco. Turniej się odbył, moja gra do rewelacyjnych nie należała, ale za to po golfie, było tak jak to zwykle na podwejherowskim polu bywa - wspaniale! Sympatycznie jest spotkać dawno niewidzianych znajomych i przyjaciół, posiedzieć po rundzie, gawędząc popijać kawusię. Jednak to nie te wspaniałe chwile zrobiły na mnie największe wrażenie. Czekając na przyjaciół, miałem dobrą godzinkę wolnego. Zasiadłem więc na super wygodnych fotelowych poduchach i gapiłem się na pole. W tle z głośników sączyła się piękna muzyka, a ja tak sobie trwałem gapiąc się na bezkresną zieleń cudownego pola, kontrastującą z głębokim błękitem lazurowego nieba, gdzieniegdzie pomazanym skłębionymi, białymi obłokami. Podziwiając ten widok, zdałem sobie zupełnie niespodziewanie, sprawę z faktu, że w zasadzie to już nie pamiętam, kiedy ostatnio gapiłem się w chmury, tak zupełnie bez powodu i jaka to jest przyjemność! Mogę szczerze napisać, że wręcz wchłaniałem ten widok w siebie i do tego nic nie musząc! I to było piękne, jak na filmie. Muzyka, widoki i beztroska! Czy potrzeba czegoś więcej?
Najważniejsze w tej chwili było to, że zdałem sobie sprawę iż ona właśnie trwa, tu i teraz, że to właśnie jest to, za czym jutro zatęsknię! Całe nasze życie składa się z takich krótkich chwil i naprawdę więcej mamy tych wspaniałych i radosnych, niż złych. Musimy je tylko w porę zauważyć. Złe wyrzućmy z pamięci a te wspaniałe niech trwają i przychodzą jedna po drugiej.
Już niedługo znów pojadę na pole, na razie na to bliższe domu, ale już za trzy tygodnie kolejny turniej WGC i pojadę na to bliższe sercu, też na s, po mam nadzieję, kolejne cudowne chwile...
Wyjazd do Sierry to już nie przelewki, wprawdzie można niczym Kubica śmignąć tam i z powrotem w jeden dzień, ale z uwagi na mnogość fotoradarów, może być to wyczyn nieco kosztowny, nie tylko ze względu na bandyckie ceny paliwa. Dlatego taka wyprawa na golfa wymaga przynajmniej weekendowego pobytu. Dwudniowy turniej Porsche Golf Open stał się dostatecznym powodem, by spakować torby i spędzić kilka wspaniałych dni poza domem. Zaletą takich wyjazdów jest to, że to relaks w najczystszej postaci.
Pogoda była wspaniała, taka akurat golfowa, słońce trochę chmur, nie za gorąco. Turniej się odbył, moja gra do rewelacyjnych nie należała, ale za to po golfie, było tak jak to zwykle na podwejherowskim polu bywa - wspaniale! Sympatycznie jest spotkać dawno niewidzianych znajomych i przyjaciół, posiedzieć po rundzie, gawędząc popijać kawusię. Jednak to nie te wspaniałe chwile zrobiły na mnie największe wrażenie. Czekając na przyjaciół, miałem dobrą godzinkę wolnego. Zasiadłem więc na super wygodnych fotelowych poduchach i gapiłem się na pole. W tle z głośników sączyła się piękna muzyka, a ja tak sobie trwałem gapiąc się na bezkresną zieleń cudownego pola, kontrastującą z głębokim błękitem lazurowego nieba, gdzieniegdzie pomazanym skłębionymi, białymi obłokami. Podziwiając ten widok, zdałem sobie zupełnie niespodziewanie, sprawę z faktu, że w zasadzie to już nie pamiętam, kiedy ostatnio gapiłem się w chmury, tak zupełnie bez powodu i jaka to jest przyjemność! Mogę szczerze napisać, że wręcz wchłaniałem ten widok w siebie i do tego nic nie musząc! I to było piękne, jak na filmie. Muzyka, widoki i beztroska! Czy potrzeba czegoś więcej?
Najważniejsze w tej chwili było to, że zdałem sobie sprawę iż ona właśnie trwa, tu i teraz, że to właśnie jest to, za czym jutro zatęsknię! Całe nasze życie składa się z takich krótkich chwil i naprawdę więcej mamy tych wspaniałych i radosnych, niż złych. Musimy je tylko w porę zauważyć. Złe wyrzućmy z pamięci a te wspaniałe niech trwają i przychodzą jedna po drugiej.
Już niedługo znów pojadę na pole, na razie na to bliższe domu, ale już za trzy tygodnie kolejny turniej WGC i pojadę na to bliższe sercu, też na s, po mam nadzieję, kolejne cudowne chwile...