Pan Shank przychodzi niespodziewanie, zupełnie jak teściowa w odwiedziny.
Pojawia się znikąd, niczym nieznany wujek z Ameryki, zdecydowanie niezapraszany i stwierdzający beztrosko - oto jestem! Sadowi się gdzieś w najmniej oczekiwanym miejscu i bruździ. Psuje nasze wyobrażenie, że już prawie, prawie coś tam gramy. Niczym piorun poraża nasze zmysły, gotując mózgowie gorączkowo poszukujące przyczyny tego zadziwiającego zjawiska! Zjawisko to istotnie jest niewytłumaczalne, niepojęte, nieodgadnione i tajemnicze.
Grasz sobie spokojnie na polu, od czasu do czasu wiadomo - jakieś uderzenie nie wychodzi - normalka. Aż tu nagle, łubudubu w łeb, shank za shankiem i nijak nie możesz się pozbierać. Analizujesz, kombinujesz, sprawdzasz - nic! Wydaje ci się że..., poprawiasz - nic! Próbujesz, pytasz kolegów, zaczynasz czytać, zmieniasz uchwyt, swing, wolniej, szybciej, z góry, z dołu, z boku - nic! Mr. Shank ma się dobrze, czasami dając ci namiastkę nadziei - odpuszcza. Już widzisz skowronki na niebie, prawie czujesz motyle w brzuchu i nagle je... - znów jest! Jak upiór jakiś czy zły duch, przyczajony w mroku, zwyczajnie daje ci w czapę i sprowadza do parteru! Niczym wspomniana wcześniej teściowa, ziewasz a ona nie wychodzi.
Po wyprostowaniu zwojów mózgowych i przerobieniu wszystkich porad życzliwych kolegów, powoli skłaniasz się ku czarom, przesądom i odczynianiu uroków. Gdy przekładanie monety z kieszeni do kieszeni nie pomaga, a w czapce z daszkiem do tyłu wyglądasz durnowato, zaczynasz się zastanawiać czy może nie rzucić tego w diabły! I to jest całkiem poważny problem, no bo jak można zostawić coś co się najnormalniej na świecie kocha? Tak zwyczajnie przestać? Iść sobie i zostawić to, tak po prostu? Nie da się! To przecież jest niemożliwe!
I tak sobie trwam już jakiś czas z tym moim shankiem, nie żebym się przyzwyczaił - nie da się! Trwam bo muszę, szukam więc jakiejś dobrej strony tego shanka, bo skoro mam z tym żyć...
Jakimś światełkiem w tunelu jest niewątpliwie poprawa gry woodami, tymi kijami i wedgem, co może wydać się dziwne, ale shanków nie robię! Dlaczego? Nie wiem i nie staram się nawet tego zrozumieć. Jedno co mnie cieszy, to wzrost wiary w uderzenia woodami. W ostatnim turnieju nawet dwa pary zrobiłem (oba na par 5), bo nie wyjąłem z torby żelaza! Nie da się jednak grać wszędzie woodami! Związek (nawet partnerski) z shankiem jakoś mnie nie kręci i naprawdę pogoniłbym tę cholerę w siną dal - tylko jak?
No właśnie jak? Póki co nie wiem, doświadczeni koledzy twierdzą, że tak jak niespodziewanie sam przyszedł, tak samo odejdzie. Pozostaje mi tylko pokornie czekać, aż mu się znudzę i mnie zostawi w spokoju. Pokornie i cierpliwie, bo taki właśnie jest golf. Przewrotny i jak nic uczy pokory.
No to Mr. Shank, ja panu już pokornie dziękuję, idź pan sobie precz! I tylko czasami nie przysyłaj swojego kolegi Yipsa!
Shank - uderzenie, po którym piłka leci niekontrolowanie mocno w prawo.
Yips - krótki, nietrafiony putt.
Grasz sobie spokojnie na polu, od czasu do czasu wiadomo - jakieś uderzenie nie wychodzi - normalka. Aż tu nagle, łubudubu w łeb, shank za shankiem i nijak nie możesz się pozbierać. Analizujesz, kombinujesz, sprawdzasz - nic! Wydaje ci się że..., poprawiasz - nic! Próbujesz, pytasz kolegów, zaczynasz czytać, zmieniasz uchwyt, swing, wolniej, szybciej, z góry, z dołu, z boku - nic! Mr. Shank ma się dobrze, czasami dając ci namiastkę nadziei - odpuszcza. Już widzisz skowronki na niebie, prawie czujesz motyle w brzuchu i nagle je... - znów jest! Jak upiór jakiś czy zły duch, przyczajony w mroku, zwyczajnie daje ci w czapę i sprowadza do parteru! Niczym wspomniana wcześniej teściowa, ziewasz a ona nie wychodzi.
Po wyprostowaniu zwojów mózgowych i przerobieniu wszystkich porad życzliwych kolegów, powoli skłaniasz się ku czarom, przesądom i odczynianiu uroków. Gdy przekładanie monety z kieszeni do kieszeni nie pomaga, a w czapce z daszkiem do tyłu wyglądasz durnowato, zaczynasz się zastanawiać czy może nie rzucić tego w diabły! I to jest całkiem poważny problem, no bo jak można zostawić coś co się najnormalniej na świecie kocha? Tak zwyczajnie przestać? Iść sobie i zostawić to, tak po prostu? Nie da się! To przecież jest niemożliwe!
I tak sobie trwam już jakiś czas z tym moim shankiem, nie żebym się przyzwyczaił - nie da się! Trwam bo muszę, szukam więc jakiejś dobrej strony tego shanka, bo skoro mam z tym żyć...
Jakimś światełkiem w tunelu jest niewątpliwie poprawa gry woodami, tymi kijami i wedgem, co może wydać się dziwne, ale shanków nie robię! Dlaczego? Nie wiem i nie staram się nawet tego zrozumieć. Jedno co mnie cieszy, to wzrost wiary w uderzenia woodami. W ostatnim turnieju nawet dwa pary zrobiłem (oba na par 5), bo nie wyjąłem z torby żelaza! Nie da się jednak grać wszędzie woodami! Związek (nawet partnerski) z shankiem jakoś mnie nie kręci i naprawdę pogoniłbym tę cholerę w siną dal - tylko jak?
No właśnie jak? Póki co nie wiem, doświadczeni koledzy twierdzą, że tak jak niespodziewanie sam przyszedł, tak samo odejdzie. Pozostaje mi tylko pokornie czekać, aż mu się znudzę i mnie zostawi w spokoju. Pokornie i cierpliwie, bo taki właśnie jest golf. Przewrotny i jak nic uczy pokory.
No to Mr. Shank, ja panu już pokornie dziękuję, idź pan sobie precz! I tylko czasami nie przysyłaj swojego kolegi Yipsa!
Shank - uderzenie, po którym piłka leci niekontrolowanie mocno w prawo.
Yips - krótki, nietrafiony putt.