I znowu tysiące rodziców są w kropce. Liczyli, że jeśli Dzień Nauczyciela przypada w tym roku w niedzielę, to szczęśliwie ominie ich główkowanie, co zrobić z dzieciarnią, jeśli szkoła urządzi sobie dzień wolny. Wielu się przeliczyło. W ich szkołach wolne będzie i tak. W piątek, czyli dwa dni przed Dniem Edukacji Narodowej. Jak to możliwe?
Dzień Edukacji Narodowej, zwany potocznie Dniem Nauczyciela nie jest w ogóle dniem wolnym dla nauczycieli. Nawet jeśli przypada w dniu roboczym, nauczycieli mają obowiązek stawić się w szkole, choć lekcji prowadzić nie muszą. Na ogół w szkołach odbywają się akademie, dni sportu lub kultury. Są szkoły, które prowadzą normalne zajęcia, bo niektórzy nauczyciele wywodzące się z lat 50. święto traktują jako relikt podobny do obchodów Dnia Kobiet z rajstopami i kwiatkiem w pakiecie.
A jednak w wielu, zwłaszcza samorządowych, szkołach, świętowanie nauczycielskiego dnia kwitnie. Nie starczą apele i kwiatki w piątek lub poniedziałek. Dyrektorzy sporej liczby placówek ogłosili piątek 12 października dniem wolnym. Urzędnicy resortu edukacji przyznają, że teoretycznie mają takie prawo, dysponują bowiem pulą od 6 do 10 dni w roku szkolnym, które mogą ogłosić dniami wolnymi od zajęć dydaktyczno – wychowawczych. Tyle, że te wolne "dyrektorskie dni" miały być wykorzystywane na uciszenie szkół, w czasie egzaminów, gdy hałas produkowany podczas przerw uniemożliwia pisanie testów, a warunki lokalowe wielu szkół uniemożliwiają organizację egzaminu po szóstej klasie, gimnazjalnego czy matury.
Poza tym, zgodnie z prawem, szkoły nie mogą być w te dni zamknięte. Muszą zapewnić opiekę dzieciom, które do nich przyjdą. W przypadku liceów i gimnazjów – wiadomo - nie przyjdzie nikt. Gorsza sprawa z podstawówkami. Tam dla odstraszenia potencjalnych nadgorliwców, którzy w radosny dzień mogą zawitać do świetlicy, stosuje się różne techniki. W jednej z podwarszawskich szkół pani ze świetlicy obdzwaniała rodziców i przekonywała, że ich dziecko będzie w ten dzień jedynym w placówce (sprawa się sypnęła, bo rodzice "tego jedynego" zgadali się z innymi rodzicami tego "jedynego". Okazało się, ze "jedynych" było przynajmniej kilkunastu.) Inny rodzaj nacisku to standardowy brak obiadu w ten dzień – "bo dzieci będzie za mało", późniejsze otwarcie świetlicy "bo wszyscy będą się chcieli wyspać" i propozycja wcześniejszego jej zamknięcia "bo nikt dłużej nie zostanie". No i oczywiście do świetlicy przychodzą maluchy – czwartoklasiści i wyżej nie są w niej mile widziani, również w ten wyjątkowy dzień. W końcu mogą zostać sami w domu. Albo ci czepliwi pracujący rodzice mogą wziąć dzień wolny w pracy i spędzić z dzieciakiem czas - zamiast się stresować robotą i wyżywać zadając pani dyrektor głupie pytania o sensowność tego wolnego dnia. I o to, co by było, gdyby strażacy poszli do domu w dzień Świętego Floriana, a chirurdzy odeszli od stołów operacyjnych w Międzynarodowy Dzień Lekarza.
A jednak w wielu, zwłaszcza samorządowych, szkołach, świętowanie nauczycielskiego dnia kwitnie. Nie starczą apele i kwiatki w piątek lub poniedziałek. Dyrektorzy sporej liczby placówek ogłosili piątek 12 października dniem wolnym. Urzędnicy resortu edukacji przyznają, że teoretycznie mają takie prawo, dysponują bowiem pulą od 6 do 10 dni w roku szkolnym, które mogą ogłosić dniami wolnymi od zajęć dydaktyczno – wychowawczych. Tyle, że te wolne "dyrektorskie dni" miały być wykorzystywane na uciszenie szkół, w czasie egzaminów, gdy hałas produkowany podczas przerw uniemożliwia pisanie testów, a warunki lokalowe wielu szkół uniemożliwiają organizację egzaminu po szóstej klasie, gimnazjalnego czy matury.
Poza tym, zgodnie z prawem, szkoły nie mogą być w te dni zamknięte. Muszą zapewnić opiekę dzieciom, które do nich przyjdą. W przypadku liceów i gimnazjów – wiadomo - nie przyjdzie nikt. Gorsza sprawa z podstawówkami. Tam dla odstraszenia potencjalnych nadgorliwców, którzy w radosny dzień mogą zawitać do świetlicy, stosuje się różne techniki. W jednej z podwarszawskich szkół pani ze świetlicy obdzwaniała rodziców i przekonywała, że ich dziecko będzie w ten dzień jedynym w placówce (sprawa się sypnęła, bo rodzice "tego jedynego" zgadali się z innymi rodzicami tego "jedynego". Okazało się, ze "jedynych" było przynajmniej kilkunastu.) Inny rodzaj nacisku to standardowy brak obiadu w ten dzień – "bo dzieci będzie za mało", późniejsze otwarcie świetlicy "bo wszyscy będą się chcieli wyspać" i propozycja wcześniejszego jej zamknięcia "bo nikt dłużej nie zostanie". No i oczywiście do świetlicy przychodzą maluchy – czwartoklasiści i wyżej nie są w niej mile widziani, również w ten wyjątkowy dzień. W końcu mogą zostać sami w domu. Albo ci czepliwi pracujący rodzice mogą wziąć dzień wolny w pracy i spędzić z dzieciakiem czas - zamiast się stresować robotą i wyżywać zadając pani dyrektor głupie pytania o sensowność tego wolnego dnia. I o to, co by było, gdyby strażacy poszli do domu w dzień Świętego Floriana, a chirurdzy odeszli od stołów operacyjnych w Międzynarodowy Dzień Lekarza.