Uczelnie walczą o studentów

Uczelnie walczą o studentów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. sxc.hu Źródło:FreeImages.com
W zeszłym roku maturę zdawało 426 tys. uczniów, w tym roku - o 70 tys. mniej. Konkurencja między uczelniami stała się więc ostrzejsza. Dlatego też rekrutacja, choć mamy koniec lipca, trwa nadal. Na niektórych kierunkach zostały jeszcze wolne miejsca. Liczy się każdy maturzysta.
Uczelnie publiczne chcąc pozyskać kandydatów stawiają na markę, prywatne zaś oferują obniżkę czesnego oraz rezygnację z wpisowego. Innym rodzajem magnesu na maturzystów jest nieustanne poszerzanie oferty dydaktycznej. UW otworzyło np. dwa nowe kierunki na studiach pierwszego stopnia i sześć na studiach drugiego stopnia. Natomiast Uniwersytet Łódzki na otworzony w tym roku kierunek – kulturoznawstwo z dziennikarstwem, na którym zajęcia mają być prowadzone m.in. w łódzkim ośrodku TVP, przyciągnął aż siedemnastu studentów na jedno miejsce. Odnotowano również większe zainteresowanie studiami technicznymi (głównie na Politechnikach).

Na niż demograficzny reaguje także Szkoła Główna Handlowa zwiększając limit przyjęć o 200 osób. Od nowego roku akademickiego naukę na elitarnej SGH rozpocznie 1002 studentów na studiach stacjonarnych pierwszego stopnia. Do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego wpłynęło ponad 18 tys. aplikacji - o jedno miejsce stara się czterech kandydatów.

Ciekawa jest sytuacja na rynku uczelni prywatnych, które wciąż nie zakończyły pierwszego etapu rekrutacji (potrwa on do… końca września). Niż demograficzny spędza sen z oczu rektorom wszystkich uczelni, aczkolwiek żadna nie chce się do tego przyznać. – Co do naboru to nie mogę ujawnić wszystkich danych , ale powiem, że pomimo niżu demograficznego notujemy w tej chwili dużo większa liczbę zapisanych na studia niż o tej samej porze w zeszłym roku – tłumaczy tajemniczo Adam Kraska z Wyższej Szkoły Informatyki w Łodzi.

Rekordem tegorocznej rekrutacji okazały się Międzykierunkowe Studia Ekonomiczno-Menedżerskie na UW. Na 50 miejsc zgłosiło się 2285 chętnych, daje to 45 osób na jedno miejsce. Tu niżem demokratycznym nikt się nie martwi.

BG/ "Gazeta Wyborcza"